Przy okazji tak smutnego wydarzenia jakim jest śmierć Anny Przybylskiej powstało już kilka facebook'owych hodowli fanów, które pewnie niedługo trafią na aukcję w Allegro. "Bijemy rekord polubień dla Anny Przybylskiej" – tak nazywa się większość z nich.
Być może faktycznie ma to być wyraz sympatii dla zmarłej aktorki lub próba, swoista, uczczenia jej pamięci. Wrodzony sceptycyzm nakazuje mi jednak twierdzić, że niekoniecznie wszystkim twórcom takich stron przyświecają mniej lub bardziej szczytne cele.
Zwłaszcza, że w ostatnich latach było kilka spektakularnych przykładów czysto merkantylnego wykorzystania ludzkich emocji poprzez tworzenie farm fanów na Facebooku. Podobny "motyw" wykorzystano na przykład tworząc fanpage "Bijemy rekord polubień dla Kasi Markiewicz", czyli uczestniczki jednego z talent show, która zmarła w trakcie realizacji programu. Po osiągnięciu odpowiedniej masy, fanpage został ordynarnie sprzedany na Allegro.
Podobnie sprawa wyglądała w wypadku strony wyrażającej poparcie dla 10-letniego Łukasza Berezaka. O chorym chłopcu Polacy usłyszeli przy okazji ostatniego finału Wielkiej orkiestry Świątecznej Pomocy. Zaraz po pojawieniu się Łukasza w telewizji, na Facebooku powstała strona, która szybko zebrała 800 tys. polubień. Później okazało się, że była to tylko hodowla fanów.
Dlaczego farmy fanów w ogóle powstają?
Na Facebooku istnieją jeszcze inne fanpage wykorzystujące motyw "bicia rekordu polubień". W tej chwili ponad 250 tys. osób śrubuje rekord dla polskich żołnierzy, a kolejne 22 tys. dla strażaków. Poryw serca?
– Myślę, że strony w stylu "bijemy rekord polubień" po śmierci znanych osób powstają z dwóch powodów. Po pierwsze być może rzeczywiście ktoś robi to z impulsu, pod wpływem emocji, po drugie jednak, i to pewnie jest częstsze, to tworzenie tak zwanej "farmy fanów", którą potem można na różne sposoby wykorzystywać – uważa bloger i przedsiębiorca Michał Górecki.
Farmy fanów powstają, ponieważ wciąż są firmy gotowe za coś takiego zapłacić. O tego typu procederach pisano już wielokrotnie, ale nadal ktoś zarabia w ten sposób na ludzkich emocjach i naiwności. Jest popyt, to nie ma się co dziwić, że jest i podaż.
Regulamin serwisu Allegro zabrania sprzedaży kont w bezpłatnych serwisach internetowych. Z tego względu moderatorzy usuwają wszelkie próby sprzedaży kont np. na Facebooku.
– Usuwamy także sprzedaż głosów w konkursach organizowanych np. na Facebooku. Z kolei ani obowiązujące w Polsce przepisy, ani Regulamin serwisu nie zabraniają sprzedaży fanów w tego typu serwisach. Dlatego w przypadku takich ofert działania możemy podjąć wyłącznie na podstawie oficjalnego zgłoszenia podmiotu, którego prawa są naruszane. Po otrzymaniu takiego zgłoszenia, w przypadku potwierdzenia naruszenia danych praw, możemy usunąć wskazane oferty – mówi Anna Tokarek, PR Brand Manager w Grupie Allegro.
– Facebook stał się jednym z najbardziej skutecznych narzędzi sprzedaży, więc pusta liczba fanów nie przełoży się bezpośrednio na przychody. Jednakże może ona odgrywać decydującą rolę na przykład przy wyborze restauracji, do której chcemy się udać. Przeglądając kilka fan page’y, których nie jesteśmy fanami, zapewne skorzystamy z tego, który ma największą liczbą fanów. Oczywiście nie pomyślimy o tym, żeby sprawdzić skąd się wzięli i czy są to profile prawdziwych osób. Myślę, że jest to jedyny argument, który przekonuje marki do przejmowania farm fanów – tłumaczy Artur Roguski, prowadzący bloga Why So Social? oraz dyrektor ds. rozwoju nowych mediów magazynu "Brief".
Jak się na tym zarabia?
Z perspektywy twórcy takiej farmy wciąż jest to opłacalna działalność. Wyliczenia są różne, ale sprzedając taką bazę jakiejś firmie, "przedsiębiorczy" fachura od kolekcjonowania lajków może zarobić od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Stosunkowo niskim kosztem. Jak to zrobić?
Bardziej "wyrafinowani" farmerzy mają też w swoim repertuarze zagrywkę tak prostą i ordynarną, że aż dziwne, iż ludzie się na nią łapią. Tworzą fanpage, który ma wspierać jakiś zbożny cel, wyglądem przypomina np. fundacje starające się zbierać pieniądze na pomoc różnym osobom i wpisują na niej... swój numer konta. Kilkadziesiąt wpłat później taki fanpage znika z Facebooka.
To skrajny przypadek, w którym internetowi oszuści wyciągają pieniądze bezpośrednio od użytkowników mediów społecznościowych, którzy poczuli się poruszeni czyimś nieszczęściem. Częściej jednak waluta jest inna - nasze dane osobowe. Lajkując hodowlanego fanpage'a zostawiamy o sobie więcej danych niż nam się wydaje. Tutaj także handlujemy swoją prywatnością, i to często zupełnie nieświadomie. A na dodatek nie dostając nic w zamian.
Lajkowanie tego typu profili naraża cię na późniejsze komunikaty reklamowe ze strony założycieli, a przede wszystkim nic nikomu nie daje. Nie jestem w stanie ocenić symbolicznej wartości tego gestu - ale na prawdę ktoś myśli, że klikając "lubię to" na jakiejś losowej stronie na Facebooku, wyraża szacunek, czy uwielbienie do zmarłej osoby?
Monika Czaplicka, ekspertka od social mediów
Taki fanpage można potem wykorzystać na kilka sposobów – zmienić jego nazwę lub połączyć z inną stroną sprzedając fanów (...). Inną metodą jest po prostu publikowanie fanom treści, które umożliwią autorowi zarobienie – linki do witryn z premium sms, z reklamami czy innymi systemami monetyzacji kliknięć.
Bywają też farmy fanów, które udostępniają formularze, gdzie powinniśmy zostawić swoje dane – czyli zostajemy duszyczkami w bazach danych jakiś sieci afiliacyjnych. Najczęściej wtedy obiecuje się nam szansę na nagrodę albo jakiś mały gratis. Często jednak farmy fanów nie spełniają swoich obietnic.Czytaj więcej