"Te rury na ścianie to montowana naprędce instalacja tlenowa na oddziale przerabianym na cito na covidowy. Pół roku przygotowań" – tak to, co widzimy na zdjęciu wrzuconym do sieci, opisał jeden z lekarzy. O to, jak jesteśmy przygotowani do walki z epidemią i czy nie mamy wyjścia i musimy godzić się na taka prowizorkę, pytamy Filipa Płużańskiego, przewodniczącego Porozumienie Rezydentów OZZL.
Czy to zdjęcie pokazuje, jak bardzo jesteśmy nieprzygotowani do walki z epidemią koronawirusa? Jest tego symbolem?
Nie wiem, czy jest to symbol tego, czy jesteśmy przygotowani do tej konkretnej epidemii. To jest raczej symbol tego, jak generalnie wygląda struktura polskiej ochrony zdrowia, tego, jak wyglądała już przed pandemią.
To zdjęcie zrobiono w Szczecinie, ale takich przykładów na pewno znajdzie się dużo więcej, bo łóżka covidowe będą musiały być organizowane w wielu różnych wcześniej nieprzystosowanych do tego oddziałach.
Musimy przygotować się na takie prowizorki, bo system ochrony zdrowia nie był przygotowany na to, co teraz się dzieje. One będą musiały nam wystarczyć i oby pozwoliły nam przetrwać najgorszy okres pandemii.
Bardzo dużo będzie zależało od personelu medycznego i miejmy nadzieję, że personel medyczny zostanie w końcu dostrzeżony, że nie skończy się tylko na brawach... My sobie poradzimy, ważne jest jednak to, aby ministerstwo i rządzący nam pomogli, a już na pewno niczego nie utrudniali.
Wiele osób twierdzi, że było tyle miesięcy, żeby przygotować się na jesień, a niczego nie zrobiono.
Na pewno można było się przygotować lepiej. Trudno mi powiedzieć, czy pochopną decyzją było likwidowanie szpitali jednoimiennych. To przecież też było podyktowane pewnymi względami. Przede wszystkim tym, że musimy ponownie zacząć leczyć ludzi, którzy tego wymagają nie ze względu na COVID-19.
To są bardzo trudne decyzje. Mam nadzieję, że nie jest za późno i uda się opanować sytuację i że nie będzie u nas Lombardii... Proszę pamiętać, że ten włoski region jest bardzo bogaty, bardzo dobrze przygotowany infrastrukturalnie do obsługiwania pacjentów. Jednak ze względu na to, że wszyscy zaczęli chorować w jednym momencie, zapchały się szpitale.
Tego się i my boimy...
Tego bardzo się boimy. Bywało tak, że pacjenci leżeli na korytarzu niekonieczne ze względu na koronawirusa, więc jesteśmy oswojeni z takimi rozwiązaniami. Jednak to właśnie przeciwko temu Porozumienie Rezydentów protestowało. Lekarze mają dość tego, że zaczęliśmy urządzać się w takiej rzeczywistości.
Uczymy się światowych standardów postępowania, na jakie zasługuje również polski pacjent, i tego oczekujemy od ochrony zdrowia. Oczekujemy takiej organizacji miejsc pracy, żebyśmy nie musieli chwytać się prowizorki.
Miejmy jednak nadzieję, że zmiany organizacyjne, które teraz wprowadza Ministerstwo Zdrowia, wystarczą. Te zmiany są zmianami logistycznymi. Dotyczą choćby tego, gdzie przesunąć pacjentów, jak skontaktować ze sobą oddziały.
Trzeba też ocenić nasze możliwości. Cały czas brakuje nam pieniędzy. Nie mówię o pensjach personelu medycznego – choć to też jest jeden z elementów, który wpływa na to, że krążymy po kilku miejscach pracy.
Żeby godnie zarabiać, trzeba pracować na kilka etatów. Jest to niebezpieczne epidemiologicznie. Przede wszystkim chodzi jednak o infrastrukturę, o organizację, o oprogramowanie, które zintegruje elementy systemu. Skoro można zamówić pizzę w Bieszczady, to powinniśmy być w stanie zamówić w te Bieszczady i karetkę, jeśli będzie potrzebna. To jest wyzwanie na najbliższe tygodnie.
Na tych brakach, niedoborach organizacyjnych, ale też strukturalnych będą cierpieli pacjenci. Mam jednak nadzieję, że tych cierpiących będzie jak najmniej.
To, czego w tym momencie na pewno nam nie brakuje, czego nie brakuje personelowi medycznemu, to chęć do walki. Niestety przez rosnącą liczbę zakażeń i my możemy zostać zdziesiątkowani. Cały czas mówi się o zamykanych oddziałach ze względu na to, że personel jest wysyłany na kwarantanny.
My też nie jesteśmy odporni na tego wirusa. Mimo że przestrzegamy surowych zaleceń Głównego Inspektora Sanitarnego, to nie zawsze możliwe jest ustrzeżenie się przed zakażeniem.
Kolejny raz zaapeluję do wszystkich, żeby traktować COVID-19 poważnie. Jeśli nie mamy ochoty nosić masek, nie zgadzamy się z tym, co mówią o epidemii lekarze, naukowcy, to powinniśmy brać pod uwagę coś takiego, jak społeczna odpowiedzialność i zdawać sobie sprawę, że są obok nas ludzie, których może to dotknąć.
Ja akurat jestem po stronie specjalistów, ten wirus jest czymś poważnym, nie jest to zwykła grypa. Może nie powinniśmy się go obawiać, ale powinniśmy postępować mądrze właśnie ze względu na to, że wśród nas są ludzie słabsi, ludzie zagrożeni chorobami, dzieci, które mają zaburzenia odporności.
Trzeba też skończyć z takim podejściem, że wirus jest zaraźliwy tylko w godzinach pracy, czyli od 8 do 15, a po pracy możemy iść do restauracji, do kina, na siłownię i tam udawać, że tego wirusa nie ma. Maski są bezwzględnie potrzebne w każdym miejscu, w którym mogą pojawić się inni ludzie np. w windach.
W przypadku ludzi młodych, silnych i zdrowych nie powinno być większych problemów, choć pojawiają się zgony, a nawet duże komplikacje, będące konsekwencjami przechorowania bezobjawowego COVID-19. Mówimy choćby o zwłóknieniu płuc, co później wiąże się z niewydolnością krążenia.
Kiedy wprowadzona została w naszym kraju powszechna izolacja, podkreślano, że musimy zostać w domach, aby nie obciążyć systemu zdrowia, ale wtedy Ministerstwo Zdrowia informowała o 300 przypadkach zakażenia dziennie, a dziś informuje o ponad 4000. Jak w takim razie teraz radzi sobie z tym system?
Nasz system ochrony zdrowia jeszcze przed pandemią cierpiał na brak koordynacji takiej, jakiej byśmy oczekiwali. Słyszeliśmy dużo wcześniej, że pacjenci odsyłani są z miejsca na miejsce, bo tak naprawdę nie wiadomo, gdzie te miejsca są, kto ich przyjmie.
To, poza pacjentami, jest też nasz problem, problem personelu medycznego, który pracuje i na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, w Izbach Przyjęć, i na różnych innych oddziałach. Czasami musimy rozkładać ręce, czasami kładziemy pacjenta na korytarzu tylko dlatego, że nie ma systemu integrującego wszystkiego elementy – szpitale, POZ-y, poradnie ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, nocną i świąteczną pomoc lekarską.
To są miejsca, do których trafia pacjent z jakimś problemem, a później, jeśli takiej pomocy wymaga, trafia do szpitala. Każde województwo taki system organizowało po swojemu i teraz to się mści.
Codziennie dowiadujemy się także, że w niektórych szpitalach nie ma już miejsc, a to również wzbudza ogromny niepokój.
Są miejsca, np. województwo łódzkie, w których dramatycznie brakuje łóżek, zabezpieczonych miejsc. Cały czas uczymy się tej choroby i lekarze starają się do szpitali kłaść tylko te osoby, które wymagają intensywnej opieki.
System cały czas się zmienia. Tak naprawdę najwięcej zależy dziś od personelu medycznego, od lekarzy, pielęgniarek, od wszystkich tych, którzy w szpitalach muszą wykazać się ogromną elastycznością, aby podołać nowym obowiązkom, czasami zupełnie innym niż te, do których byli szkoleni.
Szpitalne łóżka covidowe organizowane są na różnych oddziałach. To nie są tylko i wyłącznie oddziały zakaźne, czy też oddziały intensywnej terapii.
Łóżka covidowe zabezpieczane są w każdym możliwym oddziale. Tej terapii musimy się uczyć od naszych kolegów zakaźników i myślę, że tutaj jest największy problem, którego nie dostrzegamy.
Przed pandemią mieliśmy świadomość problemów infrastrukturalnych, tego, że mamy stare budynki, nieprzystosowane pomieszczenia, cały czas apelowaliśmy do rządzących o to, aby zwiększyć nakłady i aby poza infrastrukturą pozwolić na lepsze szkolenie personelu medycznego.
Mimo tego, że pokazujemy, co pacjenta przywita, gdy znajdzie się na oddziale, to jednak większym problemem może być w tej chwili to, że zabraknie nam personelu, który będzie mógł opiekować się pacjentami.
My też chorujemy. Możemy złapać coś także od bezobjawowego kolegi, choć wdrożono różne algorytmy postępowania w danej jednostce. Nie da się jednak uniknąć pewnych kontaktów w pracy. Proszę sobie wyobrazić, że musi pani wytrzymać przez 24 godziny w masce FFP3, nie wszędzie da się to zrobić.
Poza tym personel zajmuje się często tym, czym nie powinien się zajmować np. biurokracją. Zamiast leczyć, musimy zajmować się całą buchalterią, a myślę, że dziś szczególnie istotne jest dobre lokowanie personelu, zgodnie z kwalifikacjami.
Oczekujemy szybkiego rozwiązania problemów, które narastały latami, jeśli nie dekadami, w ochronie zdrowia. Mówimy o problemach organizacyjnych, o problemach finansowych. Nakłady na ochronę zdrowia są bardzo małe. Mówimy też o bałaganie...
Ministerstwo Zdrowia przez te miesiące trwania pandemii miało tak naprawdę ograniczony wpływ na szpitale. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale działo się tak ze względu na rozproszoną własność i strukturę szpitali – jedne należą do samorządów, organem założycielskim innych są uniwersytety, jeszcze inne działają prywatnie.
Pandemia pokazała, że bardzo ciężko jest to wszystko koordynować. To, co udało nam się na początku epidemii, to to, co udało się dzięki lockdownowi. Dzięki temu, że ludzie zostali w domach, COVID-19 nie zasypał służby zdrowia przyjęciami, ale to jednocześnie uśpiło czujność naszą, czujność rządzących i czujność społeczeństwa.
Nie pomogły także nieprzemyślane sformułowania, że "wirus jest w odwrocie", brak konsekwencji w przekazie rządzących – brak noszenia masek.
Porozumienie Rezydentów od początku mówiło, że system nie jest na epidemię przygotowany, dlatego podkreślaliśmy, że trzeba się dystansować, nosić maski. Dziś może trochę bardziej wiemy, z czym to się je. Ministerstwo próbuje to jakoś łatać i mam nadzieję, że uda się nam to zrobić wspólnie.
Liczba zakażeń zależy od naszego zachowania, od tego, jak postępujemy na co dzień, czy będziemy rozważni. Na kolejny lockdown, choć on poskutkował, raczej nas nie stać. Musimy więc zmienić podejście do kontaktów towarzyskich. Wiem, że to jest ogromna zmiana.
Podkreślam, że ryzykujemy życiem innych ludzi. To, że w naszym przypadku infekcja przebiega łagodnie, nie znaczy, że nie zarazimy kogoś, dla kogo może być ona nawet śmiertelna. Jako społeczeństwo musimy być odpowiedzialni za to, co robimy.
Czy strategia dotyczącą walki z koronawirusem właściwie dopiero powstaje?
Nie chcę powiedzieć, że jej nie ma, ale ona musi się zmienić. Potrzeby pacjentów zmieniają się błyskawicznie i trzeba się do tego dostosowywać, trzeba zmienić podejście do ochrony zdrowia. System musi być bardziej elastyczny, musi być przygotowany na takie epidemie, musi reagować na potrzeby, które pojawiają się z dnia na dzień.
A politycy powinni zacząć wreszcie słuchać specjalistów?
Myślę, że tak. Chociaż powiedziałbym bardziej, że powinni słuchać praktyków. Trzeba słuchać, czego potrzebują i zastanawiać się, jak to rozwiązać. Strategia musi się zmieniać. Nie wiem, jak to będzie wyglądało. Nikt z nas nie spodziewał się, że będziemy mieli aż tyle zakażeń. W marcu łapaliśmy się za głowę, jak było 20 zakażeń dziennie, a teraz mamy ponad 4000 i na pewno nie jest to szczyt pandemii.
Przed nami wymagający okres. Nie powinniśmy być przerażeni, bo na pewne rzeczy nie mamy wpływu, nie należy panikować. Konieczne jest jednak rozważne podejście.