
Krytykować nowoczesny kapitalizm jest niezwykle łatwo. Ma on tyle samo zalet, co wad. Jeszcze łatwiej jest walić jak w bęben w internetowe startupy. Można przecież wymyślać niczym nieograniczone scenariusze dla niczym nieograniczonych firm i porównywać je do XIX-wiecznego wyzysku dzieci i, de facto, ludobójstwa, tak jak robi to Wojciech Orliński. Przecież nikt nigdzie nikomu nie zakazał się mylić.
Problem polega jednak na tym, że AirBnB, Uber i BlaBlaCar za bardzo nie przypominają kopalń z Pensylwanii, które wykorzystywały pracę dzieci. Trudno je też podciągnąć pod jedną kategorię modelu biznesowego czy zjawiska, jakim jest ekonomia współdzielenia.
W XIX-wieku, co podkreślił sam Orliński, właściciele kopalń zbudowali system, który sprawiał, że może i górnicy czuli się wolnymi przedsiębiorcami, ale de facto byli w 100 proc. uzależnieni od zleceniodawców. Jak twierdzi publicysta "GW", Uber robi dokładnie to samo z kierowcami, którzy wożą pasażerów zamawiających przejazdy przez tę aplikację.
Jak już się rzekło, ekonomia współdzielona zakłada dobrowolność i wykorzystanie zasobów, które leżą odłogiem. Zakup samochodu do tego, żeby dokonywać nim zamówionych wcześniej przewozów i to w celach zarobkowych nic wspólnego z tymi dwoma założeniami nie ma.
Czasy i ludzie się zmieniają. Dotyczy to także takich sfer życia jak chęć posiadania i współdzielenia się innymi za pośrednictwem internetu. To, że coś nie jest jeszcze uregulowane przepisami nie oznacza, że jest złe samo w sobie. Nie oznacza też, że nie jest przyszłością gospodarki czy po prostu naszej cywilizacji.
Uber obchodzi regulacje. Pytanie - czy obchodzi je legalnie czy nielegalnie? I czy prawo nadąża nad zmianami. Pamiętam jak w 2000 roku przyszliśmy do Rady Nadzorczej w Onecie, że uruchamiamy telefony przez Internet. Dowiedzieliśmy się: "Nie róbcie tego - to jest nielegalne." Jeśli konsumenci chcą zmian i są modele biznesowe lepsze od istniejących to należy je zalegalizować. Czytaj więcej
