Z Janem Melą spotykam się w jednej z kawiarnianych sieciówek w centrum, podczas przerwy między treningami do kolejnego odcinka Tańca z Gwiazdami. Nie widać po nim ani krzty zmęczenia, na rozmowę przychodzi rozpromieniony i pełen energii. Opowiada mi o tańcu, trudnościach i krytyce, odpowiedzialności za wypadek oraz motywowaniu innych. Szczerze, bez cekinów i fraka. Jan Mela, w którym jest sto procent Jana Meli.
Teraz to już jest sprawa codzienna, mamy na karku około stu godzin przygotowań, więc to już norma. Wstaję rano, jadę na trening. Dopiero po południu zaczynam swój dzień. Trenujemy średnio sześć godzin dziennie, a teraz przygotowujemy foxtrota.
Ale dlaczego zdecydowałeś się w ogóle wziąć udział w Tańcu z Gwiazdami?
To nie o taniec tutaj chodzi. Sam taniec jest bardzo fajną sprawą, jest oczywiście wyzwaniem, ale to czy dam sobie radę w kwestii fizycznej, ze swoimi ograniczeniami ciała, to dla mnie nie stanowiło żadnych wątpliwości. Tu chodzi raczej o aspekty moralne. Nie lubię show-businessu , nie przepadam za kulturą masową, nie podoba mi się to, co dzieje się w polskich mediach. Mówiąc wprost: z premedytacja nie oglądam telewizji, nie podoba mi się lansowanie siebie, nie podoba mi się zjawisko bycia celebrytą. Już sama nazwa programu jest dla mnie trudna, bo ja się nie czuję gwiazdą, nie jestem gwiazdą, nie robię się na gwiazdę.
Ale postanowiłem przyjąć propozycję uczestnictwa w tym programie po to, żeby pokazać trochę ludziom, że w tym świecie naszym, popkulturowym, nie ma miejsca na mówienie o słabościach, niepełnosprawności, rodzinie. Tematy tabu na przestrzeni lat jakoś się odwróciły. Promuje się wizerunek ludzi silnych, zdrowych, młodych – a inni mają przekichane. Jestem osobą niepełnosprawną i wiem, jak to jest czuć się czasami człowiekiem drugiej kategorii, kimś, kto pewne rzeczy może, a innych nie. A ja chcę się czuć normalnie, chce być traktowany normalnie. Od początku bardzo zabiegałem o to, żeby być traktowanym tutaj (w TZG przyp. red.) uczciwie, to znaczy bez żadnej litości ani lepiej.
Wiele osób zarzuca ci, że masz po prostu łatwiej przez to.
Tak, jasne. Ale wiesz co? Tak będzie od początku do końca. Pytano mnie, jak ja zniosę słowa krytyki, albo co będzie, gdy odpadnę. No trudno, jeżeli zostanę skrytykowany, to wierzę w to, ze zostanę skrytykowany obiektywnie za to, że źle zatańczyłem. Jeżeli coś zawalę, to powinno mi się za to oberwać, bo to będzie fair względem innych. I zależy mi na tym, żeby być traktowanym na równi z resztą. W pierwszym odcinku dostałem noty średnie i uważam, że w pełni sobie na nie zasłużyłem, że się za bardzo spiąłem przed występem, lekko pogubiłem rytm, zestresowałem się i mniej się uśmiechałem, a wiem, że to daje słabszy efekt.
I nawet parę osób mi mówiło „Kurcze, myślałem, że i tak cię ocenią lepiej” właśnie przez tę niepełnosprawność. I bardzo mi się podobało to, że tak nie było. A z drugiej strony jest tak, że ludzie zawsze będą się przywalać o pewne rzeczy – i jeżeli będzie mi szło dobrze, to na pewno jest to przez litość, przez jakiś układ. No ale większość osób nie widzi tej drogi, która do tego prowadzi.
Czego więc się najbardziej obawiałeś, biorąc udział w tym programie?
Tego, że nie poradzę sobie w tym świecie. Nie, że w nie poradzę sobie w tańcu, ale że nie będę potrafił...
…wejść do świata celebrytów?
Tak. Choć poza tym blichtrem spotkałem tu wielu bardzo przyjemnych i mądrych ludzi. A reszta to nie do końca moja bajka. Bo taniec w programie tanecznym, to jest trochę taka gra. Pamiętam jak na początku byłem okropnie spięty. Wiesz, nagle masz zacząć kontrolować każdą część swego ciała. To jest wszystko strasznie trudne, a naszym zadaniem jest wyjść i pokazać, że wszystko jest takie łatwe, lekkie i przyjemne. No i bałem się, że nie będę potrafił tego zrobić. Wejść w ten cały kicz. To nie jest obraźliwe dla tego programu, ale on ma przecież taką formułę. To nie są zawody taneczne, to nie jest jakiś program kulturalny, to jest lekkie, miłe i przyjemne show. Nie wiedziałem, czy w tym wszystkim się odnajdę. W tym małym Hollywood, ubrany w jakieś tam cekiny, w butach tanecznych, umalowany, z pewną dozą sztuczności.
Wiesz, mam tak, że nie umiem grać i robić rzeczy, których nie rozumiem. Na co dzień prowadzę spotkania motywacyjne i one mi wychodzą dobrze, bo mówię po prostu z siebie, to jest sto procent Jana Meli. W programie Taniec z Gwiazdami nie wiem jaka jest procentowa zawartość Jana Meli w Janie Meli. Bałem się na początku tego, że ludzie nie będą widzieć mnie takiego jakim jestem i tego co próbuję tam przekazać, bo cała reszta będzie zbyt mocna, zbyt intensywna. Zawsze istnieje taka obawa, że cię sprzedadzą innym niż jesteś.
Trochę chyba jesteś tego ofiarą – pojawia się przecież coraz więcej opinii wśród internautów, że chcesz się lansować na kalectwie, że chcesz zostać celebrytą. Jak jest?
Ja przejmuję się tylko konstruktywną krytyką, a nie bzdurnym rzucaniem mięsem. Widzisz, żyjemy w takim kraju, w którym nie potrafimy się cieszyć cudzym szczęściem. Stereotypowy przykład - wyobrażasz sobie, że sąsiad przychodzi do ciebie i mówi: „Dostałem awans i kupiłem sobie nowe auto, bo mnie na to stać”, a ty mu odpowiadasz: „Super, ekstra!” i idziesz do swojego chłopaka, żeby mu o tym opowiedzieć. Czy reakcją jest „O, ekstra, na pewno zarobił na to uczciwie, zasłużył”? No nie, od razu się myśli: „A to drań, na pewno komuś ukradł, zdefraudował jakąś większą sumę albo się z kimś tam przespał”. Mamy w Polsce bardzo mocno zakorzenione takie myślenie. Dla mnie samo pojęcie lansowania się na kalectwie jest abstrakcyjne, ja go nie rozumiem. Nie boję się krytyki, nie boję się trudnych dyskusji, nie ma takiej rozmowy, na którą bym się nie zgodził.
Byłem kiedyś w Dzień Dobry TVN, akurat był taki motyw, że rozmawiałem chwilę na wizji, a potem byłem na czacie. To jest śmieszne, w jakiej cenzurze żyjemy. Ludzie tego nie widzą z zewnątrz, ale te czaty wyglądają tak, że siedzę sobie ja, widzę wszystkie pytania, które są zadawane i sobie wybieram te, na które chce odpowiedzieć i tylko te się wyświetlają. Mogę sobie wybrać na przykład trzy czy pięć pytań, takich, że jak to robię, że jestem tak zajebisty, czy moja dziewczyna nie jest zazdrosna o to, że jestem taki piękny i gdzie sobie kupiłem taką fajną koszulkę. Ale mogę wybrać też pytanie na przykład, czy nie uważam, że się lansuję na kalectwie, czy nie czuję się odpowiedzialny za swój wypadek. Ja nigdy nie uciekam od tych tematów, to jest głupota, bo uciekanie od tego to pokazywanie, że czegoś się boję. A jeśli czegoś się boję, to pewnie sam sobie mam coś do zarzucenia.
A czujesz się odpowiedzialny?
Za swój wypadek? Częściowo tak. Nigdy nie próbowałem nikogo przekonywać, że wejście do budynku trafostacji to była mądra decyzja, że ja nie jestem niczemu winien. Próbuję jednak pokazać, jak łatwo jest nam oceniać innych ludzi. A wszyscy popełniamy w życiu błędy, masę błędów. Każdy z nas dostaje czasem w życiu w dupę i to od nas zależy, co z tym zrobimy. Czy spróbujemy sobie z tym poradzić, czy będziemy siedzieć i narzekać. Ja dostałem naprawdę bardzo wiele wsparcia, szansę wybicia się, ale nikt mi nie może zarzucić, że nic nie zrobiłem.
Pamiętam, jak kiedyś wróciłem z wyprawy na Elbrus i przeczytałem taki komentarz w internecie: „Ach ten cholerny Mela, na biegun go wnieśli, na Kilimandżaro go zaciągnęli, ciekawe jak go tu wnieśli na szczyt tego Elbrusa”. I wiesz, siedzę sobie przed komputerem z zapaleniem płuc, z zapaleniem spojówek po wyprawie, ledwo żywy i nie chcę pisać żadnych pyskówek. Ale miałbym za to ochotę z kimś takim się spotkać, spojrzeć mu w oczy i powiedzieć „Popatrz na moją gębę, zobacz jak wyglądam! Wiesz dlaczego? Bo zapierniczałem na tej wyprawie na górę, teraz też masz jaja żeby coś takiego napisać? Przejdź dziesięć kilometrów w ciągu dnia, zrób coś, a nie narzekasz w ogóle nie mając o niczym pojęcia”.
Mówiłeś, że dostałeś dużo wsparcia, a teraz ty dajesz wsparcie innym za pomocą swojej fundacji.
To jest moja praca. Wiesz, uważam, że tak właśnie powinno wyglądać życie. Idealne społeczeństwo to takie, które pomoże ci, kiedy tego potrzebujesz, a potem ty je wspierasz, pomożesz komuś innemu. Wierzę w przepływ energii i to, że jeśli czynisz dobro, to ono do ciebie wraca. I na odwrót, że kiedy jesteśmy draniami, to to zło też zawsze do nas w którymś momencie wróci. Dostałem tak wiele dobra i wsparcia od innych ludzi, że wypada, żebym ja też dał coś od siebie. Ktoś, kto ma doświadczenie podobne do twojego, jest bardziej wiarygodny niż psycholog, bo wie jak to jest.
Dlatego zacząłem się zajmować spotkaniami z ludźmi po wypadkach, jeździć po szpitalach, ale z czasem też po szkołach, po zakładach karnych czy po domach dziecka, starając się motywować do działania. Oczywiście, nie wszystkie te sytuacje znam. Nie powiem przecież narkomanowi „Stary, wiem jak to jest”. Ale mogę opowiedzieć o swojej drodze, swoich słabościach i trudnościach oraz powiedzieć, jak ja sobie z tym radziłem, jaką znalazłem motywację do tego, żeby nie siedzieć w miejscu i narzekać, tylko żyć aktywnie.
I potem nagle okazuje się, że kalectwo to tak naprawdę tylko stan umysłu?
Tak, absolutnie tak. Tylko to trzeba sobie uświadomić, bo wielu ludzi niepełnosprawnych traktuje swoje kalectwo jako wymówkę. Siedzą i narzekają. Wiesz, ja jestem trochę traktowany w Polsce jako ambasador osób niepełnosprawnych. Taki, co zawsze powie o nich dobrze. A tak nie jest. Bardzo często ludzie zdrowi traktują osoby niepełnosprawne z pewną litością, z takim przeświadczeniem, że czasami trzeba im na więcej pozwalać. To jest absurdem. Wiesz, ja nie chcę być traktowany gorzej od innych, ale też nie chcę lepiej. Chcę być na równi. Chcę, żeby ode mnie wymagano. Chcę mieć możliwość pracy, a nie mam zamiaru siedzieć na tyłku i dostawać rentę. Widzisz, ja sam nie pobieram renty państwowej, bo przecież mogę pracować. I chcę móc coś dawać od siebie.
Mama mi kiedyś powiedziała, chyba jeszcze w szpitalu, żebym się nie przejmował tym, co się stało, bo każdy człowiek jest niepełnosprawny, tylko to nie zawsze widać. Łatwo zauważyć, że ktoś nie ma ręki, siedzi na wózku czy trzyma białą laskę. Ale tego, że ktoś jest młody, piękny, może nawet bogaty, a nic mu się nie chce, jest leniwy, nie ma nadziei w życiu, nie ma marzeń, nie wierzy w siebie – tego nie widać. A to jest dużo gorsza niepełnosprawność i to jest właśnie w moim słowniku KALECTWO.