Przed tegoroczną edycją OFF Festival Artur Rojek musi poradzić sobie z buntem artystów.
Przed tegoroczną edycją OFF Festival Artur Rojek musi poradzić sobie z buntem artystów. Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
Reklama.
Większość zespołów zaprosił organizator, wypłacając sowite wynagrodzenia. Ale te mniej znane, aby zagrać na katowickiej imprezie musiały wystartować w konkursie i spodobać się jury, które wybrało finałową dziesiątkę. Głos oddano fanom, którzy w głosowaniu SMS-owym mogą wybrać ten jeden z dziesięciu, który wystąpi na scenie w Dolinie Trzech Stawów. A właściwie jeden z ośmiu.
Z rywalizacji wycofały się bowiem dwa zespoły: Szezlong i We Call It a Sound, które sprzeciwiają się wyciąganiu pieniędzy od fanów. – PROSIMY NA NAS NIE GŁOSOWAĆ!!! – napisali muzycy z tej drugiej kapeli. I w obszernym wpisie na Facebooku wyjaśniają, dlaczego nie chcą, żeby ich fani wydawali pieniądze. Przede wszystkim dlatego, że muzycy nic nie będą z tego mieli, a cała kasa trafi do organizatora OFFa i do operatora sieci komórkowej.
Muzycy musieliby więc zagrać za darmo, a do tego pokryć koszty dojazdu, które dla kapeli z drugiego końca Polski są spore. Ale tło jest szersze.
– Cały protest nie jest przeciwko OFF Festivalowi, ale przeciwko takim konkursom i podejściu do polskich artystów grających mało popularną muzykę – mówi Bartłomiej Maczaluk, gitarzysta i wokalista zespołu Szezlong.
– Polski rynek festiwalowy jest ograniczony, więc niektórzy nie mogą odrzucać takich ofert, nawet za darmo, bo to istotne na drodze zespołu. Ale my uznaliśmy, że odpuścimy – wyjaśnia.
Panowie z Szezląga są rozgoryczeni tym bardziej, że organizatorzy nierówno traktują zespoły. – Zaproszono zespoły o zbliżonym poziomie jak nasz, ale one grają bez konkursu, dostają za to pieniądze – narzeka. – W tym roku byliśmy na Openerze byliśmy zaproszeni bez konkursu, na normalnych warunkach. Sprzedaliśmy tam trochę płyt, ale najważniejsze jest to, że można spotkać trochę ludzi ze środowiska, porozmawiać, nawiązać kontakty – przekonuje Maczaluk.
Taka pazerność organizatorów dziwi tym bardziej, że nie muszą się utrzymywać tylko z biletów oraz pieniędzy od sponsorów. Dostają także sowite dotacje od władz Katowic. Podliczono je w serwisie muzykaiprawo.pl. W 2013 roku założona przez Artura Rojka Fundacja Independent dostała od Katowic 2 mln zł. Swoje dorzucił jeszcze Śląski Urząd Marszałkowski, który wykupił pakiet sponsorski i przez podległe mu instytucje kontraktował poszczególne występy.
OFF uderzył się w piersi. Ogłaszając wyniki SMS-owego głosowania zapewnił, że sposób wyłaniania zespołów będzie poddany dyskusji. Organizatorzy wbili jednak przy okazji szpilę, przypominając, że zespoły zaakceptowały regulamin.
– Od początku mówiliśmy, że to zaplanowana akcja – mówi Filip Majerowski z zespołu We Call It a Sound. – Chcieliśmy wejść do finału, by dotrzeć do organizatorów i zwrócić uwagę na nasze postulaty – dodaje.
– To, co robią teraz na OFFie to droga donikąd. Bo jeśli będziemy godzić się na granie za darmo, by się wypromować, a przy tym przesuwać granice opłacalności, to niedługo inne imprezy będą opierane na tym, że po co zapraszać kogokolwiek i mu płacić, w końcu ktoś przyjedzie – wyjaśnia Majerowski. – Już pojawiły się głosy, że inne festiwale też tak robią – dodaje.
Majerowski nie boi się branżowego ostracyzmu. – Jeśli mamy dostawać takie propozycje, to nie jesteśmy zainteresowani, niezależnie jaki jest prestiż imprezy. Nie mamy problemu z tym, żeby zagrać za darmo charytatywne. A to jest impreza, która zarabia na biletach, ma sponsorów i dotacje z publicznych pieniędzy – zauważa. Zwraca też uwagę, że pieniądze odgrywają w tym sporze drugorzędną rolę, bo to nie są ogromne kwoty. Chodzi o zasady.
– Dojazd dla zespołu z jakiejkolwiek części Polski to nie więcej niż 1000 zł, u nas to pewnie połowa tej kwoty, więc to nie duże pieniądze. To dziwne tym bardziej, że kiedyś konkursy w OFFie płaciły. Więc nie wiem, czy to kwestia zaniechania, ktoś zapomniał, czy po prostu uznali, że nie muszą – mówi Filip Majerowski z We Call It a Sound.
Postawa organizatorów OFFa stała się kroplą, która przelała czarę. Artur Rojek i jego współpracownicy zapewne wyciągną z tego faktu wnioski i za rok OFF będzie bardziej przyjazną dla muzyków imprezą. To jednak może zabić determinację zespołów do tego, by walczyć o swoje także na innych festiwalach. A o to przecież w tym proteście chodziło – by zmienić nastawienie całej branży.
Biuro OFF Festivalu nie odpowiedziało na naszego maila z pytaniami, a do Artura Rojka nie udało nam się dodzwonić.