Pandemia nauczyła nas, że przed wirusami można i trzeba się chronić. A właściwie “uczyła”, bo trudno powiedzieć, żeby odniosła sukces - przynajmniej jeśli chodzi o noszenie maseczek. Wirus grypy hula po Polsce w najlepsze, ale my jakoś nie uzupełniamy maseczkowych zapasów. Dlaczego?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ten artykuł to część naszego specjalnego cyklu "OddychaMY". W jego ramach publikujemy serię tekstów dotyczących bezpieczeństwa związanego z noszeniem maseczek, zarówno od strony profilaktyki smogowej, jak i chorobowej. Częścią cyklu jest organizowany przez naszą redakcję konkurs dla NGO'sów. Do wygrania jest 50 tys. złotych na realizację kampanii społecznej oraz zapas maseczek ufundowanych przez producenta CIECH Pianki z Bydgoszczy - spółkę Grupy CIECH, która jest jedną z największych grup chemicznych w Europie Środkowo-Wschodniej.
Nasz społeczny zasób wiedzy medycznej i biologicznej wciąż jest niewielki. Co gorsza, pandemiczne fake newsy zaczęły mutować, z czasem przyjmując bardziej wyrafinowane, choć wciąż bezpodstawne naukowo, formy. To jak to jest dzisiaj z tymi maseczkami? Nosić czy nie nosić? Między innymi o to zapytaliśmy wirusologa i mikrobiologa, dr hab. n. med. Tomasza Dzieciątkowskiego.
Spoiler alert: jest też odpowiedź na pytanie nurtujące fanów “The Last of Us”.
Zacznijmy ogólnie: czy dzisiaj wciąż warto nosić maseczki?
Ogólnie rzecz biorąc, jest taka potrzeba - niezależnie od tego, czy pandemia jest, czy jej nie ma. Maseczki hamują czy też ograniczają transmisję patogenów przenoszonych drogą kropelkową i to nie tylko SARS-CoV-2, ale również wirusów takich, jak grypa, jak RSV, jak inne paramyksowirusy, czy jak paciorkowce wywołujące anginę lub szkarlatynę.
Może warto byłoby wziąć przykład ze społeczeństw Dalekiego Wschodu, które maseczki noszą niezależnie od pory roku właśnie po to, aby zabezpieczyć siebie i innych przed zakażeniami oddechowymi.
Tym bardziej że wirus grypy daje nam w tym roku w kość. Skąd tak duża skala zakażeń?
Nie przywiązywałbym aż takiej uwagi do tych liczb. Owszem, wiem, że Minister Zdrowia epatował, że mamy milion trzysta tysięcy zakażeń wirusami grypy, ale to jest nieprawda. To są wyłącznie zgłoszenia i wyłącznie podejrzenia zakażeń wirusami grypy i grypopodobnymi.
Gros tych zgłoszeń pochodzi od lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, którzy w poprzednim roku nie mieli narzędzi, aby stwierdzić, ile z tych zakażeń było rzeczywiście wywołanych przez wirusy grypy.
Powiedzmy sobie bardzo wyraźnie: nawet najlepszy klinicysta czy wirusolog nie jest w stanie, na podstawie samych tylko objawów klinicznych, stwierdzić, z jakim wirusem zakażającym drogi oddechowe ma do czynienia. Tu muszą zostać wykonane choćby badania przesiewowe. Dopóki tych badań nie zrobimy, to mamy tylko liczbę zgłoszeń. A jej wysokość wcale nie jest dziwna, bo w sezonie jesienno-zimowym zakażeń wirusami oddechowymi zawsze było wiele.
Skąd w takim razie grypowa histeria?
Ma ona kilka podłoży. Pierwsze to niestety fakt, że w ostatnich latach reporterzy na siłę wszystkie zakażenia wirusowe opisują jako początek nowej apokalipsy, nawet jeśli są to pojedyncze przypadki.
Druga kwestia: jestem mocno krytyczny, jeśli chodzi o działania strony rządowej podczas pandemii COVID-19. Poszukiwanie nowego wroga, jakim miałby być wirus grypy, jest pewnym rozwiązaniem niejako zastępczym dla tego, jak Polsce nie udało się dobrze walczyć z pandemią COVID-19.
Czy gdybyśmy dzisiaj nosili maseczki, zakażeń grypą byłoby mniej?
Zdecydowanie tak. Tutaj warto zaznaczyć wyraźnie: tak, średnica porów w maseczkach jest większa, niż średnica samych wirusów. Ale wirusy nie mają rączek, nie mają skrzydełek, dlatego też są transmitowane drogą kropelkową, czyli osiadają na kropelkach naszej wydzieliny dróg oddechowych. Średnica kropelek tej wydzieliny jest większa od średnicy porów w maseczce, dlatego też maseczki, czysto mechanicznie, jeśli są prawidłowo noszone, w pewnym stopniu ograniczają tego typu transmisję zakażeń.
Czy są one skuteczne? Najprościej zrobić eksperyment: stanąć przed lustrem w łazience, kichnąć na nie, czy kaszlnąć, i zobaczyć, ile kropelek osiądzie na tafli. Następnie złożyć maseczkę, prawidłowo ją docisnąć i zobaczyć ile kropelek pojawi się w takim przypadku.
Czy nie należałoby zatem wprowadzić odgórnego nakazu noszenia maseczek?
Tak, tylko proszę pamiętać, że ten przekaz musiałby iść już od ponad trzech lat. Na początku pandemii kilka nieodpowiedzialnych osób mówiło, że wirusy są mniejsze od porów w maseczkach i że ich noszenie nic nie daje. To przykre, że tego typu opinie wygłaszali przedstawiciele zawodów medycznych. Na tej samej zasadzie można by stwierdzić, że maseczki nie dawałyby nic chirurgom na sali operacyjnej. A mimo wszystko chirurdzy maseczki noszą.
Później usłyszeliśmy, że koronawirus jest w odwrocie, że nie trzeba się go bać, że nie ma zakażeń w szkołach czy kościołach… To wszystko okazywało się nieprawdą. Generalnie rzecz biorąc społeczeństwo jest mocno skonfundowane, komu ma wierzyć. Przecież akurat przedstawiciele najwyższych kręgów władzy, skoro wygłaszają jakąś opinię, to powinni mieć rację. Z tą racją bywało bardzo różnie.
Kolejna kwestia, bardzo smutna: pandemia wykazała, jak niewielki odsetek Polaków ma pojęcie o biologii i medycynie. Dowodzi tego choćby szeroko rozpowszechniana opinia głosząca, jakoby osoby noszące maseczki miały dostawać grzybicy ust. Powstało na ten temat mnóstwo fake newsów.
Jakie fake newsy drażnią wirusologa najbardziej?
Było tego mnóstwo. Począwszy od tego, że maseczki są nieskuteczne. Że koronawirus nie zakaża dzieci, kwestie dotyczące badań klinicznych szczepionek, stosowania nieprzebadanych preparatów... Było tego naprawdę dużo.
Teraz też prawdopodobnie mnożą się takie mity. Niedawno w oczy rzuciła mi się opinia lekarza twierdzącego, że obecnie “wirusy mutują na prawo i lewo”. Komentarz dotyczył sytuacji, w której członkowie jednej rodziny chorują w tym samym czasie i zakażają się w kółko, jeden od drugiego. Czy to rzeczywiście ma miejsce?
Proszę pamiętać o jednej rzeczy: mutacje wirusów są przypadkowe. Mogą iść w kierunku ich atenuacji, czyli łagodnienia, mogą też powodować nasilenie objawów chorobowych. To zupełna loteria. Nie jesteśmy więc w stanie prognozować, co będzie dalej, póki nie pojawi się kolejny wariant.
Przy zakażeniach wirusowych, nawet jeżeli odporność jest krótkotrwała, to ona się pojawia. Nie może być więc tak, że jeśli kilkuosobową rodzinę zamkniemy w jakimś gospodarstwie domowym, to wirusy będą, że tak powiem, odbijać się od poszczególnych członków tej rodziny, mutować i zakażać ich wielokrotnie w krótkim czasie. To byłoby zauważalne w przedziale co najmniej kilkumiesięcznym, nie kilkudniowym czy kilkutygodniowym.
Jaka jest więc idealna zasada postępowania, aby wyzdrowieć szybko: izolować od siebie poszczególnych członków rodziny?
Niekoniecznie. Jeśli wszyscy zakazili się w jednym czasie, jeśli objawy są podobne i zostało stwierdzone, że u wszystkich jest to zakażenie wirusem grypy, to nie ma takiej potrzeby. Ważne jest to, żeby zachować zasady samoizolacji i nie zakażać innych.
Co z osobami z zewnątrz: powinny zakładać maseczki, kiedy nas odwiedzają?
Nie, w takim przypadku nikt nikogo nie odwiedza. Powinna mieć miejsce izolacja kontaktowa. Nawet jeśli mamy kogoś, kto nam pomaga, przynosi zakupy - lepiej, żeby zostawił je przed drzwiami.
Czyli tu maseczka nam nie pomoże. W jakich sytuacjach powinniśmy je, wobec tego, zakładać?
W otwartych przestrzeniach koncentracja wirusa jest na tyle mała, że ryzyko zakażenia również jest niewielkie, więc tu nie ma sensu. Ryzyko rośnie w przestrzeniach zamkniętych, w pomieszczeniach klimatyzowanych. W związku z tym, jeśli wchodzimy do sklepu, galerii handlowej czy bloku, gdzie krzyżują się drogi wielu osób, noszenie maseczek jest jak najbardziej uzasadnione.
Wprowadziłby pan nakaz noszenia maseczek, gdyby miał taką moc sprawczą?
W tej chwili obawiam się, że nikt by go nie przestrzegał. Wprowadzanie prawa, które byłoby martwą literą nie ma sensu.
A gdybyśmy byli bardziej jak Japończycy, miałoby sens?
Jak najbardziej. W środkach komunikacji publicznej czy w miejscach publicznych byłby to jak najbardziej uzasadnione.
“Wycieczka” do Japonii jest w tym wątku o tyle uzasadniona, że tam noszenie maseczek wciąż jest niemal obligatoryjne, choć… formalnego, odgórnego nakazu nie ma.
To jest standard, który wziął się z czasów przed pandemią. Japończyk, który ma coś, co nazywa się w literaturze anglosaskiej “common cold”, czyli zwyczajne przeziębienie, nie dostanie zwolnienia z pracy. On do tej pracy będzie musiał chodzić. Jednocześnie będzie jednak na tyle odpowiedzialny, że nie zechce zakażać innych współpracowników, bądź osób towarzyszących mu w metrze. Dlatego tę maseczkę nosi - nie dla siebie, a dla innych.
To jest rzecz bardzo ciężka do wyobrażenia w społeczeństwie polskim - że zabezpieczając siebie, zabezpieczamy innych. To odpowiedzialność społeczna, z której słyną kultury Dalekiego Wschodu.
Azjaci noszą maseczki praktycznie wszędzie. Pytanie, co z ich odpornością? U nas panuje teraz pogląd, że chorujemy na grypę, bo przez ostatnie lata bardziej się izolowaliśmy, chodziliśmy w maseczkach i tym samym nie nabraliśmy dostatecznej odporności.
My dzisiaj nie mamy do czynienia z silniejszą formą grypy - to jest taka sama grypa, jaka występowała wcześniej, Inna sprawa: grypa nie jest łagodną chorobą. To jest kolejne błędne przeświadczenie, które funkcjonuje powszechnie w Polsce. Dlaczego? Dlatego, że do worka zakażeń grypopodobnych, ze względu na brak prawidłowej diagnostyki, pakowane są wirusy powodujące przeziębienia, które mogą rzeczywiście przebiegać łagodniej. Grypa przebiega zazwyczaj naprawdę ciężko.
Podkreślić należy, że to nie noszenie maseczek osłabiło nasza odporność, ale zachorowania na COVID-19. Zakażenia spowodowały spadek odporności i to zostało wyraźnie wykazane. W związku z tym noszenie bądź nie noszenie maseczek nie ma tu nic do rzeczy.
Jak używać maseczek, aby były one w obecnej sytuacji skuteczne?
Trzeba pamiętać, że maseczka jednorazowa to maseczka jednorazowa. Nie zdejmujemy jej, nie chowamy do kieszeni, nie zakładamy po 10 razy, aż będzie przypominać zmiętą chusteczkę. Jeśli mamy maseczkę, która powinna być dopasowana za pomocą blaszek mocowanych do nozdrzy, to niech ona będzie dopasowana. To jak z niedopasowanym ubraniem: jeśli mamy za duże buty, to woda nam się wleje do środka. Tu jest podobnie.
Dzisiaj nie ma problemu, żeby kupić maseczki o wysokim poziomie filtracji, N95, N98. Stosujmy więc te profesjonalne.
Czy w środowisku naukowym mówi się już głośniej o innych wirusach, które będą nas atakować w kolejnych latach?
Nie, nie ma takich przewidywań. Ale podniósłbym tu inną kwestię, a mianowicie taką, że sezon grypowy zbliża się powoli ku końcowi, ale zacznie się sezon pyleń - leszczyny, brzozy, innych roślin. Ich pyłki są silnymi alergenami. Tutaj średnica pyłku jest już na pewno większa niż średnica porów w maseczce.
Mam informacje zwrotne od wielu znajomych alergików, że noszenie maseczek podczas pandemii radykalnie ograniczyło ich objawy nieżytu dróg oddechowych. To kolejna przesłanka za tym, aby niektóre osoby zaprzyjaźniły się z maseczkami na dłużej.
Ogląda pan serial “The Last of Us”? Rzecz dzieje się w postapokaliptycznym świecie: ludzkość ledwo uszła z życiem i wciąż zmaga się z inwazją grzybów, zmieniających ludzi w ich zombie-nosicieli. Podczas oglądania, chcąc nie chcąc, zastanawiałam się: czy oni nie powinni nosić masek? Czy maseczki dają radę w przypadku zakażeniem grzybami?
Dają radę. Ale mogę wszystkich uspokoić: grzyby, mimo że rozpowszechnione w środowisku, powodują zakażenia niemal wyłącznie u ludzi z zaburzeniami odporności. W związku z tym przeważająca większość społeczeństwa, pod tym względem, może czuć się bezpiecznie. Natomiast osoby z zaburzeniami odporności doskonale zdają sobie sprawę z ryzyka wystąpienia zakażeń grzybiczych i nie tylko w trakcie pandemii maseczki nosiły i noszą.
Wydaje mi się, że warto się na nich wzorować - zarówno w kontekście grzybów, jak i wirusów czy alergenów.