Nie każda firma internetowa to ucieleśnienie wszelkiego zła.
Nie każda firma internetowa to ucieleśnienie wszelkiego zła. fot. Screen z Twittera

Krytykować nowoczesny kapitalizm jest niezwykle łatwo. Ma on tyle samo zalet, co wad. Jeszcze łatwiej jest walić jak w bęben w internetowe startupy. Można przecież wymyślać niczym nieograniczone scenariusze dla niczym nieograniczonych firm i porównywać je do XIX-wiecznego wyzysku dzieci i, de facto, ludobójstwa, tak jak robi to Wojciech Orliński. Przecież nikt nigdzie nikomu nie zakazał się mylić.

REKLAMA
Publicysta "Gazety Wyborczej" napisał tekst, w którym porównuje ekonomię współdzielenia do dzikiego kapitalizmu z XIX wieku. Cóż, Wojciech Orliński, co sam przyznaje, jest świeżo po lekturze książki o kopalniach, które działały półtora stulecia temu. A warunki jakie w nich panowały, co wie każdy, do najbardziej cywilizowanych, jak na dzisiejsze standardy, nie należały.
Nie dziwi mnie zatem, że analogia redaktorowi Orlińskiemu nasunęła się tak łatwo. Nie zaskakuje mnie również to, że do jednego wora publicysta "Wyborczej" wrzuca wiele różnych tworów, które różnią się od siebie diametralnie, ale to, że je tam wrzucił pozwala udowodnić jego tezę. A o to przecież w publicystyce chodzi. TJN - teza jest najważniejsza. Jej uzasadnienie zawsze można dopisać.
Dzielenie się. Nie tylko z milionerem
Problem polega jednak na tym, że AirBnB, Uber i BlaBlaCar za bardzo nie przypominają kopalń z Pensylwanii, które wykorzystywały pracę dzieci. Trudno je też podciągnąć pod jedną kategorię modelu biznesowego czy zjawiska, jakim jest ekonomia współdzielenia.
Zacznijmy może od tego czym ten nowy rodzaj ekonomii jest. Generalnie rzecz biorąc, fenomen polega na tym, że my jako konsumenci powoli, powoli zamiast koniecznie coś posiadać wolimy mieć do czegoś dostęp. A nawet jeśli ktoś już coś posiada to niekoniecznie jest do tego czegoś chorobliwie przywiązany, lecz potrafi dzielić się tym czymś z innymi ludźmi, bardziej czy mniej znajomymi.
Ekonomia współdzielenia zakłada, że puste mieszkanie, wolne miejsce w samochodzie czy nawet czas może się marnować, ale nie musi. Ten fenomen nie lubi pustych przebiegów. Ktoś to zauważył i postanowił zbudować na tym biznes, jednocześnie ułatwiając życie tym, którzy mogą się czymś dzielić jak i tym, którzy potrzebują, by czymś ich obdarować.
Oznacza to, że najgłębszą podstawą ekonomii współdzielenia jest dobrowolność. Czy taka dobrowolność była faktem w XIX wieku w kopalniach na wschodzie Stanów Zjednoczonych? Nie. Wojciech Orliński zakłada jednak, że pozory mylą. I wtedy, i teraz dobrowolność jest tylko ułudą. Czyżby?
To nie jest kopalnia
W XIX-wieku, co podkreślił sam Orliński, właściciele kopalń zbudowali system, który sprawiał, że może i górnicy czuli się wolnymi przedsiębiorcami, ale de facto byli w 100 proc. uzależnieni od zleceniodawców. Jak twierdzi publicysta "GW", Uber robi dokładnie to samo z kierowcami, którzy wożą pasażerów zamawiających przejazdy przez tę aplikację.
I tutaj trzeba Orlińskiemu oddać, że Uber faktycznie ciut przypomina właścicieli kopalń. Otóż dyktuje kierowcom swoje marże i stawki za przejazd. Na dodatek ustala standardy przewozu. A na domiar złego, przyciągał niektórych kierowców do swojej stajni pomagając im zaciągnąć kredyt na samochód, spłatę zadłużenia pozostawiając oczywiście nabywcom pojazdów. Uzależnia ich zatem od siebie i dyktuje ile mają zarabiać.
Pomijam tutaj, że to prawo każdego pracodawcy. Pozostawiam też na boku sprawiedliwość takiego rozwiązania, choć i tak wiadomo, że większość uczciwych ludzi uzna takie działania za wątpliwe. Nie mogę jednak przejść obojętnie obok twierdzenia, że Uber to firma reprezentująca ekonomię współdzieloną. Tak, proszę pana redaktora Orlińskiego i Drogich Czytelników, nie jest.
Kogo można wrzucić do wora ekonomii współdzielonej?
Jak już się rzekło, ekonomia współdzielona zakłada dobrowolność i wykorzystanie zasobów, które leżą odłogiem. Zakup samochodu do tego, żeby dokonywać nim zamówionych wcześniej przewozów i to w celach zarobkowych nic wspólnego z tymi dwoma założeniami nie ma.
Co innego takie BlaBlaCar. Tutaj chodzi o faktycznie dzielenie się wolnym miejscem w samochodzie na dłuższej trasie, a nie o usługi quasi-taksówkarskie. Płatność tutaj nie oznacza wynagrodzenia za pracę, tak jak w Uberze, lecz zwrot kosztów przejazdu. Owszem, BlaBlaCar to firma i za pośrednictwo w kontakcie tego, co chce się podzielić, z tym co ma konkretną potrzebę bierze prowizję. Ale to nie jest żaden argument, żeby uważać takie firmy za zło wcielone.
Ktoś zauważył potrzebę i stworzył rozwiązanie jak pomóc ją zrealizować. Dlaczego mamy mu odbierać prawo do wynagrodzenia? Orliński podnosi też, że wszystkie ryzyka BlaBlaCar zrzuca na użytkowników serwisu. Czyżby? To proszę sobie wyobrazić ile osób chciałoby korzystać z car-poolingu, gdyby okazało się, że nagle masowo dochodzi do wypadków z udziałem użytkowników BlaBlaCar i firma umywa od tego ręce. Zapewniam, że szybko zapomnielibyśmy o takim tworze.
I na jego miejsce pojawiłby się nowy, który zadbałby o każdy aspekt wspólnego przejazdu. Podobnie jest z AirBnB. Zarzut Orlińskiego: nie podlega takim samym regulacjom jak hotele, co jest bardzo, ale to bardzo złe. Ktoś przecież kiedyś po coś te regulacje wymyślił.
Cóż, ludzie wymyślają wiele różnych praw, które z czasem okazują się zbędne lub po prostu głupie. Nie mówię, że tak będzie z przepisami BHP, lecz apeluję o trochę rozsądku. Jeżeli usługa się sprawdza, jest na nią popyt to nie nazywajmy jej złem wcielonym tylko dlatego, że pochodzi z mitycznej branży internetowej.
Witamy w XXI wieku
Czasy i ludzie się zmieniają. Dotyczy to także takich sfer życia jak chęć posiadania i współdzielenia się innymi za pośrednictwem internetu. To, że coś nie jest jeszcze uregulowane przepisami nie oznacza, że jest złe samo w sobie. Nie oznacza też, że nie jest przyszłością gospodarki czy po prostu naszej cywilizacji.
W tym miejscu chciałbym odwołać się do autorytetu Piotra Wilama, przedsiębiorcy i jednego z pionierów polskiej branży internetowej. Komentując tekst Wojciech Orlińskiego były prezes Onetu napisał tak:
Piotr Wilam

Uber obchodzi regulacje. Pytanie - czy obchodzi je legalnie czy nielegalnie? I czy prawo nadąża nad zmianami. Pamiętam jak w 2000 roku przyszliśmy do Rady Nadzorczej w Onecie, że uruchamiamy telefony przez Internet. Dowiedzieliśmy się: "Nie róbcie tego - to jest nielegalne." Jeśli konsumenci chcą zmian i są modele biznesowe lepsze od istniejących to należy je zalegalizować. Czytaj więcej

I ja się pod tym podpisuję. Jeśli stare działa dobrze to inwestujmy w to i bijmy brawo, że tak wspaniale się trzyma. Jednakże, kiedy zawodzi to nie podtrzymujemy tego czegoś tylko dlatego, że jest znane i wiekowe.
Nie powinniśmy się na to godzić.