Autorka nominowanej do Paszportu Polityki i nagrody NIKE powieści "Patrz na mnie, Klaro" narzekając publicznie na swoje zarobki (6800 zł za 16 miesięcy pracy) wywołała gorącą dyskusję w literackim światku. Krytykowana m.in. przez Jakuba Żulczyka i Jacka Dehnela, odpowiada: – Gdybym jeździła mercedesem i żądała od państwa pieniędzy na wyjazdy na Karaiby, to byłby problem. Ale ja tylko mówię, że większość pisarzy nie jest w stanie się utrzymać z pisarstwa – przekonuje w rozmowie z naTemat.
„6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że w*****ające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. (...) pozdrawiam rynek czytelniczy” – napisała na Facebooku Kaja Malanowska. I choć autorka zbioru opowiadań "Imigracje" i dwóch powieści (w tym nominowanej do Paszportu Polityki i NIKE książki "Patrz na mnie, Klaro") przyznaje, że był to tylko jej „prywatny wkurw”, szybko okazało się, że wywołał ostrą dyskusję.
„Nie lubię mazgajenia. Uważam je za nieeleganckie. Za bardzo, bardzo nieeleganckie uważam publiczne mazgajenie się na temat pieniędzy. To bardzo nie przystoi osobie, która mieszka w stolicy, i pracuje w szeroko pojętej branży kreatywnej, do której pisarstwo przecież należy” – zaatakował pisarkę kolega po fachu Jakub Żulczyk, apelując do niej:
W podobnym tonie krytykował pisarkę Jacek Dehnel, przypominając, że wielu ludzi pióra – np. autorów i tłumaczy poezji – zarabia jeszcze gorzej. Postanowiliśmy zapytać Kaję Malanowską o dyskusję, która wybuchła wokół jej wpisu.
“6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. (...) Strzelę sobie w łeb” – napisałaś. Jak wygląda ta “ciężka praca” pisarza? Tak konkretnie.
Kaja Malanowska: Zawód jak zawód. Nie traktuję pisarstwa jako czegoś szczególnego. Trzeba mieć do niego trochę zdolności, ale poza tym to ciężka praca i szlifowanie rzemiosła. A jak wyglądało pisanie “Klary”? Byłam w tamtym czasie bezrobotna, nie mogłam przez półtora roku znaleźć pracy. Na szczęście mój mąż dosyć dobrze zarabiał, więc mogłam sobie pozwolić, pracując tylko dorywczo, na siedzenie i pisanie.
“Siedzenie i pisanie” – brzmi jakby to było całkiem łatwe.
To jest praca od godziny do godziny. Nastawiam budzik, wstaję rano, siadam do komputera, pracuję.
Wyrabiasz etatowe 8 godzin dziennie?
To zależy. Czasem i 12 godzin, czasem zdecydowanie mniej. Ale pisanie książki to nie tylko samo siedzenie przy komputerze i stukanie w klawiaturę. Żeby stworzyć rzetelną książkę trzeba zebrać materiały, zrobić research itd. To nie jest kwestia porywów natchnienia, choć i one się czasem zdarzają. To jest codzienne, wytrwałe “dziubdzianie”. Po prostu praca.
I tak przez 16 miesięcy?
Jeśli już mam się publicznie wyspowiadać z tego wpisu, to mogę to zrobić: to było 16 miesięcy łącznie z myśleniem o książce, czyli układaniem sobie w głowie fabuły, struktury książki, bohaterów. To też jest wbrew pozorom czasochłonne i męczące. Nie wykonujesz jakichś czynności fizycznych, ale pracujesz cały czas, jeśli nie śpisz. Na koniec była jeszcze praca z redaktorem. A samo pisanie trwało pewnie jakieś 11 miesięcy.
A jak wygląda zawód pisarza od strony zarobkowej? Nie dostajesz przecież pensji.
Zazwyczaj wygląda to tak, że masz umowę z wydawnictwem i jednym z jej punktów jest wypłacana na początku zaliczka, którą później zwracasz z pieniędzy ze sprzedaży książek. Jak zwrócisz, reszta idzie już na twoje konto. Rozliczenie za książki przychodzi na ogół raz na pół roku i dostajesz po prostu pieniądze za to, co przez ten czas zostało sprzedane. Oczywiście, ponieważ jest to proces wielostopniowy, sprawa często się komplikuje: księgarnie nie lubią się rozliczać z wydawnictwami, a wydawnictwa nie lubią się rozliczać z pisarzami, którzy są na samym końcu.
Może więc wybrałaś złe wydawnictwo? Może, jak sugerował ktoś w dyskusji wokół twojego wpisu, można było to wszystko po prostu lepiej zaplanować? Zatrudnić sobie agenta, podpisać korzystniejsze umowy?
Oczywiście, że wszystko można by zrobić lepiej. Ale to nie w tym tkwi problem. Ja w ogóle nie chciałabym rozmawiać o mnie. Bo różnych “złotych środków” na to, jak ja mogę lepiej zarobić, lepiej się sprzedać, być bardziej rynkowa, oczywiście można znaleźć na pęczki. Ale problem jest bardziej ogólny, a moja historia jest tylko jego elementem. I to, czy mi się uda przebić i zarobić gigantyczne pieniądze na jakimś pop-kryminale, romansie czy horrorze, to jest rozmowa na zupełnie inny temat. Tak samo jak zupełnie inną rozmową jest to, czy moje książki są dobre czy nie.
No więc o czym chcesz rozmawiać?
Rozmawiamy o sprawie, która mnie dotyczy, ponieważ jestem pisarką i uważam, że tak jak każda osoba, która wykonuje jakiś zawód, mam prawo mówić o problemach, jakie się z nim wiążą, na przykład o niskich zarobkach. Myślę, że ta dyskusja nie bez powodu nie została nigdy na poważnie podjęta. Zaczynanie takiego tematu jest bardzo przykre. Trzeba się nastawić na to, że wzbudzi się emocje i hejt.
Dlaczego tak się dzieje? To jakaś rywalizacja pisarzy?
Dobre pytanie. Przez ostatnie dni myślałam o tym, co najbardziej mnie boli w tej sprawie. Mocno mną wstrząsnęła wypowiedź Jacka Dehnela, który napisał, że nie powinnam się odzywać, ponieważ poeci i tłumacze zarabiają jeszcze mniej. No ja przepraszam, ale co z tego? Przykra jest reakcja środowiska pisarskiego. Zamiast usłyszeć: “Jasne, pisarze zarabiają mało, a tłumacze i poeci mają jeszcze gorzej, więc coś z tym razem zróbmy, zacznijmy na ten temat rozmawiać”, to dostaję w mordę.
No tak, ale skąd się to bierze twoim zdaniem?
Myślę, że to wynik hipokryzji i zadęcia, to znaczy przekonania, że zawód pisarza jest czymś więcej niż zwykły zawód, w związku z czym obowiązują nas jakieś inne normy niż osoby pracujące w sklepie, będące naukowcami lub taksówkarzami.
Żulczyk pisze, że Kaja Malanowska jako osoba “o jednoznacznie lewicowej afiliacji (...) powinna zdawać sobie sprawę z tego, że mieszka w kraju pełnym biednych, oszukanych, zadłużonych, głodnych ludzi dla których biadolenie piszącej o depresji pani z Warszawy jest po prostu policzkiem”. Nie trafia to do ciebie?
Po pierwsze, proszę mi nie wciskać kitów, rodem z kampanii PO, która tłumaczy się z niedotrzymanych obietnic wyborczych. Nie jesteśmy wcale krajem na granicy bankructwa. Po drugie pan Żulczyk ma chyba zasadnicze problemy z definicją poglądu lewicowego. Polega on między innymi na tym, że przyznaje się grupom zawodowym prawo do negocjacji warunków pracy, nie tylko w sytuacji, kiedy okażą się grupą, mającą bez dwóch zdań najgorzej ze wszystkich na świecie. Wydaje mi się, że jednym z obowiązków osób o lewicowych poglądach jest mówienie o sprawach, które wyglądają źle. W naszym kraju dotyczy to nie tylko pisarstwa, ale szeroko pojętej kultury.
Dlaczego?
Dlatego, że mamy neoliberalny rząd, neoliberalne poglądy i uważamy, że niezależnie od produktu, o jakim rozmawiamy powinniśmy uwolnić rynek i pozwolić by takie gałęzie sztuki, które nie są w stanie same się utrzymać, zwyczajnie wyginęły. Tymczasem ja uważam, że jest masa różnego rodzaju aktywności, które państwo powinno wspierać. To jest lewicowy sposób myślenia, w przeciwieństwie do pomysłów na różne indywidualne strategie dotyczące tego, jak sobie poradzić na rynku, z pominięciem ogólnego problemu całej grupy zawodowej. To jest myślenie podporządkowane przekonaniu, że książka to jest taki sam produkt jak np. samochód.
Zaczekaj. Przed chwilą sama mówiłaś, że twój zawód należy traktować jak każdą inną pracę. A teraz mówisz, że produkt tej pracy ma być czymś wyjątkowym.
Nie widzę tu sprzeczności. Niezależnie od tego, jaką mam opinię na temat rzekomej wyjątkowości zawodu pisarza, warto sobie zadać pytanie czy chcemy, aby pisarstwo wymarło. Cormac McCarthy powiedział kiedyś „The ugly fact is books are made out of books.” I to jest prawda. Książki i pisarze muszą ze sobą rozmawiać, współistnieć tworząc całość. Jeżeli wykończymy większość pisarzy i zostaną tylko ci najlepsi, to wykończymy w ogóle literaturę w Polsce. I teraz oczywiście musimy odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy traktować literaturę jak inne produkty, czy jednak uznajemy, że to jest coś wartego wsparcia ze strony państwa.
Oczywiście. Tak jest na całym świecie – książki ze względu na internet, telewizję, kino, przestają być popularne, aczkolwiek wciąż istnieją. Ale jeśli spojrzeć na statystyki, to w Polsce jest znacznie gorzej niż gdzie indziej. Jest fatalnie. Przypomnę: Polak kupuje średnio 1,5 książki rocznie, a np. Czech kupuje 14.
No tak, ale to o to miałaś pretensję pisząc swojego posta?
Nie. Nie mam pretensji do ludzi, że nie kupują książek. W żadnym miejscu tego nie napisałam.
Ale wiele osób tak to odebrało: “Nie kupujecie moich książek? To znaczy, że jesteście głupi”.
Bardzo mi przykro, że ludzie tak odczytują moje słowa. Nikomu się nie dziwię, ceny książek w stosunku do zarobków są horrendalnie wysokie. Ten temat też należałoby podjąć. Nie będę się jednak dalej tłumaczyć z czegoś, czego nigdy nie powiedziałam. Natomiast uważam, że obowiązkiem państwa jest wspieranie pisarzy również przez kontrole rynku księgarskiego. Odbyliśmy już publiczną dyskusję na temat tego, że pewne instytucje i aktywności powinny być przez państwo dotowane, takie jak teatry, koncerty czy wystawy. Nie widzę powodu, żeby nie porozmawiać teraz o pisarstwie. Dwa lata temu na stronie “Krytyki Politycznej” Zbigniew Libera umieścił swoje zdjęcie, na którym siedzi trzymając kartkę z napisem “Jestem artystą, ale to nie znaczy, że pracuję za darmo”.
Była wokół niego spora dyskusja.
Odbyła się dzika awantura! Liczba bluzgów była porównywalna z tym, co dzieje się teraz pod moim felietonem. Ale ostatecznie artyści wizualni się zorganizowali, założyli związek zawodowy, zaczęli się wspierać, mówić o swoich problemach w prasie. I parę tygodni temu “GW” zamieściła dokładnie to samo zdjęcie. I nikt nie miał pretensji. Wręcz przeciwnie – artyści działają teraz razem. Podpisali na przykład ostatnio w Zachęcie porozumienie z rządem dotyczące minimalnych honorariów za wystawy. Pisarze tego nie robią, a jeżeli ktokolwiek zacznie rozmowę na ten temat, to zostaje szybko przywołany do porządku.
Nie boisz się, że taka związkowa inicjatywa zostanie odebrana przez opinię publiczną po prostu jako obrona waszych partykularnych interesów?
Ale co w tym złego? Ja rozumiem, że gdybym jeździła mercedesem, miała 120-metrowe mieszkanie i żądała od państwa pieniędzy na wyjazdy na Karaiby, to byłby problem. Ale ja tylko mówię, że większość pisarzy nie jest w stanie się utrzymać z pisarstwa.
To z czego żyją?
Każdy radzi sobie w jakiś sposób: jedni mieszkają z mamusią, inni mają na tyle bogatych partnerów czy partnerki, że godzą się na to, by po części ich utrzymywać, inni pracują dodatkowo w związku z czym nie mogą poświęcać na pracę pisarską tyle czasu, ile by chcieli. I choć nie ma pewnie takich, którzy głodują, to problem istnieje. Powiem ci, jak wygląda publiczne wsparcie dla pisarzy.
Słyszałem, że właściwie są tylko dwa stypendia. W tym tylko jedno państwowe, a drugie od Willi Decjusza.
Tak. Przy czym jeśli chodzi o stypendium Willi Decjusza to jest to stypendium wyjazdowe, więc jeśli ktoś pracuje np. na pół etatu, dzięki czemu ma ubezpieczenie czy ZUS, to musi wybierać. I oczywiście, że pisarstwo jest pewnym wyborem…
No właśnie. Poza tym to nie jest “zawód pierwszej potrzeby”, jak ktoś zwrócił uwagę w polemice z tobą.
Ale czy to znaczy, że mamy z niego zrezygnować? Albo oczekiwać od pisarzy, że będą pracować charytatywnie? Jest masa zawodów, które nie są zawodami pierwszej potrzeby.
No jasne. Nie kwestionuję tego...
Barmani, muzycy, aktorzy, taksówkarze. Możemy wyliczać bez końca. Czy mamy oczekiwać od tych wszystkich ludzi, że będą pracować półdarmo? Nie rozumiem sensu dyskusji, jaką podjął ze mną pan Żulczyk. Dlaczego pisarzowi nie wypada powiedzieć, że mało zarabia? Z jakiego powodu obowiązują nas inne normy niż resztę społeczeństwa? Naprawdę daleko nam jeszcze do królowych angielskich.
Zaczęło się od prywatnego wpisu, wybuchu twojej złości, ale zrobiła się z niego ostatecznie spora dyskusja. Czy poza złością masz jakiś pomysł, co można konkretnie zmienić? Jakiś “pozytywny program”?
Nie mam programu w punktach, natomiast skoro już tak się stało, że mój wpis wywołał dyskusję, to moim zdaniem warto ją pociągnąć.
Okej. Zgadzam się oczywiście co do tego, że państwo powinno wspierać pewne dziedziny gospodarki czy w ogóle obszary aktywności obywateli. Ale nie sądzisz, że w tej chwili są w Polsce inne grupy zawodowe, które bardziej potrzebują tego wsparcia?
Ale to jest znowu propagandowa gadka! Bo zapominasz, że jest też dużo grup zawodowych, które nie potrzebują wsparcia państwa, a jednak je otrzymują. Żeby było jasne: w ogóle nie przychodzi mi do głowy, żeby każdemu pisarzowi, nie zależnie od tego, co i jak pisze, wkładać pieniądze do ręki, mam raczej na myśli rozbudowany, rozsądny i właściwie kontrolowany system dotacji. Chcę, żeby państwo zrobiło coś więcej ponad jedno półroczne stypendium o zawrotnej wysokości 2500 zł miesięcznie, o które można aplikować raz na trzy lata. To jest w tej chwili jedyne wsparcie.
Jakie masz konkretne pomysły na to, co można by zmienić?
Jest masa rzeczy, które można zrobić. Na całym świecie pisarze zarabiają np. poprzez spotkania literackie. Kiedy wydałam pierwszą książkę, istniało jeszcze coś takiego jak system sponsorowania przez państwo bibliotek w różnych większych i mniejszych miejscowościach. W takim układzie biblioteka ma fundusz, żeby zaprosić jakiego się jej tylko podoba pisarza, zapłacić mu za przejazd, za nocleg i dać paręset złotych za to, że pogoda z czytelnikami. Być może znowu do takiego systemu można by wrócić.
Inne rozwiązanie wprowadzono w Norwegii – pisał o tym Michał Zygmunt. Tam biblioteki są zobligowane do kupowania nowości wydawniczych.
To też ciekawy pomysł. Oczywiście można się zastanawiać, czy chcemy w naszym kraju wprowadzić dokładnie w takiej postaci. Trzeba przyznać, że Polsce zaczyna się w końcu coś dziać. Wygląda na to, że nie tylko ja, ale również rząd przestraszył się zastraszającymi statystykami czytelnictwa i obecnie przeznacza całkiem spore pieniądze na jego promocję. Jest plan. Zobaczymy, jaka będzie realizacja i efekty. Tym bardziej trzeba właśnie teraz podtrzymywać dyskusję na ten temat.
Z perspektywy tych kilu dni nie żałujesz tego wpisu?
To była moja prywatna reakcja, prywatny wkurw, na który każdy od czasu do czasu może sobie pozwolić. Nie widzę w tym nic złego. I choć traktuję Facebooka jako miejsce “półprywatne”, to nie przyszło mi do głowy, że taka wypowiedź może wzbudzić czyjekolwiek emocje. Sfrustrowałam się z całkiem prostego powodu. Jak człowiek. Tymczasem nieoczekiwanie wybuchła awantura. Jestem bardzo zmęczona hejtingiem i bywa mi bardzo przykro, ale chyba dobrze, że taka dyskusja się odbywa.
Widzisz w niej potencjał na coś większego? Na zmianę obecnego stanu rzeczy?
Powiem tak: kontynuuję tę dyskusję bo uważam, że mam taki obowiązek. Choć nie jest to przyjemne. Sytuacja jest na tyle napięta, że ktoś musiał zacząć o niej rozmawiać. Artyści wizualni się wspierają. Zamiast pouczać się na wzajem pisarze powinni wziąć z nich dobry przykład. Powinniśmy w końcu wyluzować, spuścić powietrze z baloników i zacząć rozmawiać. Choć nie jestem typem aktywistki, myślę o tym, żeby zacząć działać w ramach istniejącego już związku artystów. Trzeba zastanowić się, co wspólnie możemy zrobić. I choć nie chcę działać przez całe życie jako związkowiec, postaram się tę rozmowę pociągnąć.
Pani Kaju, proszę się, k***a, nie mazgaić, i nie kompromitować naszego zawodu. Jest trudny. Bywa słabo płatny. Nie jest, co również trzeba sobie uświadomić, zawodem pierwszej potrzeby społecznej. Ale to my go, do cholery, wybraliśmy.
Kaja Malanowska
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego", która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!". CZYTAJ WIĘCEJ