Co weekend Sopot odwiedza kilkanaście tysięcy turystów z całej Polski i zagranicy. Do jedynego najbardziej znanego w Polsce nadmorskiego kurortu większość wpada jednak nie po to, by w ciszy zażyć jodu, a szaleć od południa do białego rana. Co z każdym rokiem do szaleństwa doprowadza sopocian. Dotąd apeli o przepędzenie balangowiczów nikt nie brał na poważnie, ale zbliżające wybory samorządowe mogą to zmienić. I być może już w tegorocznego Sylwestra głodni szalonej zabawy nie będą tu mile widziani.
- Nasze miasto zmieniło się w imprezownię - oburza się kandydująca na prezydenta Sopotu Małgorzata Tarasiewicz, która do wyborów idzie między innymi z postulatem ukrócenia imprezowego el Dorado na ulicach Sopotu. - Chciałabym, aby Sopot wrócił do swojej pierwotnej funkcji kurortu. Dziś wielu mieszkańców jest niezadowolonych (...). Nasz komitet chce przywrócić to piękne uzdrowisko mieszkańcom - zdradziła Tarasiewicz dziennikarzom.
Bo sopocianie marzą o spokoju...
Sopot jako cichy kurort, Sopot bez imprez? Brzmi jak wiele kontrowersyjnych pomysłów, którymi zabłysnąć próbują anonimowi dotąd politycy. Wbrew pozorom i ku zaskoczeniu miłośników imprez na Monciaku, ten plan może wkrótce się ziścić. Po raz pierwszy od lat, ktoś oferuje bowiem sopocianom to, czego wielu z nich oczekuje.
Aż jedna czwarta mieszkańców to osoby powyżej 60. roku życia. Pozostali to rzesza 40-latków, którzy dorobili się na mieszkanie w kurorcie na początku lat 90-tych. Na meldunek w Sopocie młodych stać niewielu, bo metr mieszkania kosztuje tu krocie - średnia cena to 9,4 tys. złotych.
Większość mieszkańców nie otrzymuje tymczasem tego, czego najbardziej oczekuje. Miasto zamiast zamieniać się w oazę spokoju, sypia coraz krócej. Nie tylko Monciak, ale całe już centrum tętni życiem przez większość doby nie tylko w sezonie, ale i w środku zimy. - Najciszej jest między lutym a kwietniem. W weekendy po 19.00 i tak boję się wychodzić, bo tłum na ulicy ma już mocno w czubie i tak krąży od baru do baru - narzeka Ludmiła Kącka, która mieszka w jednej z bocznych ulic od legendarnego deptaka Bohaterów Monte Cassino.
Emerytka wspomina, że długo imprezowy zgiełk miasta jej nie przeszkadzał, ale naprawdę uciążliwy zaczął robić się dla jej rodziny, gdy latem 2012 roku w domu odchodził jej mąż. - Było mu duszno, chciał jeszcze poczuć zapach od morza, ale nawet o siódmej rano słychać było tylko wrzaski, przekleństwa i cały ten gwar, od którego boli głowa. Moja przyjaciółka mająca okna na sam Monciak dostała od dzieci w prezencie klimatyzację, by mogła spokojnie spać i rzadko otwierać okna - wyjaśnia moja rozmówczyni.
Podobne narzekania słyszę od pana Romana, którego zagaduję przed jego domem kilka przecznic od Monciaka, gdzie też trudno zaznać spokoju. - Panie, przecież ci wszyscy pijani w sztok nie śpią koło klubu. Idą więc do tych wszystkich pensjonatów, hosteli ulicami i drą japę, kłócą się, czasem biją - wylicza winy imprezujących turystów. - Dziwię się, że premier nic z tym nie zrobił, przecież to u niego też musi być w domu słychać - dodaje. Bo nowy szef Rady Europejskiej mieszka zaledwie kilka posesji dalej.
Młodych mało, a też narzekają
- Nie wyobrażam sobie, by Sopot przestał być mekką dla imprezowiczów. To przecież siła tego miasta - stwierdza tymczasem Dominika Kreuz, reprezentująca młodą mniejszość obywateli Sopotu. Choć i ona wskazuje, że pewnie warto zadbać lepiej o równowagę praw, którymi cieszą się imprezowicze i tutejsi. - Czasem jest wręcz niebezpiecznie i coś wymyka się spod kontroli. Za dużo ostatnio afer w barach i klubach, a po tym "rajdzie" na molo z lipca potwierdziło się, że o bezpieczeństwo praktycznie nikt nie dba - ocenia.
I przyznaje, że to wszystko mogą być powody, dla których miasto się wyludnia. - Trudno w to uwierzyć, gdy widzisz tłumy na głównych ulicach i dramatyczne korki w centrum, ale tubylcy uciekają, bo za mieszkanie w centrum można kupić spokojny dom gdzieś na zielonych obrzeżach Trójmiasta - mówi Dominika.
Ze statystyk demograficznych Sopotu wynika, że miasto nie tylko się starzeje, ale od początku III RP uciekło z niego prawie 10 tys. osób. W ostatnich latach sopocian ubywało średnio pół tysiąca rocznie.
Z takim programem można zdobyć Sopot
Dla rządzącego Sopotem nieprzerwanie od 1998 roku prezydenta Jacka Karnowskiego zdawało się to jednak problemem drugorzędnym. Najważniejsze miejskie inwestycje zwracają się bowiem nie dzięki mieszkańcom, a setkom tysięcy tych, którzy wpadają tu na jednodniową imprezę, weekend i wakacje. - Budżet miasta jest najlepszym obrazem tego, jakie są priorytety władz - punktuje dziś więc Małgorzata Tarasiewicz, w marzeniach której Sopot to cichy kurort na poziomie, a nie wielka imprezownia dla gości z całej Polski.
I te marzenia mogą się spełnić, bo pozycja prezydenta Karnowskiego nie należy do najsilniejszych. Pierwszą turę poprzednich wyborów wygrał zaledwie o 0,11 proc., w drugiej na jego ówczesnego kontrkandydata zagłosowało zaledwie 2 proc. mniej sopocian.