Wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że najlepszą aktorką w Polsce jest Katarzyna Zielińska. Kobieta której kompletnie nie znam, choć interesuję się polskim kinem. „Telekamery” to dla mnie zresztą plebiscyt wyjątkowy. Taki, gdzie dzieją się cuda. Tylko tam ktoś, kto nigdy nie komentował zawodów sportowych może zostać trzy razy pod rząd uznany lepszym sprawozdawcą od Mateusza Borka. Rozumiem, że głosują czytelnicy „Tele Tygodnia”, czyli głównie gospodynie domowe. Nie rozumiem tylko, dlaczego, taki pseudoplebiscyt jest traktowany poważnie. A czasami mam wrażenie, że wręcz prestiżowo.
dziennikarz sportowy (obecnie "Fakt" i Onet Sport). Przez ponad rok szef sportu naTemat.pl
„Telekamery” zdarzało mi się oglądać raz, kilka lat temu. Trochę z ciekawości, trochę dlatego, że leżałem akurat chory w łóżku, a w sporcie nic się nie działo. Pamiętam, że miałem wtedy niezły ubaw. Elegancka gala, transmitowana z wielką pompą przez TVP, a tam kolejne nagrody: pierwsza? TVN, druga? Ktoś z TVN-u, Trzecia? Też TVN. Na Woronicza musieli zagryzać ze złości palce, a na Wiertniczej pewnie sami nie mogli uwierzyć, jak konkurencja mogła zrobić im taką reklamę.
Przystojny, świetny kandydat na zięcia. Wystarczy
Dla osób zajmujących się sportem to plebiscyt szczególny. Pokazuje, że wcale nie trzeba zajmować się tym, za co jest się nominowanym. Wiecie, kogo w ostatnich latach lud rok w rok wybierał najlepszym komentatorem telewizyjnym? Macieja Kurzajewskiego. Czy pan Maciej, pracując w publicznej, komentował jakieś zawody? Jakoś nie mogę sobie tego faktu przypomnieć. Pamiętam, że często rozmawia z gośćmi w studio. Że z reguły to on stoi przy Wielkiej Krokwi, gdy w Zakopanem rywalizują najlepsi skoczkowie świata. Albo – że robi wywiady z lekkoatletami zaraz po ich występie na ważnej imprezie, jeszcze na stadionie czy hali. Prowadzi jeszcze taki program, nawet nie pamiętam jego nazwy, gdzie startują dwie drużyny pełne celebrytów, ktoś tam macha kołem, a wszyscy przez ponad godzinę się wygłupiają.
Fenomen Kurzajewskiego to dla mnie bardzo ciekawe zjawisko. Kiedyś na jednej z imprez rodzinnych rozgorzała rozmowa. I jedna z osób, reprezentująca mniej więcej target „Tele Tygodnia”, mówi tak: - Wiecie, czemu go uwielbiam? Bo jest przystojny. To taki idealny kandydat na zięcia. Miły, dobrze wychowany. Poza tym w tym studio mówi tak, że aż chce się go słuchać. Ale czy to czyni z człowieka komentatora? Takiego jak na przykład Mateusz Borek?
Borek był na wczorajszej gali i swoimi uwagami dzielił się za pośrednictwem Twittera. „Jak nie jesteś z TVP, siedzisz daleko” – napisał, a na pytanie o to, kiedy on dostanie Telekamerę, odpowiedział: „W tamtym roku mi dali, bo nie było relacji ani transmisji”. Lekko ironicznie, owszem. Ktoś nawet skomentował, że płaczliwie, wręcz żenująco. Nie przesadzajmy. Z jednej strony Borek na pewno zna reguły wyboru. Wie, że z rzeczywistymi kompetencjami ten plebiscyt ma tyle wspólnego, co piłkarska Ekstraklasa z Ligą Mistrzów. Z drugiej – trochę chyba dziwnie jest słyszeć, że najlepszym komentatorem jest ktoś, kogo nawet nie można za bardzo nazwać kolegą po fachu.
Tu znajdziecie tekst, który napisałem po innym plebiscycie TVP, tym na Sportowca Roku
Dobrze, że wygrał Babiarz. Szkoda, że przypadkiem
A, wyniki. Maciej Kurzajewski tym razem nie wygrał. W latach 2009-2011 statuetkę zgarniał trzy razy z rzędu, co podobno powoduje, że należy mu się Złota Telekamera i nie jest już dalej nominowany. Borek był trzeci, drugi – Tomasz Zimoch, a wygrał – Przemysław Babiarz. To dobry wybór, naprawdę. Tylko szkoda, że tak przypadkowy.
Pamiętam taką sytuację, chyba z grudnia, jak startowała Justyna Kowalczyk. Zawodniczki stoją obok siebie, w kilku rzędach, a komentator Eurosportu, chyba Bogdan Chruścicki, oznajmia, że będą puszczane co pół minuty. Od razu przełączyłem, bo nie znoszę niekompetencji. Na TVP, tam był właśnie Babiarz, a co za tym idzie klasa, rzetelność i wiedza.
Wiedza przede wszystkim. Fragment rozmowy, którą z laureatem tegorocznej Telekamery zrobiłem kilka miesięcy temu:
- Zna pan wszystkie rekordy świata?
- Niektóre tak, ale pozostałe jestem w stanie mniej więcej określić.
- Dwieście metrów motylkiem mężczyzn?
- Wydaje mi się, że to jest 1:51:51. I to jest Michael Phelps. I to jest wynik, który on popłynął w superszybkim kostiumie na mistrzostwach świata w Rzymie w 2009 roku.
W siedzibie TVP na Woronicza rozmawialiśmy ponad dwie godziny. Chciałem zacząć od tematu aktorstwa, grania w teatrze, a tu nagle patrzę, że ten wątek zajął nam prawie godzinę. Potem rozmawialiśmy nieco dłużej o sporcie, na koniec o … filozofii. Wywiad puściłem w dwóch częściach. Tutaj znajdziecie rozmowę o sporcie, tutaj z kolei – o kinie i teatrze. O kinie będzie zresztą druga część tego wpisu.
Zielińska? Znam ją, z Pudelka
Bo wybór komentatora to pikuś. Chwilę później dowiedziałem się, że najlepszą polską aktorką została wybrana Katarzyna Zielińska. Kto? Zaraz, może to pomyłka, może źle przeczytałem. Nie słyszałem o niej, naprawdę. Dopiero jak zobaczyłem zdjęcie, skojarzyłem, że w trakcie Euro 2012 na dachu budynku Wedla dzieliła się swoimi jakże ciekawymi przemyśleniami o polskiej reprezentacji. Ale nie miałem pojęcia, że jest w ogóle aktorką, mimo że polskim kinem trochę się interesuję. Coś ze mną nie tak?
Postanowiłem zrobić krótką sondę. Kolega dziennikarz pisze mi na Twitterze, że tak, jestem dziwny. Na pytanie, skąd kojarzy Zielińską, odpowiada: „Z Pudelka”. Języka zasięgam też u osób starszych ode mnie, nie interesujących się sportem. Krótka rozmowa z mamą:
- Kogo byś wybrała na najlepszego komentatora sportowego?
- A kto był nominowany?
Sprawdzam, wymieniam.
- Pewnie, że Tomasza Zimocha. On tak świetnie buduje emocje. Albo Babiarza, bo jest sympatyczny.
- Czemu nie Mateusz Borek?
- A kto to jest Mateusz Borek? Nie znam.
I druga część:
- Słuchaj, a wiesz w ogóle, kim jest Katarzyna Zielińska?
- Oczywiście. Aktorką.
- Skąd ją kojarzysz?
- Z „Tańca z gwiazdami”.
Od innej osoby słyszę, że Zielińską kojarzy z programu „Kocham cię, Polsko”. Jak się okazuje, to ten program Macieja Kurzajewskiego, o którym wcześniej pisałem.
Najlepszą aktorką może być każdy
Wydawać, by się mogło, że kategoria „najlepsza aktorka” do czegoś zobowiązuje. Wybranie Zielińskiej to dla mnie tak, jakby za najlepszego tenisistę roku uznać gościa, który w turniejach wielkoszlemowych nie przechodził kwalifikacji, za to wygrywał challengery gdzieś na Sri Lance czy Madagaskarze. Bo spójrzmy na dokonania filmowe pani Zielińskiej. Wchodzę na Filmweb (średnia ocena – 5,5, hmmm…) i widzę je tak:
- „Plac Zbawiciela” – kobieta na przyjęciu u Hani
- „Ryś” – Krysia, piosenkarka na wiecu
- „Mój Nikifor” – dziennikarka na wystawie Nikifora w Zachęcie
Wybrałem poważne produkcje, celowo ominąłem masowo produkowane tasiemce, w których bohaterka przez 5 odcinków spada ze schodów albo rozstaje się z narzeczonym. I powiedzcie tak szczerze: utkwiła wam jakoś szczególnie w pamięci w jednej z trzech wyżej wymienionej ról?
Rozumiem, że o Telekamerach decydują sms-ami czytelnicy „Tele Tygodnia”, co samo w sobie sprawie, że stają się one wyborem głównie pań w średnim wieku, przeważnie gospodyń domowych. I trudno, żeby, przy tym co na co dzień serwują im polskie media, one wybrały inaczej. Nie rozumiem tylko, po jaką cholerę taki wybór traktowany jest poważnie. A czasami mam wrażenie, że wręcz prestiżowo.
Przecież to tak, jakby czytelników „Przeglądu Sportowego” zapytać o najlepszego projektanta. Wskazaliby pewnie tego, z którym nie niedawno czytali wywiad, bo akurat okazało się, że projektował stroje reprezentacji Polski. Albo gdyby kazać im wybrać najlepszego reżysera. Przed Euro 2012 wskazaliby Ksawerego Żuławskiego. Tylko dlatego, że kręcił z piłkarzami Smudy tę pamiętną reklamę „Biedronki”.
Tę z Adamiakową, w której każdy, przeciętny Polak mógł zostać powołany do kadry i która, czego Smuda chyba nie widział, przy okazji totalnie go ośmieszała. Mam wrażenie, że podobne jest z „Telekamerami”. Dzięki nim w tym kraju najlepszą aktorką może zostać każdy.
Warunek, że trzeba zagrać w czymś poważnym, u nas nie istnieje.