Próbuję wczuć się w sytuację młodej kobiety w ciąży, która chce wykonać u siebie zabieg aborcji. Od czego zacząć? Przecież w szkole nie uczą nazw środków, które "ratują" w takich sytuacjach. Pierwsza myśl to poszukać w sieci. No tak! To jasne jak słońce. Odpalam Google i wpisuję w wyszukiwarkę na chybił trafił "środki wczesnoporonne". Po chwili wiem już dokładnie czego szukam.
Jeśli kobieta ma środki z wiarygodnego źródła, nie powinny u niej wystąpić komplikacje. W żadnym wypadku na czas aborcji nie powinna jednak zostawać sama. Jeśli nie lekarz, powinien być przy niej ktoś bliski.
WOW nie wygląda jak sklep z medykamentami. Ich strona internetowa jest solidnie przygotowana pod względem merytorycznym i dostępna chyba w każdym języku świata. Są tam wszystkie niezbędne informacje o tym, jak przebiega aborcja, co należy zrobić przed, w trakcie i po zabiegu. Są też wypowiedzi kobiet, które farmakologicznie przerwały ciążę, jest możliwość czatu z psychologiem. To dla tych, które mają wątpliwości. Te, które ich nie mają, od razu przechodzą do wypełnienia krótkiej ankiety.
Paczka nadana w Indiach, w Mumbaju dociera do mnie po sześciu dniach. Dane nadawcy napisane są tak niewyraźnie, że jestem w stanie odszyfrować tylko znajdujący się przed nimi tytuł naukowy – dr med. W środku znajduję obiecany zestaw. Wszystkie w oryginalnych blaszkach.
Wniosek: Laptop z dostępem do Wi-Fi wystarczy, żeby w kraju uznającym aborcję za nielegalną w ciągu niespełna tygodnia zorganizować sobie sprawnie i względnie dyskretnie farmakologiczne środki potrzebne do usunięcia ciąży.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą chcę sprawdzić. Co się stanie, jeśli wystawię "mój zestaw" teoretycznie na sprzedaż na którymś z rodzimych portali ogłoszeniowych? Aresztują mnie? Zlinczują?
Fragment rozmowy z "klientką"
– Czy te tabletki są z pewnego źródła?
– Czy one są skuteczne?
– A sprzeda mi je pani za stówę?
– Bo wie pani. To dla córki. To dobra dziewczyna, ale młoda. I na bękarta w domu nas nie stać. A poza tym jak to tak w szanującej się rodzinie?