Przejmujący lęk, który nie tylko objawia się negatywnymi odczuciami psychicznymi, ale też problemami z oddychaniem, drętwieniem kończyn, a nawet dokuczliwymi problemami z przewodem pokarmowym. Ola dzisiaj już nie boi się, że umrze w łóżku i zostawi bez opieki swojego małego synka. Jednak zanim przestała się bać, przez lata przeżywała koszmar.
Diagnoza – zaburzenia potocznie nazywane nerwicą lękową wymieszane z objawami depresji.
Pomyśleć, ze wszystko zaczęło się od niewinnego snu o samolocie, a właściwie o jego starcie.
Zaburzenia lękowe, potocznie nazywane nerwicą lękową, należą do grupy zaburzeń nerwicowych. Mają one wpływ na emocje, myślenie, zachowanie a nawet zdrowie fizyczne. Powodują je zarówno czynniki biologiczne, jak i indywidualne warunki osobowe. Osoby z zaburzeniami lękowymi, często mają też depresję, zaburzenia apetytu, niektóre zmagają się z uzależnieniami.
– Najpierw bałam się latać samolotami. To nie był lęk, który towarzyszył mi zawsze. On pojawił się w pewnym momencie mojego życia. Wszystko zaczęło się od snu – śnił mi się start samolotu. Tylko tyle i od tamtej pory bałam się latać samolotem – opowiada Ola.
Przerażający samolot
Później ten motyw samolotu pojawiał się w jej życiu, zwykle w trudniejszych sytuacjach, oczywiście w snach. Ten samolot był trochę symbolem trudniejszych czasów, lęku. Po takim śnie o samolocie czuła niepokój, myślała że coś się wydarzy, będzie musiała podjąć jakiś trudny wybór.
– Oczywiście zdarzało się, że musiałam lecieć samolotem. Przed takim lotem przez kilka dni śniły mi się katastrofy lotnicze, pożary samolotu. Byłam bardzo spięta przed tymi lotami. Z drugiej strony myślałam sobie, że przecież z powodu lęku nie będę traciła okazji do tego, żeby zobaczyć trochę świata – opowiada Ola.
Najgorszy był start samolotu, musiała go przeżyć, przetrwać, potrafiła się rozpłakać.
– Przed startem piłam alkohol, to trochę pomagało, wystarczył kieliszek wina. Byłam tak spięta przed lotem, że potrafiłam się upić kieliszkiem wina, co normalnie byłoby niemożliwe. To było podświadome – myślałam, że alkohol może zadziałać, więc działał – opowiada.
Współpasażerowie często ją pocieszali. – Pamiętam jak jeden pan opowiadał mi, że takie małe samoloty tanich linii lotniczych to nawet na polu są w stanie wylądować. Może to śmieszne, ale mi to pomagało.
Może się urwać
Potem była winda. O windzie też śniła. Przestała jeździć windami, a jeśli była zmuszona do skorzystania z windy, to przerażona odmawiała "zdrowaśki" w myślach podczas takiej jazdy.
– Oczywiście podczas jazdy zamykałam oczy. Zmuszona do jazdy windą byłam wtedy, gdy trzeba było wjechać np. na trzydzieste piętro. Jeśli to było np. ósme piętro, to szłam po schodach. Bałam się, że winda urwie się pod czas jazdy. Nawet nie myślałam o tym, że w wyniku tego urwania się windy zginę, nie. Przerażało mnie to, że się urwie. To również mi się śniło.
W windzie i w samolocie chodziło też o wysokość i brak panowania nad tym, co się dzieje. Takie pułapki bez wyjścia.
W ciemnym zaułku czai się...
Kiedy już bała się latania samolotem i jeżdżenia windą, miała bardzo nieprzyjemną przygodę, która zaowocowała kolejnymi lękami. Wracała wieczorem do domu i jakiś mężczyzna mierzył do niej z broni.
– Z samego zdarzenia wyszłam bez szwanku, jednak konsekwencje tego zdarzenia pojawiły się później. Zaczęłam bać się ciemności, nocy. Bałam się, że ktoś się z tej ciemności wyłoni i będzie chciał mi zrobić krzywdę. Jeśli szłam ulicą i niedaleko mnie zwalniał samochód, to ze strachu stawało mi serce. Rezygnowałam z imprez, wyjść, jeśli to powodowało, że musiałam np. wracać sama w nocy do domu.
Z tego lęku przed ciemnością wyleczyła ją czasowa przeprowadzka do dużego miasta.
– Tam na ulicach jest dużo ludzi. Generalnie człowiek porusza się często w tłumie ludzi. Cały czas jednak pojawiał się lęk przed lataniem samolotem i lęk przed jeżdżeniem windą.
Lęk przed lataniem samolotem i korzystaniem z windy były z Olą jeszcze długo. Tych rzeczy przestała się bać dopiero na krótko przed porodem syna.
Drętwieje mi ciało, umieram
Po powrocie do rodzinnego, małego miasta była nowa praca i nowy związek. W pracy oczywiście chciała dobrze wypaść, więc była znowu spięta, a nowy związek bywał burzliwy - było nerwowo. Do tej pory nie miała jednak objawów somatycznych, jej ciało nie reagowało jeszcze na jej lęki. To miało się właśnie zmienić.
– Pamiętam jak pomagałam rodzicom w przeprowadzce. Zdrętwiały mi ręce, miała kłopoty z oddychaniem – rodzice wezwali karetkę. To był pierwszy raz, kiedy moja nerwica lękowa dała objawy somatyczne. To nie było tak, że ja sobie wymyśliłam, wmówiłam to drętwienie rąk. Ja byłam przekonana, że umieram. Ratownicy widzieli, że rzeczywiście ręce zdrętwiały, były białe i zimne. To było bardzo dziwne – relacjonuje nasza rozmówczyni.
Podstawowy zespół ratownictwa medycznego wezwał karetkę specjalistyczną, bo ratownicy na początku nie wiedzieli, co jej jest.
– Kiedy tak wielu ludzi kręciło się wokół mnie i próbowało mi pomóc, to w jednej chwili jakby ktoś pstryknął palcami i wszystko odeszło – znowu byłam zdrowa. Choć wtedy i tak na koniec lekarz podał mi zastrzyk uspokajający.
Wtedy pierwszy raz pojawiło się uczucie, o którym nawet ciężko Oli mówić.
– Nie chcę go sobie przypominać – jakby niepokój, że coś złego może się wydarzyć, że mam problemy z oddychanie. Coś bardzo niefajnego. To często pojawiało się w wolnym czasie, np. w weekendy, święta. Po stresie, kiedy ciało chce się odprężyć, to pojawiało mi się to coś. To często wiązało się też z objawami gastrycznymi, m.in. biegunkami. Czułam się jakby mój organizm był zatkany.
Jak źle się czuła to wszystko ją denerwowało, a to znowu potęgowało złe samopoczucie i koło się zamykało. Potem zaszła w ciążę. Ciąża wyłączyła jej lęki.
Kto mu pomoże, jak umrę?
– Urodziłam syna, był czas karmienia piersią, hormonalnej burzy i zaczęło się. Syna wychowuję sama, sami mieszkamy. Zaczęłam się bać, że umrę w nocy i moje malutkie dziecko zostanie samo bez opieki, że mój maleńki synek będzie leżał z trupem w łóżku. Zaczęło mnie to prześladować. Co zrobi moje dziecko jak ja umrę, czy ktoś go znajdzie, czy ktoś mu pomoże? To było straszne – wspomina Ola.
No i zaczęły się znowu objawy somatyczne, znów zatykało, nie mogła oddychać, miała problemy z przewodem pokarmowym.
– Nie wymyślałam tego, naprawdę zaczynałam się tak czuć. Były znowu wizyty na izbie przyjęć, wzywanie karetki itd.
Chora na wszystko
To nie do końca było tak, że mózg Oli projektował objawy, bo w tym czasie naprawdę zaczęła mieć bardzo chory żołądek. Wtedy też swój początek miała hipochondria.
– Jestem oczywiście świadoma swojej hipochondrii. Jeśli wymyślę sobie, że coś mi dolega, to zwyczajnie idę się zbadać, żeby się uspokoić. Przykładowo jak miałam takie "pykania" niedaleko żołądka, to stwierdziłam, że mam tętniaka aorty. Wszystkie choroby, które sobie wymyślałam były chorobami, z powodu których można umrzeć nagle. Myślę, że to był ciąg dalszy tego lęku, że umrę nagle i zostawię swoje małe dziecko bez opieki i pomocy.
Miała "etap" tętniaka mózgu, do tej pory czasami myśli o zatorze płucnym, zatorze tłuszczowym. Jeśli słyszy, że ktoś w jej otoczeniu jest na coś chory lub umarł nagle z jakiegoś powodu, to zaraz się zastanawia czy ona nie jest na to chora lub jeszcze ktoś z jej otoczenia.
Tu Ola opowiada mi, jak jeden z dalszych znajomych miał zator tłuszczowy po wypadku samochodowym. – Młody chłopak. Poturbowało go, poobijało podczas tego wypadku i umarł z powodu zatoru tłuszczowego.
Zobaczymy, co powie ten lekarz
W pewnym momencie musiała coś z tym wszystkim zrobić, bo jak mówi, zwariowałaby sama ze sobą.
– Wcale nie byłam pewna tego, że problem siedzi w moim umyśle, a nie w moim ciele. Byłam bardzo nerwowa, bo się źle czułam, byłam niedobra dla dziecka przez to. Podnosiłam głos na syna. Było mi totalnie źle, w pracy mi nie wychodziło – prawie mnie wyrzucili. Na przykład musiałam wykonać telefon i nie robiłam tego, bo nie mogłam, zwyczajnie nie mogłam. Mimo że wiedziałam, że to ważne. Dzisiaj nie mam problemu – biorę telefon i dzwonię – opowiada.
W końcu zdecydowała, że pójdzie do psychiatry. – Zaryzykuję, zobaczę, co mi powie. Tyle, że pojechałam do dużego miasta, w moim małym mieście nie chciałam iść.
Pierwsza wizyta nie przekonała jej, że problem dotyczy umysłu. Jednak była tak zmęczona i wyniszczona myślami o tym, że może umrzeć, że musiała coś z tym zrobić.
Psychiatra przekonał ją do leków, rozpoczęciem leczenia od małej dawki. Tabletki były też malutkie, a i tak zaczynała od jednej czwartej tej maleńkiej tabletki.
– Tyle, że najpierw się pogorszyło. Jednak lekarz mnie ostrzegał, że tak może być. Zmniejszył mi moją małą dawkę. Przetrwałam bardzo ciężkie dwa tygodnie, a później nie wiadomo kiedy zaczęło mi się w życiu zupełnie inaczej układać – mówi Ola.
I dodaje: – Nie było tak, że nie miałam żadnych lęków, one i teraz są. Przykładowo po pogrzebie sąsiadki przyszło mi do głowy i bałam się tego, że zimą w trumnie musi być bardzo zimno. Dziwne, nieracjonalne, ale takie rzeczy czasami przychodzą mi do głowy.
Sama modlitwa nie pomoże
Leki sprawiły, że Ola radzi sobie z tymi lękami, jest ich mniej. Pamięta jednak, że były takie osoby, które mówiły jej, żebym nie brała leków, tylko się modliła, że modlitwa pomaga na takie rzeczy. Odpowiadała wtedy, że być może właśnie Bóg pomógł jej poprzez to, że te leki dostała.
– Można nerwicę lękową leczyć terapią psychologiczną, ale to bardzo długo trwa i jest bardzo kosztowne. Do tej terapii też się trzeba przygotować, uspokoić. Tymczasem życie nie rozpieszcza samotnych matek, więc byłoby mi trudno. Lekarz polecił mi też żebym zaczęła uprawiać sport i znalazła czas na życie towarzyskie. Sport rzeczywiście bardzo dużo mi pomaga, staram się trenować 3-4 razy w tygodniu.
Bywały nawroty choroby. Po pierwszym odstawieniu leków. Odstawiała je oczywiście pod czujnym okiem lekarza i na początku było wszystko dobrze. Jednak po paru miesiącach, kiedy była na wakacjach, znowu zaczęło pojawiać się to dziwne, charakterystyczne, okropne uczucie.
– Nawet nie chcę go sobie dokładnie przypominać – wiedziałam, że muszę koniecznie wrócić do leków, że nie chcę się męczyć. Po kilku miesiącach znów mogłam je odstawić. Teraz nie biorę leków, choć na wszelki wypadek zawsze mam je w domu. Lekarz mi wytłumaczył, że nerwicy lękowej nie da się wyleczyć trwale. Jeśli pojawiają się trudniejsze okresy, wydarzenia, to choroba wraca i trzeba znowu stosować farmakoterapię.
Wariat - to bardzo obraźliwe
Ola jest mamą, pracuje zawodowo, jest świetnie wykształcona, ma przyjaciół, znajomych, zupełnie normalnie funkcjonuje w społeczeństwie, rodzinie.
– Nie uważam, że jestem wariatką, tak jak wydaje się ludziom, którzy nie mają pojęcia o zaburzeniach psychicznych. Gdyby ktoś do mnie tak powiedział, uznałabym to za obelgę.
Jej zdaniem gdyby nie stereotypy funkcjonujące w społeczeństwie, dotyczące zaburzeń psychicznych, wielu ludzi skorzystałoby z pomocy i dzięki temu żyłoby im się lepiej. To często są problemy, które można rozwiązać u psychiatry.
– Jeśli mam nawrót choroby i się nie leczę, to zaburza mi to życie społeczne, kontakty z ludźmi. Źle się czuję, skupiam się na sobie i wszystko mnie denerwuje. No i mam objawy somatyczne, pewnie gdyby nie one, to bym nie trafiła do lekarza. Choć niestety w moim małym mieście nie mogę pójść do lekarza – tłumaczy nasza rozmówczyni.
Boją się, obrażają, bo nie mają pojęcia?
Nie może poprosić nawet lekarza podstawowej opieki zdrowotnej o przepisanie kontynuacji leczenia. Musiała zmienić lekarza POZ, bo jak raz poprosiła, to później z czym bym do niego nie przyszła, np. z chorymi zatokami, to wysyłał ją do psychiatry…
– Tak potraktował mnie lekarz, a co dopiero mówić o zwykłych ludziach. Jeśli opowiadam o swoich problemach komuś bliskiemu, o swoich lękach, to raczej mówię, że chodzę do psychologa. Psycholog jest bardziej "strawny” niż psychiatra.
Używanie słowa wariat, chory psychicznie jej zdaniem jest nie tylko obraźliwe, ale wyrządza wielu osobom krzywdę.
– Uważam się za osobę, która normalnie funkcjonuje w społeczeństwie. Jestem matką, pracuję, normalnie funkcjonuje w rodzinie. Uważam, że społecznie i rodzinnie zupełnie nie odstaję od innych, dlaczego ktoś miałaby mnie nazywać wariatką?
Lekarz zdecydował, że włączy leki, najpierw małą dawkę. Zgodziłam się je wziąć, a warto dodać, że miałam też lęk przed braniem leków - starałam się nie brać żadnych. Bałam się wziąć zwykłą aspirynę. Czytałam ulotki od początku do końca myśląc, że wszelkie działania niepożądane mogą przytrafić się właśnie mnie. Bałam się połknąć dużą tabletkę, bo byłam przekonana, że mogę się udławić.
Ola
Zmaga się z nerwicą lękową
Mózg jest najbardziej skomplikowanym organem naszego ciała i każdy z nas coś tam ma. Jesteśmy różni. Sztuką jest się przyznać przed samym sobą, że coś w tym naszym mózgu szwankuje. Wiele osób ma przez długi czas problemy psychiczne i nic z tym nie robi, bo nie jest w stanie przyznać się do nich przed samym sobą.