Zjednoczyła Hiszpanię, dała kobietom wstęp na uniwersytety, a Kolumba wysłała do Ameryki. Sama wybrała sobie męża w czasach, kiedy było to nie do pomyślenia. A jednak pamiętana jest jako ta królowa, która wygnała Żydów i na nowo rozpętała piekło inkwizycji. – Było wielu władców, którzy robili gorsze rzeczy, ale nie osądza się ich tak surowo – mówi C.W.Gortner, autor "Przysięgi królowej". Podwójne standardy panują także w historii.
Wszystkie Pańskie książki opowiadają o kontrowersyjnych kobietach w historii – najnowsza, "Przysięga królowej", o Izabeli Kastylijskiej. Trudno musi być mężczyźnie wchodzić w skórę kobiety, próbować myśleć jak ona.
To trochę jak aktorstwo. Kiedy decyduję się pisać o jakiejś postaci, jej płeć nie jest najważniejsza, bardziej myślę o sposobie, w jaki myślała, o całej epoce i światopoglądzie, jaki dominował. Zwykle piszę o postaciach, które żyły 400-500 lat temu, przy tak odległych epokach płeć jest naprawdę drugorzędna, dlatego raczej próbuję odtworzyć sposób, w jaki ludzie wówczas myśleli. A wiadomo, że myśleli zupełnie inaczej niż my dzisiaj. Przed pisaniem staram się wyzwolić ze swoich poglądów, tego, kim jestem i poznać bohaterkę, jej świat. Ludzie często mnie pytają, dlaczego piszę akurat o kobietach – dla mnie to naprawdę nieistotne.
Przed każdą książką spędza Pan wiele czasu w archiwach, bibliotekach – bardzo dokładnie dokumentuje Pan powieści.
Bez tego nie byłbym w stanie napisać powieści historycznej. Muszę znać realia świat, w którym żyli moi bohaterowi – jakie jedli jedzenie, jakie ubrania nosili, jak się mieszkało w zamku, jak rodziły się dzieci...Trzeba wiedzieć wszystko. To bardzo pomaga, kiedy w końcu zasiadam do pisania.
Jak długo powstaje książka?
"Przysięga" – trzy lata. Research jest bywa nużący, a poza tym potrafi uwieść – im więcej wiesz, tym więcej chcesz się dowiedzieć. Można się więc zapętlić i nigdy nie napisać ani słowa, bo ciągle masz wrażenie, że jeszcze nie wiesz wszystkiego. Najbardziej lubię samo pisanie, chociaż podróże też uwielbiam. Uwielbiam ten moment, kiedy siadam i piszę. Czasem zdarza się także, że muszę przerwać pisanie, bo pojawia się blokada – bo za mało wiem albo umknął mi jakiś bardzo istotny szczegół. Wtedy wracam do biblioteki.
Zdarzyło się to podczas pisania "Przysięgi królowej"?
Tak – wiedziałem, że Izabela miała ulubionego konia, nigdzie nie mogłem jednak znaleźć jego imienia. Choć długo szukałem. W końcu nadałem mu imię Canella, po koniu, na którym sam jeździłem w dzieciństwie. To fikcja, mogę więc przemycać, wśród tych wszystkich faktów i postaci historycznych, kawałek siebie. W każdej powieści jest taki mały symbol.
Dlaczego powieści historyczne?
Zawsze kochałem historię, którą później studiowałem. Dorastałem w południowej Hiszpanii, ponieważ stamtąd pochodzi moja matka i sposób, w jaki uczono historii w szkole, był bardo suchy. Same fakty. Na szczęście miałem też angielską nauczycielkę, która dawała mi do czytania powieści historyczne, w których wszystkie te postaci i miejsca ożywały. Wtedy, w wieku 11 lat, zakochałem się w powieściach historycznych. W fikcji historycznej postaci znane z kart podręczników jakby wracają do życia – jest tu i pot, i łzy, i mięśnie. Miłość, nienawiść, poświęcenie... Życie. Lubię, kiedy emocje, które przeżywali bohaterowie, udzielają się czytelnikom. Izabela od zawsze jest postrzegana jako zła królowa, która rozpętała Inkwizycję, zaczęła prześladowania Żydów i pośrednio skazała na zagładę rdzennych mieszkańców Ameryki.
Chciał Pan zmienić reputację Izabeli?
Wszystkie kobiety, o których piszę – wielkie królowe – mają kiepską reputację, bo podejmowały bardzo kontrowersyjne działania, jak Katarzyna Medycejska. Widzę to w ten sposób, że kobiety w historii zawsze były gorzej traktowane niż mężczyźni. Było wielu mężczyzn, królów, którzy robili o wiele gorsze rzeczy i rządzili gorzej niż te królowe, a jednak nikt ich nie potępiał tak, jak tych kobiet. Jasne, niektóre działania Izabeli, z dzisiejszego punktu widzenia, są bezdyskusyjnie złe – ale pamiętajmy, że dla niej, 500 lat temu, to były decyzje, które musiała podjąć ze względu na dobro swojego królestwa. Nie chciałem jej rehabilitować, bo nie zgadzam się z jej działaniami, ale uważam, że w przypadku mężczyzn i kobiet obowiązują podwójne standardy w historii.
Jest Pan feministą?
Tak! Izabela to bardzo złożona, pełna sprzeczności postać. Ja jestem gejem i w dodatku mam żydowskie pochodzenie, jasne więc, że nie popieram tego, co zrobiła, ale dziwi mnie natychmiastowa wroga reakcja na hasło "Izabela Kastylijska". Kiedy mówiłem ludziom, że o niej piszę, natychmiast reagowali: "przecież to potwór"! Nikt nie jest potworem, łatwo jest ją i inne postaci tak oceniać. Trudniej jest znaleźć ich ludzkie oblicze i je pokazać, a to właśnie staram się robić w moich książkach.
Trzeba do tego dużej empatii.
To moja słaba strona – jestem tak empatyczny, że czasem aż mi z tym niewygodnie w życiu. Choć przy pisaniu i wchodzeniu w skórę moich bohaterek to oczywiście pomaga. Pisarz musi być empatyczny. Nie mogę zaczynać książki o Izabeli i jej osądzać. Muszę próbować ją zrozumieć. Dlatego "Przysięgę królowej" zacząłem od dziecięcych lat Izabeli, bo chciałem pokazać jej drogę do tronu. Mamy tendencję do myślenia stereotypami – takie postaci od razu wskakują nam do głowy z całym zestawem skojarzeń. Niewiele osób myśli o tym, że Izabela była dziewczynką, którą bardzo szybko straciła ojca, dorastała w trudnych warunkach na prowincji, nie była dobrze wykształcona, co później było dla niej źródłem kompleksów. Musiała walczyć o wszystko – i to czyni z niej osobę z krwi i kości, z którą można się identyfikować.
Co Pana zaskoczyło w tej postaci?
Nie wiedziałem, że tak walczyła o dostęp kobiet do edukacji, sama miała na tym tle ogromne kompleksy, dlatego po 30. zaczęła pobierać lekcje łaciny u Beatriz Galindo, znanej jako "La Latina". To za czasów Izabeli kobiety uzyskały wstęp na uniwersytety, zarówno jako studentki, jak i wykładowczynie. To ona sprowadziła pierwszą prasę drukarską do Hiszpanii. Specjalnie dla niej drukowano miniatury książek, które nosiła przy pasku sukni. Lubiła zagadywać możnych – w większości analfabetów – czy czytali którąś z tych książek. Zawsze odpowiadali, że nie, a ona mówiła, że powinni.
Otwarcie mówi Pan o tym, że jest gejem. Czy bycie w mniejszości wpływa na sposób, w jaki wybiera Pan bohaterki – kobiety niezrozumiane, często powierzchownie osądzane?
Tak, identyfikuję się z ludźmi, którzy w jakiś sposób są nierozumiani. Nie lubię, kiedy ludzie szybko osądzają innych. Trzeba być jednak ostrożnym i zachować równowagę, ponieważ część kobiet, o których piszę, rzeczywiście robiła złe rzeczy. Moja agentka, która pochodzi z sefardyjskich Żydów, powiedziała mi, że dla niej czytanie tej książki będzie trudne, ponieważ to właśnie przez Izabelę jej rodzina została wygnana z Hiszpanii, straciła dom. Niektórzy zarzucają mi, że napisałem książkę, która w pewien sposób miała wybielić Izabelę – to nieprawda. Ci, którzy przeczytają ją uważnie, zobaczą, że nie. Nie zgadzam się z Izabelą, ale myślę, że trzeba starać się zrozumieć ją i jej decyzje.
Są w książce momenty, kiedy młodą Izabelę łatwo polubić – kiedy wbrew woli wszystkich broni swojej miłości do Ferdynanda i wychodzi za niego za mąż. Kiedy jest uparta i dopina swego, albo kiedy chichocze ze swoją przyjaciółką.
Nie chcę, żeby wszystkie moje bohaterki były do siebie podobne. Mam czytelników, którzy piszą, że nie bardzo podobała im się "Przysięga królowej", bo nie lubią Izabeli. Dla mnie to komplement, ona nie była tak ciepła, serdeczna jak jej córka Juana, bohaterka powieści "Ostatnia królowa". Nie piszę książki o Izabeli po to, żeby czytelnicy ją polubili.
Jednym z takich momentów, kiedy Izabela zyskuje sympatię czytelników, jest ten, kiedy postanawia wyjść za Ferdynanda wbrew woli rodziny. I stawia na swoim.
To było niezwykłe i pokazuje jej siłę – w tamtych czasach taka autonomia była dla kobiet nie do pomyślenia. Jej decyzja była przyczyną wojny domowej. Nawet dzisiaj w wielu kulturach są aranżowane małżeństwa, i niewiele kobiet ma odwagę nie poddawać się tradycji. Izabela tę odwagę miała.
W pewnym sensie Izabela jest podobna do Mary królowej Szkotów.
Tak i nie. Mary była bardzo impulsywna i w pewnym sensie sama skazała się na drogę do ruiny. Mary kierowała się sercem, a Izabela – głową. Jej determinacja, by poślubić Ferdynanda, może wydawać się dziecinna, a sama decyzja impulsywna, jestem jednak przekonany, że Izabela skalkulowała tę decyzję, wiedziała, że Ferdynand to dobra partia dla niej i dla kraju. Kobiety w tamtym czasie nie wybierały sobie mężów, tylko poślubiały tych mężczyzn, których wybrała rodzina. Dlatego jej decyzja jest tak wyjątkowa.
Zdarza się Panu snuć alternatywne scenariusze? Co by było, gdyby Izabela nie poślubiła Ferdynanda, nie została królową?
Historia Hiszpanii byłaby zupełnie inna. Interesujące jest, jakim królem byłby jej brat, gdyby nie umarł. Często się nad tym zastanawiam, ale trudno jest wyobrazić sobie historię bez niej, bo wszystko jest z nią tak ściśle połączone. Hiszpania stała się imperium pod rządami jej wnuka Filipa II i Karola V. Nie mogę sobie wyobrazić Hiszpanii bez tego, co oni osiągnęli. I choć brzmi to strasznie – bez Inkwizycji. Bardzo wiele procesów, które potem miały odczuwalne skutki przez wiele lat, rozpoczęło się podczas jej rządów. Po 300 latach zdobyła Grenadę, kończąc tym samym okres rekonkwisty, co nie udało się żadnemu władcy przed nią, choć wielu próbowało.
To dzięki niej Krzysztof Kolumb pożeglował do Indii, przypadkiem odkrywając Amerykę....
Jej relacja z Kolumbem do dziś pobudza wyobraźnię, ostatnio jeden z dziennikarzy zapytał mnie, dlaczego napisałem książkę o kobiecie, która była rozwiązła. Zapytałem go, skąd o tym wie, z moich badań wynika, że Izabela była pobożną, gorliwą katoliczką, i na pewno nie można jej określić mianem "rozwiązłej". Dziennikarz odpowiedział mi: przecież każdy wie, że sypiała z Kolumbem! Sądzę, że Kolumb, który był bardzo charyzmatycznym mężczyzną, przemawiał do je rozbudzonej wyobraźni. Jej fascynacja Kolumbem nie była erotyczna, lecz intelektualna. W pewnym sensie byli do siebie podobni – w determinacji i uporze. Widzieli się tylko kilka razy, nie mieli żadnego romansu.
Jak wybiera Pan bohaterki swoich książek?
Piszę o kobietach, o których mało kto chce pisać, bo ich reputacja jest tak fatalna. Ale to nie dlatego je wybieram – to po prostu fascynujące postaci, tajemnicze, nieodkryte, choć wydaje nam się, że tyle o nich wiemy. Każdy lubi pisać i słuchać o Elżbiecie I, bo to taka dobra królowa, nieskalana, o idealnej reputacji. Wieczna dziewica, która poświęca wszystko dla korony. I jakoś nigdy nic nie słychać o horrorze i rzezi katolików w Irlandii, która miała miejsce za jej panowania. Uwielbiam Elżbietę, ale sądzę, że Katarzyna Medycejska czy Izabela są bardziej interesujące, choć mniej ikoniczne.
Sięga Pan głęboko w przeszłość w poszukiwaniu bohaterek. Które współczesne kobiety uważa Pan za interesujące?
Napisałem książkę o Coco Chanel. Chętnie napisałbym o Jackie Kennedy, ale ona na razie jest jeszcze zbyt ikoniczna. Świat nie jest na to gotowy, za mało czasu minęło. Niezwykła jest Hillary Clinton czy kanclerz Niemiec Angela Merkel – to kobiety, które sprawują władzę w niespotykany wcześniej sposób. Choć prawdą jest, że kobiety zawsze były u władzy – nie tak często, jak dziś– tylko ich nie doceniano. Albo doceniano je jako kobiety, ale nie jako polityków. Weźmy choćby Kleopatrę , która była znakomitym politykiem i genialnym strategiem, a zawsze jest przedstawiana jako wamp. Może była też uwodzicielką, ale kogo to obchodzi, ta kobieta walczyła o to, by Egipt był niezależny od Rzymu! Na kobiety, także te wielkie władczynie z przeszłości, patrzymy przez pryzmat seksu, bo w ten sposób łatwiej nam je zrozumieć, wydają się bliższe. Ja chcę, żeby były postrzegane jako ludzie, władczynie, kobiety – wszystko naraz. Czasami czytelnicy dziwią się, kiedy mówię, że Izabela lubiła seks – katolicka królowa, która miała orgazmy?! Kto to widział?! To samo życie.
Sądzi Pan, że seks wciąż otacza tabu?
O tak. Seks to jedna z najważniejszych sfer życia, jeden z pierwotnych instynktów i motorów działania człowieka, a jednak wciąż nie możemy sobie z nim poradzić. Zwłaszcza łatwo przychodzi nam ocenianie kobiet, także tych z historii.
Zmieniliśmy się przez te 500 lat, czy nasze instynkty i marzenia pozostały takie same, tyle tylko, że włożone w inne czasy?
Chcę myśleć, że się czegoś nauczyliśmy. Kiedy jednak słucham wiadomości o krwawej łaźni, do której doszło z Nigerii albo kiedy słucham o tym, co się dzieje na Krymie – wątpię w to. Chyba jednak nie uczymy się na swoich błędach, chyba jednak się nie zmieniamy, choć powinnyśmy. Wciąż mamy te same uprzedzenia, wciąż kierujemy się tymi samymi atawizmami. A najbardziej boimy się inności. W czasach Izabeli prześladowano Żydów i convertos, dziś w USA słyszę republikańskiego senatora, który opowiada w telewizji o tym, że małżeństwa osób tej samej płci powodują rozkład wartości rodzinnych. Chyba się nie zmieniamy.