"Proszę Boga by to się skończyło". Pielęgniarki z "pierwszej linii frontu" o swojej codzienności
Monika Przybysz
20 maja 2020, 11:10·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 maja 2020, 11:10
Jest piekielnie gorąco. Czujesz, jakby twoje ciało w tym kombinezonie zaczynało płonąć. Obraz staje się niewyraźny. To zaparowane gogle. Po głowie spływa pot. Nogi masz jak dwa klocki. Idziesz niczym robot. Byle wytrzymać… To nie scenariusz filmu science-fiction. To pielęgniarska rzeczywistość w polskim szpitalu zakaźnym jednoimiennym.
Reklama.
Czerwony namiot przed wejściem stanowi teraz izbę przyjęć. W środku Beata, pielęgniarka z wieloletnim doświadczeniem. Na sobie ma wszystkie niezbędne środki ochrony osobistej. Dziś dyżur do dziewiętnastej, dam radę – zapewnia.
Pik, pik. Temperatura zmierzona. Potem wywiad epidemiologiczny. Bardzo dokładny, wiele pytań. To teraz konieczność, bez tego nie da się przejść dalej. Szpital jednoimienny przypomina twierdzę.
Nie boją się mnie
– Marzenia? Jakie marzenia! Tu chodzi tylko o powrót do normalności. Do normalnej pracy – podkreślają od razu.
To oznacza, że nie myśli wcale o porzuceniu zawodu po koszmarze epidemii.
– Budzę się rano, wiem, że będzie ciężko, ale teraz też wiem, że mam rodzinę, która mnie wspiera i mam też sąsiadów, którzy na pewno się mnie nie boją – dodaje Beata.
Nie ma czasu
Posiedzieć w domu, w ogródku, spotkać się ze znajomymi i iść na spacer bez maseczki. Odwiedzić rodzinę. Tak rzeczywistość po epidemii SARS-CoV-2 widzi Irena. Kiedy to nastąpi? Na to pytanie nikt tu nawet nie szuka odpowiedzi. Nie ma na to czasu. Właśnie przyjechała kolejna karetka.
Czego im życzyć? Siły, zdrowia i wytrwałości – wymieniają. Nic innego. Tak naprawdę ja po prostu proszę Boga by to się skończyło – dodaje Irena.
Kto nigdy nie spędził wielu godzin w maskach, przyłbicach i kombinezonach ten nie wie, czym jest ta praca.
– Do tego testy. Za każdym razem nerwy. Jaki będzie wynik testu na koronawirusa? Gdy przychodzi negatywny - cieszymy się jak dzieci…