– No to ja wam teraz k... pokaże jak się strajkuje – mówił według relacji świadka były poseł Jerzy Dziewulski, który miał dowodzić grupą antyterrorystyczną pacyfikującą 2 grudnia 1981 roku strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa na warszawskim Żoliborzu. Wydarzenie to jest uznawane za preludium do wprowadzenia przez władze PRL stanu wojennego.
Kiedy 25 listopada 1981 roku w WOSP wybuchł strajk podchorążych, nikt nie spodziewał się takiej reakcji władz. Protestujący – łącznie 96 proc. słuchaczy uczelni – domagali się objęcia WOSP ustawą o szkolnictwie wyższym, a nie szkolnictwie wojskowym. Obawiali się, że władza prędzej czy później rozkaże im wyjść na ulice, aby tłumić opozycyjne demonstracje.
Generał Jaruzelski daje słowo
Sytuacja szybko wymknęła się jednak spod kontroli. Komitet strajkowy przystąpił do negocjacji z delegacją władz, ale zostały one zerwane 28 listopada. Dwa dni później na posiedzeniu Rady Ministrów podjęto decyzję o rozwiązaniu WOSP. Generał Jaruzelski miał jednak obiecać – na jego słowa powoływał się prof. Aleksander Gieysztor wysłany do WOSP – że nie będzie żadnego ataku siłowego. Ostatecznie jednak władze postanowiły ukarać niepokornych studentów.
Jeden z członków komitetu strajkowego Zbigniew Górka wspominał, że po przerwaniu rozmów było już wiadomo, że „to się tak prosto nie skończy”. Widok milicyjnych samochodów zza okien, jadących w stronę uczelni, sprawiał – tłumaczył Górka – że podchorążym przechodziły ciarki po plecach.
Po fiasku rozmów podchorążowie zdali sobie sprawę, że dalsza okupacja budynku jest bezcelowa. Byli przerażeni rozwojem sytuacji i reakcją władz – wokół zamknięte, szczelnie obsadzone kordonami milicji ulice. Dzielnica zablokowana przez 40 ciężarówek ZOMO, 20 wagonów tramwajowych i wozy milicyjne. Nie było kontaktu ze światem zewnętrznym - wcześniej odcięto prąd, wyłączono telefony i faks. Choć strajkujących duchowym wsparciem obdarzał ks. Jerzy Popiełuszko, z tej sytuacji nie było już wyjścia.
– My mieliśmy po 20 lat (…) i dla takich młodych ludzi to wręcz dramat, bo co robić, no nie wiadomo, wychodzić, nie wychodzić z tego strajku? Jak się wyjdzie, to wstyd, obciach (…) Nawet nie pomyślałem, mi to przez głowę nie przeszło, to było niemożliwe. A wokół się policja zbiera cały czas, jest ich coraz więcej – zapamiętał Zbigniew Górka.
Desant pod znakiem trupiej czaszki
2 grudnia, kwadrans po godzinie 10, oddziały ZOMO rozpoczęły szturm taranując bramę uczelni. W tym samym czasie specjalna grupa antyterrorystyczna przeprowadziła desant helikopterowy.
– Osoba dowodząca desantem z powietrza stanęła za katedrą, w pięknym hełmie spadochronowym z rogami i kalkomanią trupiej czaszki pośrodku. (…) Wzięła pałę szturmową i uderzając kilkukrotnie w katedrę powiedziała „No to ja wam teraz k... pokaże jak się strajkuje". I o ile dobrze pamiętam, atakiem chyba pan poseł Dziewulski dowodził – wspominał Stanisław Kryda, wówczas podchorąży WOSP.
W chwili szturmu podchorążowie znajdowali się w auli WOSP. Szybko jednak wtargnęli do niej antyterroryści. – Szokiem dla mnie były rosłe chłopy w panterkach, hełmach z opuszczonymi przyłbicami, z pałami wystającymi ponad tymi hełmami, gdzieś za kurtkami. Trupie czaszki gdzieś tam namalowane na hełmach – opowiadał jeden ze strajkujących Lesław Dec.
Alina Dobrowolska, wykładowczyni w WOSP, zapamiętała, że tłumiący strajk „byli poubierani tak strasznie, żeby ludzie na sam widok już padali”.
W całą akcję zaangażowano ogółem ok. 3,5 tys. funkcjonariuszy milicji i służb specjalnych. Wobec protestujących stosowano siłę fizyczną, szczęśliwie nikt jednak nie zginął. Pobito m.in. jedyną kobietę w komitecie strajkowym Krystynę Kolasińską, działaczkę "Solidarności". Zatrzymano wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Mazowsze Seweryna Jaworskiego, który był delegatem do strajkującej WOSP.
Studentów wysłano autobusami na warszawskie dworce kolejowe, skąd mieli rozjechać się do domów. Część protestujących przeniosło się na Politechnikę Warszawską strajkując do 6 grudnia.
Próba generalna przed 13 grudnia
Pacyfikacja WOSP uchodzi za preludium stanu wojennego. To był swoisty sprawdzian – zarówno dla komunistów, jak i opozycji. Władze używając siły wobec protestujących pokazały, na co je stać. Próbowały też wysondować, na ile ich działania spotkają się z potępieniem ze strony "Solidarności".
– Szturm na WOSP i pacyfikacja strajku przy użyciu siły były pierwszym tak drastycznym posunięciem od lata 1980 r. Wywołały też szok i ogromne wzburzenie. Wiele zakładów regionu ogłosiło gotowość strajkową, domagano się działań od Komisji Krajowej i Wałęsy – pisze prof. Andrzej Friszke w książce „Rewolucja Solidarności 1980-1981”.
Nie minęły dwa tygodnie od pamiętnego szturmu, a władze wprowadziły na obszarze całego kraju stan wojenny.
W lutym 1982 roku wznowiono działalność uczelni pod nazwą Szkoły Głównej Służby Pożarniczej – jako uczelnię o charakterze paramilitarnym. Ten, kto chciał wrócić na studia, musiał podpisać specjalną deklarację – w rzeczywistości tzw. lojalkę. Wielu protestującym komuniści skutecznie utrudnili próby ukończenia jakichkolwiek studiów. Udział w strajku był ceną za ich marzenia.
Dzwoniliśmy do Jerzego Dziewulskiego, ale nie chciał komentować sprawy, twierdząc, że "z portalami nie rozmawia".
***
Wykorzystane relacje pochodzą z filmu dokumentalnego „Próba generalna” (reż. Anna Pietraszek), wyprodukowanego przez Instytut Pamięci Narodowej.