Niedawno organizowany przez Artura Rojka katowicki OFF Festival znalazł się w gronie najlepszych imprez muzycznych na świecie według magazynu „Time”. Ale razem ze sławą przyszły kłopoty. Zespoły protestują przeciw złemu traktowaniu ich przez organizatorów OFFa.
Większość zespołów zaprosił organizator, wypłacając sowite wynagrodzenia. Ale te mniej znane, aby zagrać na katowickiej imprezie musiały wystartować w konkursie i spodobać się jury, które wybrało finałową dziesiątkę. Głos oddano fanom, którzy w głosowaniu SMS-owym mogą wybrać ten jeden z dziesięciu, który wystąpi na scenie w Dolinie Trzech Stawów. A właściwie jeden z ośmiu.
Z rywalizacji wycofały się bowiem dwa zespoły: Szezlong i We Call It a Sound, które sprzeciwiają się wyciąganiu pieniędzy od fanów. – PROSIMY NA NAS NIE GŁOSOWAĆ!!! – napisali muzycy z tej drugiej kapeli. I w obszernym wpisie na Facebooku wyjaśniają, dlaczego nie chcą, żeby ich fani wydawali pieniądze. Przede wszystkim dlatego, że muzycy nic nie będą z tego mieli, a cała kasa trafi do organizatora OFFa i do operatora sieci komórkowej.
Muzycy musieliby więc zagrać za darmo, a do tego pokryć koszty dojazdu, które dla kapeli z drugiego końca Polski są spore. Ale tło jest szersze.
– Cały protest nie jest przeciwko OFF Festivalowi, ale przeciwko takim konkursom i podejściu do polskich artystów grających mało popularną muzykę – mówi Bartłomiej Maczaluk, gitarzysta i wokalista zespołu Szezlong.
– Polski rynek festiwalowy jest ograniczony, więc niektórzy nie mogą odrzucać takich ofert, nawet za darmo, bo to istotne na drodze zespołu. Ale my uznaliśmy, że odpuścimy – wyjaśnia.
Panowie z Szezląga są rozgoryczeni tym bardziej, że organizatorzy nierówno traktują zespoły. – Zaproszono zespoły o zbliżonym poziomie jak nasz, ale one grają bez konkursu, dostają za to pieniądze – narzeka. – W tym roku byliśmy na Openerze byliśmy zaproszeni bez konkursu, na normalnych warunkach. Sprzedaliśmy tam trochę płyt, ale najważniejsze jest to, że można spotkać trochę ludzi ze środowiska, porozmawiać, nawiązać kontakty – przekonuje Maczaluk.
Taka pazerność organizatorów dziwi tym bardziej, że nie muszą się utrzymywać tylko z biletów oraz pieniędzy od sponsorów. Dostają także sowite dotacje od władz Katowic. Podliczono je w serwisie muzykaiprawo.pl. W 2013 roku założona przez Artura Rojka Fundacja Independent dostała od Katowic 2 mln zł. Swoje dorzucił jeszcze Śląski Urząd Marszałkowski, który wykupił pakiet sponsorski i przez podległe mu instytucje kontraktował poszczególne występy.
OFF uderzył się w piersi. Ogłaszając wyniki SMS-owego głosowania zapewnił, że sposób wyłaniania zespołów będzie poddany dyskusji. Organizatorzy wbili jednak przy okazji szpilę, przypominając, że zespoły zaakceptowały regulamin.
– Od początku mówiliśmy, że to zaplanowana akcja – mówi Filip Majerowski z zespołu We Call It a Sound. – Chcieliśmy wejść do finału, by dotrzeć do organizatorów i zwrócić uwagę na nasze postulaty – dodaje.
– To, co robią teraz na OFFie to droga donikąd. Bo jeśli będziemy godzić się na granie za darmo, by się wypromować, a przy tym przesuwać granice opłacalności, to niedługo inne imprezy będą opierane na tym, że po co zapraszać kogokolwiek i mu płacić, w końcu ktoś przyjedzie – wyjaśnia Majerowski. – Już pojawiły się głosy, że inne festiwale też tak robią – dodaje.
Majerowski nie boi się branżowego ostracyzmu. – Jeśli mamy dostawać takie propozycje, to nie jesteśmy zainteresowani, niezależnie jaki jest prestiż imprezy. Nie mamy problemu z tym, żeby zagrać za darmo charytatywne. A to jest impreza, która zarabia na biletach, ma sponsorów i dotacje z publicznych pieniędzy – zauważa. Zwraca też uwagę, że pieniądze odgrywają w tym sporze drugorzędną rolę, bo to nie są ogromne kwoty. Chodzi o zasady.
– Dojazd dla zespołu z jakiejkolwiek części Polski to nie więcej niż 1000 zł, u nas to pewnie połowa tej kwoty, więc to nie duże pieniądze. To dziwne tym bardziej, że kiedyś konkursy w OFFie płaciły. Więc nie wiem, czy to kwestia zaniechania, ktoś zapomniał, czy po prostu uznali, że nie muszą – mówi Filip Majerowski z We Call It a Sound.
Postawa organizatorów OFFa stała się kroplą, która przelała czarę. Artur Rojek i jego współpracownicy zapewne wyciągną z tego faktu wnioski i za rok OFF będzie bardziej przyjazną dla muzyków imprezą. To jednak może zabić determinację zespołów do tego, by walczyć o swoje także na innych festiwalach. A o to przecież w tym proteście chodziło – by zmienić nastawienie całej branży.
Biuro OFF Festivalu nie odpowiedziało na naszego maila z pytaniami, a do Artura Rojka nie udało nam się dodzwonić.