
Co weekend Sopot odwiedza kilkanaście tysięcy turystów z całej Polski i zagranicy. Do jedynego najbardziej znanego w Polsce nadmorskiego kurortu większość wpada jednak nie po to, by w ciszy zażyć jodu, a szaleć od południa do białego rana. Co z każdym rokiem do szaleństwa doprowadza sopocian. Dotąd apeli o przepędzenie balangowiczów nikt nie brał na poważnie, ale zbliżające wybory samorządowe mogą to zmienić. I być może już w tegorocznego Sylwestra głodni szalonej zabawy nie będą tu mile widziani.
Sopot jako cichy kurort, Sopot bez imprez? Brzmi jak wiele kontrowersyjnych pomysłów, którymi zabłysnąć próbują anonimowi dotąd politycy. Wbrew pozorom i ku zaskoczeniu miłośników imprez na Monciaku, ten plan może wkrótce się ziścić. Po raz pierwszy od lat, ktoś oferuje bowiem sopocianom to, czego wielu z nich oczekuje.
Większość mieszkańców nie otrzymuje tymczasem tego, czego najbardziej oczekuje. Miasto zamiast zamieniać się w oazę spokoju, sypia coraz krócej. Nie tylko Monciak, ale całe już centrum tętni życiem przez większość doby nie tylko w sezonie, ale i w środku zimy. - Najciszej jest między lutym a kwietniem. W weekendy po 19.00 i tak boję się wychodzić, bo tłum na ulicy ma już mocno w czubie i tak krąży od baru do baru - narzeka Ludmiła Kącka, która mieszka w jednej z bocznych ulic od legendarnego deptaka Bohaterów Monte Cassino.
W weekendy po 19 i tak boję się wychodzić, bo tłum na ulicy ma już mocno w czubie i tak krąży od baru do baru
Podobne narzekania słyszę od pana Romana, którego zagaduję przed jego domem kilka przecznic od Monciaka, gdzie też trudno zaznać spokoju. - Panie, przecież ci wszyscy pijani w sztok nie śpią koło klubu. Idą więc do tych wszystkich pensjonatów, hosteli ulicami i drą japę, kłócą się, czasem biją - wylicza winy imprezujących turystów. - Dziwię się, że premier nic z tym nie zrobił, przecież to u niego też musi być w domu słychać - dodaje. Bo nowy szef Rady Europejskiej mieszka zaledwie kilka posesji dalej.
- Nie wyobrażam sobie, by Sopot przestał być mekką dla imprezowiczów. To przecież siła tego miasta - stwierdza tymczasem Dominika Kreuz, reprezentująca młodą mniejszość obywateli Sopotu. Choć i ona wskazuje, że pewnie warto zadbać lepiej o równowagę praw, którymi cieszą się imprezowicze i tutejsi. - Czasem jest wręcz niebezpiecznie i coś wymyka się spod kontroli. Za dużo ostatnio afer w barach i klubach, a po tym "rajdzie" na molo z lipca potwierdziło się, że o bezpieczeństwo praktycznie nikt nie dba - ocenia.
Nie wyobrażam sobie, by Sopot przestał być mekką dla imprezowiczów. To przecież siła tego miasta...
Ze statystyk demograficznych Sopotu wynika, że miasto nie tylko się starzeje, ale od początku III RP uciekło z niego prawie 10 tys. osób. W ostatnich latach sopocian ubywało średnio pół tysiąca rocznie.
Dla rządzącego Sopotem nieprzerwanie od 1998 roku prezydenta Jacka Karnowskiego zdawało się to jednak problemem drugorzędnym. Najważniejsze miejskie inwestycje zwracają się bowiem nie dzięki mieszkańcom, a setkom tysięcy tych, którzy wpadają tu na jednodniową imprezę, weekend i wakacje. - Budżet miasta jest najlepszym obrazem tego, jakie są priorytety władz - punktuje dziś więc Małgorzata Tarasiewicz, w marzeniach której Sopot to cichy kurort na poziomie, a nie wielka imprezownia dla gości z całej Polski.
