
Czego koniecznie musi się pan dowiedzieć przed komentowaniem?
Weźmy, nie wiem, rzut dyskiem mężczyzn. Analizuję, jak dwóch zawodników wypada w rywalizacji między sobą, czyja forma rośnie, a czyja spada, kto lepiej znosi presję, kto jest bardziej doświadczony, kto lepiej da sobie radę w deszczu. Albo taki skok o tyczce.
Oni mnie wiele nauczyli, byli bardzo życzliwi. Gdy TVP wyznaczyła mnie do komentowania pływania, miałem okazję wielokrotnie z nimi rozmawiać. Zapraszali na treningi, dzielili się spostrzeżeniami. Pomagali też sami pływacy, z którymi rozmawiałem, a oni opowiadali mi o jakimś wycinku swojej pracy. Na przykład Bartek Kizierowski. To jest bezcenne dla komentatora. No bo skąd on ma o tym wiedzieć? Przecież ja sam pływakiem nie byłem. Owszem, na basen chodzę. Ale pływanie amatora do zawodowca, to jest tak jakby porównywać furmankę do bolidu Formuły 1.
A to tak jest dobrze, nawet bardzo jak na amatora. Co innego w bieganiu. Tutaj rekord świata na bieżni to 26:17, a na ulicy bodajże 27:01. A jak pan w jakimś biegu ulicznym zrobi 54 minut, to to jest wynik przeciętny. Gdyby pobiegł pan dziesięć minut szybciej, wtedy można by mówić o wyniku dobrym jak na amatora.
Lekkoatletyka jest od pływania ciekawsza?
Jest bardziej różnorodna. Tam są same wyścigi, a tutaj mamy biegi skoki i rzuty. Uwielbiam jeden i drugi sport, choć na pewno lepiej znam historię lekkoatletyki niż historię pływania. I tutaj łatwiej byłoby mi mówić o wielkich bohaterach z przeszłości.
Tak. Bardzo lubię to, co robię.
Przede wszystkim w tej chwili jest dużo więcej mediów i, co za tym idzie, dużo więcej dziennikarzy zajmujących się sportem. Kiedyś się mówiło z przekąsem: „E, w Internecie pracuje. W gazecie to jest ktoś”. A teraz ten dziennikarz internetowy jest absolutnie porównywalny w sensie prestiżu mediów. Poza tym ważne jest to, czym się dziennikarz konkretnie zajmuje. Piłka nożna jest tak popularna, że ktoś, kto nią się zajmuje, musi wchodzić w nisze. Tropi tylko afery albo, nie wiem, zajmuje się transferami. Czymś około sportowym. Przyjechał do nas kiedyś taki starszy dziennikarz Sky News i miał na Woronicza coś na kształt wykładu. Powiedział coś w stylu: „Interesuję się tym, co dzieje się na boisku i ewentualnie w szatni. A to, czy się gdzieś tam pobili jacyś kibice, na trybunach albo poza stadionem, zostawiam innym dziennikarzom. To jest socjologia, coś poza meczem. Ja mam do zrobienia mecz – skład, zawodnicy, trener – te relacje są dla mnie kluczowe”. Nie ukrywam, że jestem bliski takiej definicji pracy dziennikarza. Są takie nisze, takie tematy około sportowe, do których ciężko podchodzić z pasją.
Zaproszono mnie do pierwszej edycji tego programu. I ja wtedy pomyślałem sobie tak: „Może będzie to odrobinę dowcipne, że facet, który sam to komentuje, teraz wejdzie na lód”. I druga sprawa – bardzo długo już nie jeździłem na łyżwach. I gdzieś w głowie siedziało takie pytanie: „Przemek, a może warto sprawdzić, czego ty jeszcze w tym wieku się możesz nauczyć?” To trochę jak z moim bieganiem. Oczywiście człowiek może się stale poprawiać, może to robić aż do swojej śmierci. Wtedy pomyślałem, że program da mi możliwość potrenowania pod fachowym okiem, co może mi się już nigdy w życiu nie zdarzyć. Stąd ta decyzja.
Krzyż, jak mówiłem, jest obecny w naszym życiu. Nie ma dla niego sfery neutralnej – są jego zwolennicy albo przeciwnicy. Argument o neutralności światopoglądowej to zabieg raczej erystyczny niż opis rzeczywistości. Świat opowiadający się za świecką przestrzenią publiczną jest w gruncie rzeczy przeciw krzyżowi. Musimy sobie to uświadomić. A także to, że obecność krzyża w życiu publicznym ma rozmaite konsekwencje, dlatego że dzięki niemu możemy odwoływać się do wartości, które budują społeczeństwo, wspólnotę.
Powiedział tam pan, że nie rozumie krytyki pod adresem obrońców krzyża. Że trzeba wyraźnie oddzielić sferę polityczną od tego, jacy ci ludzie byli i co uważali. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ciężko o taki podział. Bo mamy dwa obozy i między nimi przepaść.
Nie widziałem tam ludzi, którzy dostali pieniądze i zrobili coś za pieniądze. Widziałem kogoś, kto zrobił to z wewnętrznego poczucia obowiązku, któremu jakiś głos w środku kazał to zrobić. A do takich ludzi zawsze podchodzę z szacunkiem. Poza tym ci ludzie w kontekście społecznym jawili mi się jako ci słabsi. Byli po tej stronie raczej wyszydzanej.
Brakuje panu solidaryzmu we współczesnym świecie?
W każdej możliwej skali, czy to miasta, państwa, czy świata, ludzie są stworzeni do tego, by tworzyć wspólnotę. Bo we wspólnocie następuje wymiana. Człowiek nie jest monadą, jak u Leibnitza. Nie jest sam dla siebie. Ma jakieś talenty, tworzy jakąś wartość i robi to dla kogoś drugiego. Ale też od tego kogoś jakąś wartość przyjmuje. To jest zasadnicze. I teraz jeżeli mamy jakieś tendencje, które taką wymianę w społeczeństwie uniemożliwiają, to taka wspólnota się atomizuje. Nie ma w niej wartości, rozwoju, a jednocześnie ludźmi, którzy są zatopieni w swoich celach materialnych, są bardzo podatni na manipulację. Przyjdzie ktoś silny i bardzo łatwo taka osoba może nimi rządzić.