Ja wiem, że kobiet nie pyta się o wiek i każda chciałaby wyglądać na młodszą, niż jest w rzeczywistości. Nie zawsze jednak jest to takie wspaniałe, jak się wielu wydaje. Na przykład, gdy masz lat dwadzieścia parę, a ludzie pytają cię, czy chodzisz już do gimnazjum. Serio.
Halo, a dowód to gdzie?
Piątkowy wieczór. Zachodzę do pobliskiego sklepu, kupuję parę rzeczy na spotkanie ze znajomymi – w tym wino. Stoję już przy kasie, pani ekspedientka liczy zakupy, a ja gapię się w telefon i próbuję odpisać na SMS, gdy słyszę nagle:
-A dowód to masz?
Podnoszę głowę i spoglądam na kasjerkę dość poirytowana, bo trochę mi się spieszyło, ale oczywiście szukam dokumentu w torebce i w międzyczasie pytam:
-A na ile wyglądam?
-No, na pewno nie na osiemnaście – odburknęła pani i zdziwiła się bardzo, gdy na dowodzie widniało jak byk: rok urodzenia 1992.
Alkohol sprzedała, ale nie obyło się bez nagłego przejścia z „ty” na zwroty oficjalne i miłych komentarzy w stylu „Widzi pani! Ja to bym chciała tak młodo wyglądać!”. Do rozmowy, rzecz jasna, przyłączyły się inne kobiety z kolejki, które uważały podobnie. Sęk w tym, że mnie zbyt młody wygląd nie cieszy i zaraz wam wytłumaczę dlaczego.
Zacznijmy od analizy sytuacji w sklepie. Jest to dość powtarzający się scenariusz - ludzie zwracają się do ciebie jak do rozwydrzonego nastolatka, który próbuje kupić sobie ruskiego szampana i ma nadzieję, że go nie przyłapią. Nie ma nic gorszego, niż mówienie do obcej osoby, jakby była dzieckiem sąsiadów, a potem – przy zdaniu sobie sprawy z tego, że jest dorosła – nagłe przeskoczenie na „droga pani”, „dziękuję”, „z wyrazami szacunku”, „do widzenia”. Nie jestem znanym językoznawcą i nie rzucę torbą zakupów w oburzeniu, ale kultura języka wymaga szacunku. Do tego współtowarzyszki kolejki, które „same chciałby tak wyglądać”. Drogie panie, gdybym była matką albo babcią, też marzyłaby mi się nastoletnia twarz, w tym momencie jednak wolałabym wyglądać na swój wiek.
Tutaj przypomina mi się też jeszcze sytuacja z poprzednich wakacji, gdy w całodobowym sprzedawczyni nie wierzyła, że w 2013 jestem już dawno po osiemnastce i kilka razy odejmowała 1992 od aktualnego roku na kalkulatorze. W końcu jednak zmuszona była sprzedać mi to jabłkowe babskie piwo, sztuk jeden.
Oczywiście, pytanie o dowód nie jest złe, w pełni rozumiem to, że panie kasjerki mają obowiązek spytać każdego, kto wzbudza ich podejrzenia. Złe są sytuacje i komentarze temu towarzyszące. Do jednych z takich zdecydowanie należy też ten moment, gdy jesteś w pubie z paczką znajomych, których dopiero poznajesz i nagle wytatuowana barmanka, jako jedyną z szóstki osób, prosi cię o dowód i gdy widzi rok urodzenia krzyczy: „O kur..! Jaka beka!”. No rzeczywiście, beka straszna. Czasem nie chcą cię wpuścić do klubu i musisz przekonywać, że dokument nie jest podrabiany.
Czy chodzisz już do gimnazjum?
Nie dalej jak dwa lata temu, zostałam zapytana przez pewną pięćdziesięciolatkę należącą do rodziny mojej rodziny, czy chodzę już do gimnazjum. Widziała mnie wtedy pierwszy raz i powiedziała to tak rozczulającym tonem, iż myślałam, że zaraz wręczy mi lizaka o smaku Coli. Tak się jednak nie stało, a moje „Skończyłam już dawno szkołę. Liceum” wywołało u niej jedną z tych charakterystycznych min w stylu „Ta, jasne”. Podobny wyraz twarzy miał pan ze sklepu pod moim domem, gdy wyszłam w kapciach i z banknotem w garści, żeby kupić tacie kupon totolotka. Normalne, że dowodu nie miałam. Logiczne, że nie słuchał moich tłumaczeń o tym, że przecież wyszłam z domu tylko na dół i nie brałam dokumentów. Musiałam się wrócić.
Motyw z gimnazjum rzeczywiście działa. Czasem, dla zwykłego eksperymentu, podaję ludziom młodszy wiek, gdy ich poznaję. Łykają nawet piętnastolatkę. Gdy mój kolega zabrał mnie kiedyś ze sobą na spotkanie z uczelnianymi znajomymi, jednemu z nich powiedziałam, że jestem w trzeciej klasie gimnazjum. Odrzekł mi na to: „O, tak myślałem. A do którego chodzisz?”. Potem nie chciał uwierzyć, że to był żart. Musiałam chyba wyglądać na odstawioną małolatę. ‘
Za taką pewnie biorą mnie wszyscy starsi mężczyźni, którzy dość często zagadują do mnie na ulicy. I mam tu na myśli wiek sześćdziesiąt plus, solidną siwiznę bądź łysinę i kaszkiety. Panowie ci są tacy mili, że zazwyczaj rzucają mi komplementy: „O, jaka śliczna dziewczynka idzie”, martwią się o to, żebym się nie przemęczyła: „Dziewczynko, nie pędź tak!”, pytają o cel podróży: „A gdzie lala tak sunie?”, a w nocy chcą, żebym cała i zdrowa wróciła do domu: „Oj, a gdzie dziewczynka się włóczy tak nocami? Niebezpiecznie tak chodzić bez rodziców”. Nazywam to syndromem Humberta Humberta.
Zupełną przeciwnością tego są podrywający nastoletni chłopcy. Ci, których poznałam, nie są tak obleśni w swoich umizgach. Zazwyczaj wgapiają się w metrze lub na ulicy, ale są też i odważniejsi. Jechałam kiedyś na kolokwium, kiedy w autobusie z Placu Bankowego postanowił dosiąść się do mnie jeden z nich.
-Przepraszam panią, czy tu jest wolne? –zapytał, na co, znad stosu notatek, rzuciłam:
-Jasne, siadaj.
I zaczął rozmowę. Że on nazywa się Oskar i z czego się uczę, że ładnie dziś wyglądam i czy możemy przejść na „ty”. Ładna pogoda, w autobusie śmierdzi, jakiej muzyki właśnie słuchałam. W końcu, że on wybiera się z kolegami po lekcjach na piwo i czy chciałabym dołączyć. Niestety, zasmucił się bardzo, gdy po pytaniu o moje liceum, uzyskał odpowiedź, że parę lat temu skończone. Zaproszenie podtrzymywał, jednak z tego wszystkiego zapomniał podać nazwy knajpy.
Tak więc to w skrócie wygląda, gdy masz 22 lata, a dają ci maksymalnie 16. Jest zabawnie, nie powiem, że nie, ale potrafi być irytująco. Przeszkadza, gdy musisz coś załatwić, a ludzie bez pokazania papierka nie chcą traktować cię poważnie. Gdy pogrywają z tobą starsi, bo myślą, że mogą. I tak dalej. Może więc teraz te panie z kolejki, które rzucają wiecznie „Wyluzuj, ja też bym teraz chciała młodziej wyglądać, za dziesięć lat docenisz” ugryzą się w język. Bo wcale nie jest powiedziane, że w przyszłości dalej będą mi odejmować parę lat. I bo najlepiej jest wyglądać na tyle, ile się ma.