Krystyna Kofta
Krystyna Kofta Fot. Tomasz Szapiro

Wałęsa, nasz dawny bohater znów się popisał. Henryka Krzywonos powiedziała, że strajkiem kierował tak naprawdę Borusewicz. Wałęsa spienił się jak pianka do golenia, i zgolił Borusewicza ostrym szkłem, mimo że Borusewicz w ogóle się nie odezwał. Marszałek senatu Bogdan Borusewicz nie jest tak znany, jak Wałęsa. Jest człowiekiem spokojnym, rzetelnym, miałam okazję poznać go, tak jak wielu innych, 30 lat temu, na jakimś przyjęciu u Maćka Zembatego.

REKLAMA
Wałęsa wytacza armaty, żeby IPN zbadał czy nie był czasem agentem. Pamiętam, broniłam Wałęsy, gdy pewien znany opozycjonista, długo więziony, mówił, zobaczycie, okaże się, że Wałęsa to WAŁ! Broniłam go jak niepodległości. Słuchaj, nie wolno ci tak mówić, to prawdziwy robotniczy przywódca, doprowadził do przewrotu… mówiłam z uczuciem. A ten opozycjonista intelektualista na to: Przecież nie sam to zrobił. Chodziło o zaplecze intelektualne, tam było wiele tęgich głów, takich jak Borusewicz. Czy tak trudno przyznać, że ktoś nam pomagał? Ego rozdęło się do nieprzytomności, na to trzeba uważać, może pęknąć z wielkim hukiem. Nogie chciał podawać i przegrał drugą kadencję, bo się odsłonił.
O Wałęsie, o protestach mówiło się w 1983 roku, wspieraliśmy go, wspieraliśmy się nawzajem, nie było łatwo. Teraz toczy się dyskusja o tym, co myśmy 30 lat temu mieli, czego teraz młodzież nie ma. Nie mieliśmy żadnych dóbr, to prawda, cienko przędliśmy, po Gierku został jedynie ser ementaler. We wspomnieniu. Mówiliśmy wtedy synowi, że ser żółty, który mu dajemy, to EMENTALEREK PODLASKI. Była też szynka salcesonowa. Na święta Wielkiej Nocy, gdy uskładaliśmy trochę grosza, kupiliśmy ćwiartkę świni ze wsi, od naszej cielęciniary. „Z myślą o dziecku, które potrzebuje białka”.
Uprawiałam wtedy ogród, kopałam, sadziłam 40 krzaków pomidorów, warzywa, żeby zapomnieć o swej chorej na raka siostrze i bracie mojego męża, Jonaszu, który przychodził z blizną, po operacji nowotworu ślinianek i blizną na duszy, bo był już po tamtej stronie. Tomasz Jastrun mówił mi, że mnichom buddyjskim zalecano uprawianie ogrodu. Wyciszenie. Bardzo bałam się śmierci swojej siostry. Napisałam wtedy w dzienniku: „Podzielona świnia do zamrażalnika. Tak więc jest to już prawie klasztor samowystarczalny. Chyba umiem wszystko, żeby przeżyć”. Po południu Tomek Szapiro. Jak to lekarskie dziecko od razu widzi, że ze mną coś nie tak, więc umawia mnie z jakimiś lekarzami. Wybitnymi. Zabraniam mu, i tak nie pójdę”. „Jak zawsze na śniadaniu wielkanocnym Marusia i Mietek (rodzice Mirka). W awanturze rozładowało się wreszcie napięcie, musiałam przykładać okłady z esencji na oczy, żeby nie było widać, ze płakałam”. Przez wiele godzin siedziałam w Muzeum Narodowym, w magazynach, u Grażyny Fremi, która tam pracowała. Lizałam rany oglądając Cranacha Durera, wspaniałe, chciałabym mieć w domu choć jeden, tam nikt na nie patrzył. Aż żal.
W połowie kwietnia 1983, Mirek miał wyjechać z wykładami do Stanów, z referatem, miał wziąć udział w międzynarodowej konferencji psychologicznej. Trwały pertraktacje, nie wiadomo było do końca czy go puszczą czy nie. Nie należał do partii, a partia wszystko „opiniowała”. W dzienniku jest ślad z przygotowań do tej podróży.
„Przyszedł Grześ Warchoł z Grażyną i Krzysztofem Pieczyńskim, który u Grzesia grał dorosłego Kamila Kuranta. Zresztą dobrze. Rasowy aktor, cokolwiek to znaczy, ale i tak lepiej niż zwykle wyrażam się o aktorach. Tenże Krzysztof pożyczy Mirkowi buty, bo nie udało nam się kupić nowych, a te stare? Na Zachodzie Polaków poznają po butach.
CO MIELIŚMY? NADZIEJĘ! Mieliśmy siebie. Spotykaliśmy się ciągle, każdy kto mógł pomagał. Baliśmy się, że będzie źle, gorzej, ale nadzieja się tliła, bo po stanie wojennym, po tych wszystkich protestach, w których uczestniczyliśmy, czasem ciałem, czasem duchem, odzyskaliśmy godność i poczucie, że wolność nadejdzie, jeśli będziemy odważni. Odwaga była droga, gdy wychodziło się protestować można było porządnie oberwać. Teraz można każdego opluć i nic. Sam Wałęsa tak robi? Czy tego chcieliśmy?
Postanowiłam przytoczyć kawałki ze swego dziennika, opublikowanego wiele lat temu. To była prawda notowana na bieżąco, każdego dnia. Wiosna 1983 to dramatyczny dla mnie i dla Mirka, mojego męża okres, jego brat w strasznym stanie, moja siostra ciężko chorowała. Nie było wcześniej diagnozy, źle ją leczyli. Byłam w depresji. Prowadziłam normalne życie.
logo
W 1983 azalia kwitła tak jak dziś Fot. Krystyna Kofta

MAJ 1983 – 1 maja, niedziela
Piękny ciepły dzień. Zamieszki na mieście. Pojechaliśmy zobaczyć, ale nie można w ogóle wjechać na Stare Miasto. Wszystko zablokowane.
2 maja, poniedziałek
Z Basią (moją siostrą) gorzej, przyjechał mój brat, bardzo gwałtowne pogorszenie. Nie mogę się pozbierać.
3 maja, wtorek
Myślałam, że w domu zwariuję, poszłam więc do Czytelnika. Przyszedł Rysio Zatorski i Zygmunt Z, niezwykle spięty, rozmawialiśmy o tym co dalej zrobiłam z powieścią (chodziło o „Pawilon małych drapieżców”). Zygmunt mówił, że Zatorski jest „reżyserem zbyt młodym by nakręcić film z „Wizjera”).
4 maja, środa
Ogrodzie na pomoc!!! Pielę sadzę pomidory. Wspaniałe zmęczenie. Zdrowe, fizyczne. Blisko pąków, korzeni, ciętych łodyg, ich zapachów. Pozwoli mi zasnąć.
8 maja, poniedziałek
Mirek pracuje w Instytucie. Ja w domu. Ukojenie. Wieczorem siedzimy w kuchni bez światła. Milczymy i rozmawiamy, o miłości i o nas. Pisałam. „Bóg mnie ochrania cieniem swej ręki”. To piękne zdanie znalazłam kiedyś w „Myślach” Pascala. Wejdzie do mojej powieści „Pawilon małych drapieżców”, znajdzie się na tablicy nagrobnej rodziców bohaterki, Bogny. Chciałbym to zdanie wyryć na grobie moich rodziców: Niech Bóg was ochrania cieniem swej ręki – ale to w mojej rodzinie nie do zrobienia, ekscentryczne. Matka by tego nie chciała, może miała rację, to takie literackie”.
Ojciec nienawidził płyt przywalających groby, miał astmę, nie chciał by coś go przyciskało…
Cdn.