Warszawę stać na darmową komunikację miejską? Nie.
Warszawę stać na darmową komunikację miejską? Nie. Fot. Stefan Romanik / Agencja Gazeta
Reklama.
– Ludzie, przeważnie młodzi, dzieci, ale i emeryci, jeżdżą tymi autobusami i powinni mieć to za darmo – stwierdził Andrzej Górzyński, przewodniczący Rady Miejskiej w Lubinie. Pół roku temu lubińscy radni na wniosek prezydenta Roberta Raczyńskiego znieśli opłaty za przejazdy komunikacją miejską. I wcale nie chodzi o to, że ten ruch pomoże prezydentowi wygrać wybory. To dla dobra miasta i mieszkańców. Tak brzmi wersja oficjalna.
Ale czy na pewno? W budżecie Lubina na ten rok przewidziano, że 31 mln zł zostanie przeznaczone na transport publiczny. To ok. 10 proc. wszystkich pieniędzy, jakie w tym roku wyda miasto. Przed zniesieniem opłat, transport zbiorowy w Lubinie był w połowie finansowany ze sprzedaży biletów. Oznacza to, że tę dziurę trzeba jakoś zasypać. Radni z opozycji już wieszczą podwyżki podatków..

Nie tylko Lubin

Lubin nie jest pierwszym miastem w Polsce, które zdecydowało się na taki krok. Pierwsze były Ząbki. Od września 2011 roku wszyscy zameldowani w tej podwarszawskiej miejscowości mogą darmowo korzystać z autobusów. Koszty takiej decyzji dla samorządu to 1,5 mln zł. A efekt? Od czasu zniesienia opłat liczba zameldowanych mieszkańców wzrosła o 30 proc., a autobusy pękają w szwach. Dosłownie. W jednym z nich drzwi nie wytrzymały naporu pasażerów.
Później na podobny ruch zdecydowały się Żory. 60 tys. mieszkańców oraz wszyscy przyjezdni nie muszą ponosić opłat za przejazdy autobusami. Jak podkreśla Anna Ujma z urzędu miasta, to nie był duży szok dla miejskiej kasy, ponieważ i tak samorząd w 70 proc. dofinansowywał transport zbiorowy. Po zniesieniu opłat koszty związane z komunikacją publiczną wzrosły z 2,4 mln zł do 3,3 mln zł.
Następny był Gostyń. Z inicjatywy obywateli zniesiono tam bilety wraz z początkiem stycznia. Dla miasta był to koszt zaledwie 190 tys. zł. Na razie jest to eksperyment. Brak opłat obowiązuje do końca roku. Potem władze Gostynia zdecydują, czy wciąż im się to opłaca.
Częściowo darmowa jest także komunikacja miejska w Nysie. Tam jednak bez opłat transportem zbiorowym mogą się poruszać jedynie właściciele sprawnych samochodów. Do darmowego przejazdu uprawnia prawo jazdy i dowód rejestracyjny wraz z aktualnym przeglądem. Władze Nysy chciały w ten sposób ograniczyć ruch aut. I udało się. Wedle lokalnych władz od wprowadzenia darmowych przejazdów na ulice miasta nie wyjechało ok. 20 tys. samochodów, których kierowcy przesiedli się do autobusów.
logo
Fot. Gemenacom / shutterstock.com
Tallin - wzór do naśladowania
Przykład, który jest jednak najczęściej podawany w dyskusjach o darmowej komunikacji miejskiej to Tallin. W stolicy Estonii od ponad półtora roku jeździ się bez opłat. Miasto kosztowało to dodatkowe 12 mln euro. Wcześniej wydawało już na transport publiczny 53 mln euro, a wpływy z biletów plasowały się na poziomie zaledwie 17 mln euro.
Władze miasta uznają jednak, że odniosły sukces. Ruch samochodowy w centrum spadł o 15 proc., w całym mieście o 9 proc., a ilość pasażerów transportu zbiorowego wzrosła o 12,6 proc. Zanieczyszczenie dwutlenkiem węgla natomiast spadło o 45 tys. ton. Tallin się także rozrósł. Przybyło mu 10 tys. mieszkańców, a każdy tysiąc nowych obywateli miasta to dodatkowy milion euro w kasie. Czyli inwestycja prawie już się zwróciła.
Dlaczego warto zlikwidować opłaty? I ile to kosztuje?
Istnieją trzy podstawowe powody dla wprowadzenia darmowych przejazdów komunikacją miejską dla mieszkańców. Pierwszy to ograniczenie ruchu samochodowego w mieście. Drugi to przyciągnięcie nowych mieszkańców. Trzeci to ochrona środowiska. Można też powiedzieć, że jest to świetna zagrywka przedwyborcza i wizerunkowa.
Niestety nie ma czegoś takiego jak całkowicie darmowa komunikacja miejska. Ktoś musi zapłacić za pracę kierowców, paliwo, konserwację taboru i tak dalej. Jeśli nie płacą pasażerowie, te koszty musi ponieść miasto.
W polskich miastach model finansowania transportu zazwyczaj zbiorowego wygląda tak, że połowa pieniędzy pochodzi z biletów, a druga połowa z budżetu. Warszawa wydaje na komunikację publiczną 3 mld zł. Ponad 65 proc. tej kwoty pochodzi z miejskiej kasy. Jak zaznacza prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz miasto do każdej złotówki wydanej na bilet dokłada kolejne 2 zł. I nie zamierza tego zmieniać.
Jak dowiadujemy się nieoficjalnie w stołecznym ratuszu, jeśli Warszawa chciałaby zrezygnować z biletów, byłby to koszt ok. 800-900 mln zł. Dla porównania, tyle kosztuje rocznie kursowanie tramwajów.
W Gdańsku komunikacja miejska kosztuje prawie 275 mln zł rocznie i połowa tej kwoty jest wykładana przez samorząd. Przez to w mieście ceny biletów jednorazowych należą do najniższych spośród dużych miast. Podobnie jest z biletami okresowymi.
Poznań wprowadził podwyżkę biletów, żeby nie wykładać 58 proc. kosztów funkcjonowania transportu publicznego, lecz 53 proc. W Krakowie natomiast przychody z biletów to prawie 60 proc., lecz wcześniej bywało, że pokrywały aż 75 proc. kosztów. Lublin wydaje na ten cel ponad 130 mln zł, z czego wpływy z biletów to 56 proc. Także w Łodzi miasto dofinansowuje w połowie komunikację miejską.
Tylko duże miasta
Skoro miasta wydają setki milionów złotych na komunikację miejską i pokrywają połowę tej kwoty z własnej kieszeni, to po prostu nie stać ich na to, żeby wyłożyć drugą połowę. Takiego zdania jest Michał Beim, ekspert ds. transportu miejskiego w Instytucie Sobieskiego.
Michał Beim, Instytut Sobieskiego

Istniej pewna granica wielkości miasta, do której opłaca się znieść bilety. W Polsce oscyluje ona w granicach 50-80 tys. mieszkańców. W mniejszych miastach komunikacja miejska często pełni funkcję społeczną. Podróżują nią osoby starsze, młodzież lub osoby chore, które i tak są uprawnione do ulg. Miastom zatem może bardziej opłacać się przejąć całość kosztów na siebie niż utrzymywać cały system produkcji, kolportażu i sprawdzania biletów.

Zniesienie opłat to decyzja ekonomiczna, ale i polityczna. Prezydent Lubina przeforsował swój pomysł, ale w większych miastach raczej nie zanosi się na to, żeby bilety miały zniknąć.
Obecne władze samorządowe i Białegostoku, i Gdańska kategorycznie wykluczają zniesienie opłat za przejazdy transportem zbiorowym. Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku, w rozmowie z naTemat zapewnia, że miasto nie planuje tego typu ruchów. – W tej chwili już dopłacamy do komunikacji miejskiej 30 z 100 mln zł. Nie stać nas na to, żeby ponieść wszystkie koszty. Takie propozycje to populizm - podkreśla. Dokładnie to samo powiedział nam rzecznik prezydenta Gdańska Antoni Pawlak. – Darmowego się nie szanuje – dodaje.
Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska nie wyklucza, że w przyszłości miasto zdecyduje się zlikwidować bilety. – Na razie jednak nas na to nie stać. Musimy inwestować w inne dziedziny - studzi oczekiwania Zdanowska.
Jeżeli komuś marzy się darmowa komunikacja miejska, musi wyprowadzić się z Warszawy czy innego dużego miasta. Ząbki, Lubin czy Gostyń z pewnością radośnie powitają nowych obywateli. Warto jednak pamiętać, że skoro za coś płaci miasto to i tak koszty ponoszą mieszkańcy. Zamiast biletów, opłacamy wtedy podatki.