Kryzys spowodowany przez koronawirusa pokazuje jak w soczewce wszystkie problemy ochrony zdrowia. Polska służba zdrowia od lat niewystarczająco finansowana staje w obliczu pandemii i wydaje się, że niestety nie ma odpowiednich narzędzi by walczyć z koronawirusem. Jedyną szansą na odróżnienie chorego zakażonego koronawirusem od pozostałych pacjentów jest wykonanie badania w laboratorium.
To tam ukryci diagności laboratoryjni dzielnie wspierają lekarzy i pielęgniarki w procesie diagnozowania chorych. Pomijani i niedoceniani, coraz częściej mówią dość i odchodzą z zawodu. Obecnie w obliczu pandemii i konieczności wykonywania tysięcy badań, okazuje się, że zwyczajnie ich nie mamy, a to także od nich zależy nasze życie i zdrowie. Czemu się dziwić, jeśli często po kilku latach pracy zarabiają mniej niż 2 tys. zł.
– Dzisiaj jest chyba taki przełomowy dzień, bardzo mało osób przyszło zrobić badania. Z każdym dniem jest coraz mniej pacjentów, zgłaszają się teraz ci, którzy naprawdę muszą się zbadać. Coraz częściej przychodzą w maskach i rękawiczkach. Doceniają, że wprowadziliśmy specjalne procedury - odkażamy nawet fotele po każdym pacjencie – opowiada nam Sylwia, diagnostka laboratoryjna, która pracuje w prywatnym laboratorium na północy Polski.
W jej laboratorium nie bada się próbek w kierunku koronawirusa, jednak diagności nie wiedzą czy pacjenci, którzy zgłaszają się do punktu pobrań z innych powodów, nie są zakażeni. Muszą więc postępować z materiałami do badań tak, jakby próbki były zakażone.
Zawsze jest niebezpiecznie, nawet bez koronawirusa
To w sumie dla nich nic nowego. Każdego dnia muszą uważać - przecież oprócz koronawirusa są też inne choroby zakaźne choćby HIV czy żółtaczka, a pacjenci mogą nawet nie zdawać sobie sprawy, że są zakażeni i nie zgłaszają tego faktu. Choć teraz wprowadzono specjalne procedury, bo każdy materiał może być potencjalnie bardzo zakaźny.
– Koleżanki i koledzy, którzy wykonują badania w kierunku koronawirusa przeżywają dodatkowy stres. Boją się o swoje rodziny, bo wiedzą, że pracują z materiałem wysoce zakaźnym. Dodatkowo spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność – mówi Sylwia.
Dodaje, że gdy słyszy medialne doniesienia, że jakieś laboratorium wyposażono w nowy sprzęt i będzie wykonywać badania na koronawirusa, współczuje diagnostom. Zdaje sobie sprawę, co to za wyzwanie i stres.
– W naszej pracy duże znaczenie ma doświadczenie i rutyna. Nowego sprzętu zawsze trzeba się nauczyć, po prostu go poznać. Pierwsze wykonywane badania na nowym analizatorze to zawsze są nerwy – wyjaśnia specjalistka.
I dodaje: – My, diagności laboratoryjni, tak samo jak lekarze i pielęgniarki, składamy przysięgę gdy odbieramy prawo wykonywania zawodu, pod każdym badaniem podpisujemy się swoim nazwiskiem, a każdego dnia wydajemy wyniki badań, które znacząco odbiegają od normy, decydują czasami o czyimś życiu. Zdajemy sobie sprawę z ciążącej na nas odpowiedzialności. Dlatego badania z użyciem nowego sprzętu są bardzo stresujące, tym bardziej wobec szalejącej pandemii.
Jej zdaniem, przykre jest, że wcześniej na rozwój szpitalnych laboratoriów i szkolenie obsługującej je kadry nie było pieniędzy. Trzeba pamiętać, że w wielu szpitalach wprowadzono outsourcing i znajdują się w nich tylko prywatne laboratoria świadczące usługi dla szpitali. Celem takich działań było oczywiście zaoszczędzenie pieniędzy. Jednak taka polityka doprowadziła polską diagnostykę laboratoryjną nad przepaść.
Z powodu braku ustalonych limitów badań przypadających na jednego diagnostę, pracodawcy nie zatrudniają wystarczającej liczby osób. Same laboratoria często przypominają korporacje, a zawód diagnosty laboratoryjnego traci uznanie.
Marne zarobki diagnostów laboratoryjnych
Tak więc aby wykonywać badania potrzeba diagnostów laboratoryjnych, a z tymi na rynku pracy jest krucho.
– Od dawna jest nas za mało. Nie ma się co dziwić, bo po kilku latach pracy w laboratorium często zarabiamy netto 1400 - 1600 zł. Ludzie uciekają z zawodu. Znalezienie do pracy mikrobiologów i serologów graniczy już z cudem. To powinno się zmienić - diagności powinni więcej zarabiać.
Nasza grupa zawodowa objęta jest obowiązkiem szkolenia ciągłego, co w praktyce oznacza konieczność uczestniczenia w szkoleniach i konferencjach kilka razy w roku. Oczywiście koszty ponoszą diagności ze swoich marnych pensji. Nic dziwnego, że już na studiach często słyszało się żart, że grunt to mieć męża, który dobrze zarabia, bo w tym zawodzie satysfakcję odczuwa się tylko, jeśli nie myśli się o pensji – tłumaczy Sylwia.
Jednak praca w laboratorium to nie wszystko. Diagnostyka laboratoryjna powinna się rozwijać. Do tego potrzeba badań naukowych. Diagności chcą je prowadzić, ale to nie takie proste.
– Nie wspiera się badań naukowych. Jako doktorantka, zamiast się na nich skupić, muszę prowadzić zajęcia ze studentami. Na badania nie ma pieniędzy. W Polsce nie docenia się naukowców – podsumowuje Sylwia.
Strach przed koronawirusem taki sam
Pytam, czy ma takie same obawy jak reszta społeczeństwa w obliczu pandemii koronawirusa.
– Czy się boimy? Jesteśmy bardziej świadomi zagrożenia. Ja od dwóch tygodni wychodzę z domu tylko do pracy. Zapasy zrobiłam wcześniej niż inni. Jednak boimy się tak samo jak wszyscy.
Tymczasem wprowadzono przepisy, które pozwalają na zdalną autoryzację badań, czyli podpisywanie badań na odległość, wykonywanych nawet w innym laboratorium. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, bo sytuacja jest kryzysowa, diagności mogą chorować lub przechodzić kwarantannę.
Jednak takie zapisy próbowano wprowadzać już wcześniej, ale środowisko protestowało przeciwko nim. Teraz wprowadzono je w jedną noc. Obawiamy się, że ta prowizorka może przetrwać. To sprawi, że wiarygodność wyników badań może stać się bardzo dyskusyjna.