
Darmowa komunikacja miejska - to brzmi dumnie. Lubin od 1 września zniósł opłaty za przejazdy autobusowe i się tym chwali. Problem jednak polega na tym, że nie ma czegoś takiego jak darmowy transport publiczny. Jeśli nie zapłacą pasażerowie, wszystkie koszty będzie musiał ponieść samorząd. Które polskie miasta na to stać? Paradoksalnie, te najmniejsze.
Nie tylko Lubin
Lubin nie jest pierwszym miastem w Polsce, które zdecydowało się na taki krok. Pierwsze były Ząbki. Od września 2011 roku wszyscy zameldowani w tej podwarszawskiej miejscowości mogą darmowo korzystać z autobusów. Koszty takiej decyzji dla samorządu to 1,5 mln zł. A efekt? Od czasu zniesienia opłat liczba zameldowanych mieszkańców wzrosła o 30 proc., a autobusy pękają w szwach. Dosłownie. W jednym z nich drzwi nie wytrzymały naporu pasażerów.
Przykład, który jest jednak najczęściej podawany w dyskusjach o darmowej komunikacji miejskiej to Tallin. W stolicy Estonii od ponad półtora roku jeździ się bez opłat. Miasto kosztowało to dodatkowe 12 mln euro. Wcześniej wydawało już na transport publiczny 53 mln euro, a wpływy z biletów plasowały się na poziomie zaledwie 17 mln euro.
Istnieją trzy podstawowe powody dla wprowadzenia darmowych przejazdów komunikacją miejską dla mieszkańców. Pierwszy to ograniczenie ruchu samochodowego w mieście. Drugi to przyciągnięcie nowych mieszkańców. Trzeci to ochrona środowiska. Można też powiedzieć, że jest to świetna zagrywka przedwyborcza i wizerunkowa.
Skoro miasta wydają setki milionów złotych na komunikację miejską i pokrywają połowę tej kwoty z własnej kieszeni, to po prostu nie stać ich na to, żeby wyłożyć drugą połowę. Takiego zdania jest Michał Beim, ekspert ds. transportu miejskiego w Instytucie Sobieskiego.
Istniej pewna granica wielkości miasta, do której opłaca się znieść bilety. W Polsce oscyluje ona w granicach 50-80 tys. mieszkańców. W mniejszych miastach komunikacja miejska często pełni funkcję społeczną. Podróżują nią osoby starsze, młodzież lub osoby chore, które i tak są uprawnione do ulg. Miastom zatem może bardziej opłacać się przejąć całość kosztów na siebie niż utrzymywać cały system produkcji, kolportażu i sprawdzania biletów.
