Koncert Aerosmith na Impact Festival w Łodzi.
Koncert Aerosmith na Impact Festival w Łodzi. Fot. Kamil Sikora / naTemat
Reklama.
Takich spotkałem na drugim dniu Impact Festivalu w łódzkiej Atlas Arenie. Byłem na wielu koncertach w Polsce, na dwóch dużych wydarzeniach za granicą, ale od wczoraj próbuję znaleźć wytłumaczenie na to, co działo się w Łodzi.
Szaleństwo zaczęło się już podczas pierwszego supportu, czyli Walking Papers z Duffem McKaganem w składzie. Poruszenie w mojej części widowni (Golden Circle, lewa strona) wzbudził wokalista zespołu Jeff Angell, który wychylił się przez barierki podczas jednej z piosenek. Ludzie lgnęli do niego, nie zważając na innych. Ale z tym nie mam problemu - każdy chce przybić piątkę z gwiazdą, nawet jeśli stoi pięć metrów od barierek i nie ma na to żadnych szans.
Kiedy panowie ze Seattle skończyli, ścisk wcale się nie zmniejszył. Nic nie pomogły apele osób stojących w kilku pierwszych rzędach, by zrobić kilka kroków wstecz. Niektórzy uznali, że to szansa, aby dopchać się jeszcze bliżej.
logo
Impact Festival Fot Kamil Sikora

Przed koncertem bezpośredniego supportu, rewelacyjnego Alter Bridge, było nieco spokojniej, ale tłum zaczął napierać już kiedy zgasły światła, chociaż zespół wszedł na scenę dopiero pięć minut później. Podczas ostrzejszych kawałków znowu tańczono pogo. Okej – od tego są koncerty. Poobijany korpus i podeptane stopy trzeba wliczyć w koszta.
Jednak kiedy zaczęto przygotowywać scenę na występ Aerosmith tłum zaczął napierać i falować. Ludzie stojący w tylnych rzędach postanowili na "typowego chama" przepchać się do przodu. I rzeczywiście im się udało. Mnie w ciągu pół godziny przesunięto o jakieś cztery metry. Znowu ofiarą padło kilka młodych dziewczyn.
Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak zaapelować: Ludzie, szanujmy się!
Na takich koncertach jak The Rolling Stones w Lizbonie, Deep Purple w Katowicach czy Guns n' Roses w Rybniku, aby być jak najbliżej sceny trzeba odstać kilka godzin. Niestety widzowie na Impact Festival uznali, że wystarczy się przepchnąć.
Nie mówię już o tym, że to bardzo nie w porządku wobec tych, którzy zamiast pić piwo, stali pod sceną czekając, ale to po prostu niebezpieczne. W Atlas Arenie niestety tradycyjnie (co z wentylacją?) panowały tropikalne warunki i co słabsze osoby (głównie fanki) padały na ziemię w omdleniu.
logo
Impact Festival Fot. Kamil Sikora

Poza tym zawsze znajdzie się ktoś silniejszy, a wśród zaprawionych alkoholem (i nierzadko narkotykami) fanów nie trudno o konflikty. Brakowało mi tutaj interwencji organizatorów, tylko jeden z ochroniarzy próbował apelować do zdrowego rozsądku, ale słyszało go kilkadziesiąt osób. Znacznie lepszy skutek dałoby, gdyby ktoś stanął na scenie i uspokoił nastroje.
Bo koncert rockowy to żywioł, pogo, ostra zabawa, ścisk i ból nóg. Ale dla prawdziwego fana to nie problem, to nawet część uroku takich wydarzeń. Niestety między rockowym żywiołem a chamstwem jest różnica. W Łodzi była ona notorycznie łamana. Mam nadzieję, że to niechlubny wyjątek. Weryfikacja tej tezy w lipcu na koncercie Metalliki.