Skończyła dwa kierunku studiów: rachunkowość i finanse oraz zarządzanie jakością. Pracowała w jednej z największych światowych korporacji, czekała ją kariera w audytach. Jednak zamiast pracy w nudnym korporacyjnym dresscodzie, Sylwia Zaręba wybrała kolorowe życie blogerki modowej. Na samym początku wstydziła się bloga i robiła go tylko dla siebie, dzisiaj zaś mówi: – W tej chwili miesięcznie zarabiam już więcej, niż dostawałam w korporacji.
Blogerka modowa, która z wykształcenia jest finansistką – dość nietypowe połączenie. Czemu po liceum wybrałaś akurat finanse, skoro dzisiaj zajmujesz się czymś zupełnie innym?
Sylwia „Shiny Syl” Zaręba: Finanse i rachunkowość były głównym kierunkiem, na który chciałam iść. Potem dodałam drugi: zarządzanie jakością i środowiskiem, czyli wszystkie normy ISO i tak dalej. Pomysł na ten drugi kierunek zrodził się niejako przypadkiem – zarządzanie było w tym samym budynku, co finanse. Stwierdziłam, że skoro studia są za darmo, a ja mam czas, to warto to wykorzystać.
Chciałaś być bankierem, ale zostałaś blogerką?
Pierwotny plan był taki, że zostanę biegłym rewidentem i na badaniu sprawozdań będę zarabiać miliony. Poszłam w tym kierunku trochę z rozsądku, bo wybierając studia zastanawiałam się co może dać mi stabilny zawód w przyszłości. Kierunki stricte humanistyczne mnie nie interesowały, socjologie, politologie i inne fabryki bezrobotnych. A na te związane z modą, jak np. wzornictwo, nie miałam talentu plastycznego. Metodą eliminacji zostały finanse, wpływ też miały przedmioty, które trzeba było zdawać na maturze.
Ambitnie. I bardzo pragmatycznie. Udało się zostać biegłym rewidentem?
Z własnego wyboru jednak nie. W trakcie studiów już, na jednej konferencji organizowanej przez wielką czwórkę (tak nazywa się cztery największe firmy doradcze na świecie: PwC, KMPG, Deloitte, Ernst&Young – przyp. Red.), wymyśliłam sobie, że któraś z tych firm zaproponuje mi pracę zanim skończę studia. Jestem osobą bardzo pozytywną i zawsze wierzę, że jeśli coś postanowię, to tak się stanie. I stało się.
Tak po prostu? Podeszli, powiedzieli: ale Pani jest wspaniała, bierzemy?
Pewnie, że nie. W pewnym momencie zaczęłam się interesować tym co trzeba zrobić, by dostać stypendium ministra. Okazało się, że jednym z warunków jest udział w konferencjach. Zaczęłam więc chodzić na wszystkie takie wydarzenia, jakie się dało. Tak tak, nie patrz tak na mnie, jestem blogerką modową, która otrzymywała stypendium ministra (śmiech). W ten sposób trafiłam na warsztaty organizowane przez jedną z tych firm. Po nich, to było na czwartym roku, zaproponowano mi praktyki, a po praktykach – zatrudnienie. Od razu wpadłam w audytowy wir pracy i ciągłych wyjazdów i ciężko mi było nawet skończyć studia.
Jak podobała Ci się praca w korpo? Wiesz pewnie, że ludzie albo kochają korporacje albo ich nienawidzą.
Na początku było bardzo fajnie. Można się realizować, jest to w jakiś sposób ciekawe, rozwijające. I dobrze płatne. Przynajmniej tak było, dopóki nie pojawiła się ta druga pasja, moda.
No właśnie, skąd ta pasja do mody w ogóle się wzięła? Bo wygląda to tak, jak by pojawiła się w Twoim życiu dość nagle.
Trudno powiedzieć, że moda była w moim życiu od zawsze, ale na pewno od dłuższego czasu. Tak jak większość dziewczyn w jakimś stopniu interesowały mnie ubrania, moda, ale dodatkowo czytałam branżowe pisma, zbierałam wycinki z gazet, inspiracje, oglądałam pokazy mody. Jeszcze kiedy nie było tego wszystkiego w internecie. To była moja pasja, ale nie miałam żadnych środków, narzędzi, by się w niej jakoś realizować zawodowo. Wtedy nie było za bardzo blogów, social media, internet nie był powszechny. A przede wszystkim nie było mody na modę, dzisiaj jest.
To prawda, znaczenie mody, ubioru, znacznie wzrosło w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat. Internet chyba mocno popchnął modę do przodu?
Na pewno. Dał narzędzia do organizowania się, do pokazania, że to jest dla każdego, nie tylko dla elit. Dzisiaj każdy może zajmować się modą, chociażby nawet osoby z małych miast czy wsi mogą na żywo obejrzeć najnowsze pokazy. Z kolei młodzi projektanci nie muszą już bić się o względy największych firm ubraniowych, tylko prezentują swoje dokonania w internecie. Pojawiły się możliwości zarabiania na modzie przez internet. Jeszcze 5 lat temu kosmosem dla mnie była myśl, że mogę żyć z mody.
A w tej chwili Ci się to udaje. Jak wyglądała decyzja o przejściu z korporacji na blogowanie? Jednego dnia pomyślałaś: rzucam to, idę robić to co lubię?
Nie, broń Boże. Bloga założyłam hobbystycznie, robiłam go po godzinach. Z początku to była wielka tajemnica, strasznie się tego wstydziłam!
Dlaczego!?
Bałam się, że jak ktoś się dowie, to pomyśli: a, głupia laska od ciuchów w internecie. Że mnie wyśmieją. Pozowałam do zdjęć, potem je upubliczniałam. Nie wiedziałam, jakich reakcji można się spodziewać. Nawet mój chłopak o tym nie wiedział, tylko mama.
To kto to czytał?!
Wtedy? Nie wiem. Nie traktowałam tego jako bloga dla ludzi, tylko raczej pamiętnik moich stylizacji. Chciałam mieć jedno miejsce, w którym zbiorę swoje pomysły na stroje, to co mi się podobało. Może to głupie, ale jestem typem zbieracza, lubię chomikować. I blog był przejawem mojego zbieractwa, chciałam mieć stylizacje uporządkowane w jednym miejscu.
Czyli na początku o pieniądzach nie myślałaś. Kiedy postanowiłaś zostać pełnoprawną blogerką i rzucić pracę? Co o tym zadecydowało?
To był płynny proces. Czytelnictwo rosło, zaczęłam dostawać pierwsze propozycje od firm. Jedną z pierwszych takich poważnych ofert była praca jako stylistka w centrum handlowym w Gdańsku. To dało mi sygnał, że chyba da się na tym zarabiać. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale jak przyszły oferty, pomyślałam: czemu nie, trzeba spróbować. Uwierzyłam w to, że będę zarabiać na modzie, chociaż mniej na samym blogu, a bardziej na działalności okołoblogowej. Później szło to już z górki: firmy oferowały mi np. ubrania, więc miałam coraz lepsze stylizacje, a nie wydawałam na nie pieniędzy, a liczba czytelników rosła. I tak rozpędziło się to do poziomu, na którym jestem dzisiaj.
Blogowanie to jest coś, co planujesz robić jeszcze przez lata? Wiesz jak jest: mówi się, że niedługo blogi się skończą, wypalą, szczególnie te modowe, bo to spowszednieje. A przecież Ty z tego żyjesz.
5 lat temu chciałam być biegłym rewidentem i widać jak mi to wyszło, dlatego póki co nie planuję przyszłości na perspektywę 5 czy 10 lat. Wolę łapać to, co przynosi mi życie na bieżąco, niż zajmować się planami, które potem i tak mogą nie wypalić. Wątpię, żebym do końca życia miała być blogerką, ale póki co jestem z tym szczęśliwa.
Jak już się wejdzie na jakiś wyższy pułap blogowania, wyrabia się pozycję, nawiązuje kontakty, to zawsze można przejść w doradztwo czy do PR-u. Przy czym jest też tak, że blog rozwija się razem z Czytelnikami, razem z nimi rośnie. Być może za 10 lat nadal będę blogerką, ale parentingową, bo do tego czasu urodzę dzieci. Blog jest na tyle mój, że oddaje też etap, na jakim znajduję się w życiu.
To ciekawe podejście, biorąc pod uwagę fakt, że na początku studiów planowałaś być milionerką od audytów (śmiech). To jak wygląda teraz Twoje życie? W powszechnym mniemaniu jest to sączenie winka i imprezy w Monako, zgodnie z tym co prezentują dwie najbardziej popularne polskie blogerki modowe. Wiem, że nie masz tak dużego zasięgu jak one, bo i blogujesz o wiele krócej, ale może Ty też masz taką sielankę?
Zgadza się, ja prowadzę bloga od 3 lat, te najpopularniejsze blogerki kilka lat dłużej. Przy czym podkreślę też, że nie wiem czy chciałabym być na ich miejscu. Z jednej strony to byłoby kilkaset tysięcy fanów, z drugiej – połowa z tego to hejterzy, zawistni zazdrośnicy. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z takim hejtem. Na pewno nie chciałabym być blogerką-celebrytką i częściej stać na ściance, niż pisać na blogu. Chociaż wiadomo, że każdy chce mieć więcej fanów, być zapraszanym na „lepsze” eventy.
Ty chyba nie narzekasz na zarobki?
Nie, wręcz przeciwnie. Jest bardzo dobrze.
Dobrze, że do tego doszliśmy. Jak dobrze? Jesteś w stanie określić jakiś pułap swoich zarobków?
W tej chwili miesięcznie zarabiam już więcej niż dostawałam w korporacji. Powyżej 6 tysięcy złotych. Trzeba tylko pamiętać, że różnie to bywa. Raz trafi się kampania reklamowa za 15 tysięcy, raz taka za dwa tysiące. Jednego miesiąca zrobisz cztery projekty, a innego jeden, więc na pewno wadą blogowania jest brak stabilnej, comiesięcznej pensji. Ale ja miałam właśnie takie założenie, żeby wraz z początkiem tego roku zarabiać miesięcznie więcej niż w korpo.
A gdyby się nie udało?
Wtedy wróciłabym do jakiejś „zwykłej” pracy. Ale jak widać, jest już połowa roku, a my rozmawiamy o moim blogu. To znaczy, że się udało.