Bezglutenowe knajpy, menu, ciastkarnie i piekarnie a także płatki kukurydziane reklamowane w telewizji i pizza na telefon. Dawniej o tym, czy człowiek urodził się bez tolerancji glutenu wiedziało się od jego wczesnego dzieciństwa - objawy są zbyt silne i bolesne, żeby ich nie zauważyć. Dziś mam wrażenie, że niejedzenie produktów zawierających gluten to trend, którego popularność przewyższy za chwilę nietolerancję laktozy - popularną kilka sezonów temu oraz weganizm.
W dziedzinie diet i zdrowego odżywiania jesteśmy dość tendencyjni. Wystarczy, że ktoś znany lub popularny w pewnych kręgach wyzna, że czegoś nie jada lub nie pije, bo: jest uczulony, cierpi na nietolerancję, planował schudnąć lub już schudł i nagle na hurra najbardziej podążający za trendami mieszkańcy dużych miast przestają pić mleko, jadać mięso i nerwowo szukają knajp i sklepów bez danego składnika lub tylko z danym produktem.
Tak było w przypadku „uzależnienia od sushi” na początku lat 2000, kiedy to cała śmietanka towarzyska Warszawy, a następnie innych większych miast, nie potrafiła bez surowej ryby żyć, a zimny ryż z wasabi stały się w nadwiślańskim kraju bardziej popularne niż chleb z masłem. Następnie „uzależnieni” od sushi makijażyści, modelki, aktorzy i inne gwiazdy - straciły tolerancję do… krowiego mleka. I na gwałt krążyły po marketach w poszukiwaniu tego sojowego, ryżowego lub migdałowego, a sojowe latte zamawiane było w kawiarniach częściej niż normalna kawa. Nietolerancję laktozy miał chyba każdy związany z showbiznesem, trochę jakby była ona zaraźliwa.
Niejedzący mleka i nabiału, musieli jednak czymś żyć i coś konsumować, nastąpił więc kilka lat temu kult jedzenia komosy ryżowej, zwanej quinoą. Najbardziej wylansowane warszawskie lokale szczyciły się wyszukanymi daniami zawierającymi to indiańskie ziarno. Swoją drogą pyszne, lekkie i pożywne. Ale nie powodowało już na szczęście tak silnych jak swego czasu sushi - uzależnień.
Trzy-cztery lata temu pokochaliśmy piekarnie i ciastkarnie. Skopiowane nieco z francuskich, ale to nie problem, bo każdy Polak na śniadanie croissanta lub bagietę z rozkoszą lubił spożyć. Pojawiły się także burgerownie - kochaliśmy wołowinę i kawał mięsa w ciepłej bułce oraz klasyczne polskie zapiekanki. Do czasu…
W 2014 roku nastąpiła masowa histeria na punkcie glutenu i problem wciąż rośnie i dotyczy coraz szerszych kręgów. I tak jak rozumiem zainteresowanie zdrowym odżywianiem i całkowicie je popieram, tak popadania ze skrajności jedzenia croissantów, bagietek i burgerów dzień w dzień o każdej porze dnia czy nocy - w skrajność niejedzenia niczego z tej listy - już nie. Bo jeśli ktoś rzeczywiście cierpi z powodu alergii bądź nietolerancji pokarmowej, nie sposób, żeby tego przez dwadzieścia, trzydzieści bądź czterdzieści lat nie zauważył. A jeżeli już udało mu się zauważyć, to dlaczego właśnie teraz?
Celiakia czy alergia?
Jeśli jednak żyliśmy w błogiej nieświadomości przez całe życie lepiej dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat swojego organizmu późno, niż nie wiedzieć tego wcale. Ale na jakiej podstawie stawiamy sami sobie diagnozy odnośnie trawienia bądź nie pewnych składników pokarmowych?
Jak mówiła mi przy okazji wcześniejszego artykułu na temat glutenu, który możecie przeczytać pod tym linkiem Magdalena Czyrynda-Koleda z Dietosfery niejedzenie glutenu naprawdę staje się coraz bardziej popularne:
Warto przy tym również zaznaczyć, że czym innym jest celiakia a czym innym alergia na gluten. I nie powinniśmy żadnej z nich bagatelizować. Przewlekła nietolerancja glutenu, którą się nazywa chorobą trzewną, jest chorobą immunologiczną o podłożu genetycznym. Osoby cierpiące na celiakię stanowią ok. 6 % społeczeństwa i choroba ta prowadzi m.in.do zaniku kosmków jelitowych.
Natomiast alergia na białko obecne w zbożach (pszenicy, jęczmieniu, życie czy owsie) - zwane glutenem - to zupełnie inna sprawa. Dotyczy 10-25% społeczeństwa i charakteryzuje się tym, że jeśli alergik dostarczy organizmowi pokarmu z glutenem - ten wytwarza przeciwciała. Ale objawy alergii są dość znamienne i wyraźne: wysypki podobne do tych u atopików, bóle brzucha, wzdęcia, biegunki. Słowem, typowe objawy dla alergii pokarmowych, które każdy kto kiedykolwiek miał - ten zna.
Mit o tym, że jedzenie bezglutenowe odchudza - można więc wsadzić między inne bajki, takie jak dieta kapuściana, winna, białkowa czy inne. Nie mniej rozumiem, że to właśnie ten element stał się punktem zaczepienia dla popularności jedzenia bez glutenu. Trend bezglutenowy zdaje się być coraz bardziej popularny, co ma na szczęście również swoje dobre strony.
Akurat z dostępności produktów dla osób, które glutenu nie trawią, bądź są nań uczulone należy się tylko cieszyć. Wspaniale, że osoby przewlekle chore i cierpiące wreszcie mają wybór. Dobrze, że jeśli nie możesz jeść zbóż z glutenem, dziś kupisz nawet muffina czy pizzę, po których będziesz czuć się dobrze. Genialne jest to, że nie tylko w stolicy, ale także w innych miastach powstała cała sieć miejsc (restauracji, piekarni, cukierni) dla bezglutenowców, albo chociaż menu, w których można szukać dań pozbawionych glutenu. Ale dlaczego i po co twoja choroba lub alergia stała się taka modna?
Magdalena Czyrynda - Koleda, dietetyk z Dietosfery
Rzeczywiście coraz więcej osób przechodzi na dietę bezglutenową, jednak wiele z nich bez wskazań zdrowotnych. Uznają powyższą dietę, jako nowy sposób na odchudzanie. Nic bardziej mylnego! Często taka rezygnacja może doprowadzić do niedoborów pokarmowych i przynieść więcej szkód niż pożytku.
Najzdrowiej zgłosić się najpierw na badania krwi, a następnie do dietetyka, który podpowie, czym zastąpić produkty zawierające gluten, tak aby nowa dieta spełniała nasze potrzeby i dostarczała organizmowi wszystkich niezbędnych składników odżywczych.