
Bohaterką dokumentu Anety Kopacz jest Joanna Sałyga, która, gdy tylko dowiedziała się od lekarzy, że choruje na nowotwór, postanowiła założyć bloga. To właśnie na łamach “Chustki” tytułowa Joanna dzieliła się tym, co ją spotkało. Blog stał się zapisem codziennych doświadczeń. Szybko zyskał także wiernych czytelników, którzy we wpisach widzieli coś więcej, niż tylko kolejne części bloga - niesamowitą historię, która ich inspirowała. Czytelniczką bloga stała się w pewnym momencie także sama reżyserka, która w rozmowie ze mną przyznała, że film zrobił na niej ogromne wrażenie:
Miałam próby, aby przeczytać i wejść w czyjeś życie głębiej. Być może za mało próbowałam. Za mało byłam otwarta. Ale żaden z blogów nie miał takiej siły, jak ten należący do Joanny. Ten dziennik był wyjątkowy pod wieloma względami. To jak ona pisała - to był majtersztyk. Była fantastyczną pisarką, choć nie wiem, czy zdawała sobie z tego sprawę. Ona w kilku zdaniach potrafiła precyzyjnie opisać swoje życie i otaczającą ją rzeczywistość. Coś, co inni opisywaliby pewnie na jednej stronie, ona zamykała w jednym zdaniu. Reagowałam na jej teksty bardzo emocjonalnie.
Dokument “Joanna” powstał właśnie dzięki takim czytelnikom, jak sama reżyserka. To właśnie oni zbierali środki na jego realizację. Między innymi na jednym z serwisów crowdfundingowych.
Jednak “Joanna” to nie jest film o śmierci. On opowiada o sile, jaką są rodzina i miłość - uczucie, którego deficyt coraz to mocniej odczuwa współczesne społeczeństwo. I to jest najmocniejsza strona tego dokumentu. On nie szokuje, nie sprawia, że czujemy się źle. On buduje w nas poczucie, że trzeba pełnymi garściami brać to, co daje nam życie. Jeżeli jest obecnie w kinach obraz opowiadający trafnie o tym, czym naprawdę jest miłość, to jest nim właśnie film “Joanna”.
Za kamerą stanął genialny Łukasz Żal, który odpowiedzialny jest także za zdjęcia do innego polskiego kandydata do Oscara - “Idy”. To dzięki Łukaszowi mamy wrażenie, oglądając “Joannę”, że tylko dyskretnie podglądamy codziennie życie bohaterki i jej rodziny. Widzimy rozmowy z mężem na kanapie, wspólne posiłki z synem. Jest coś jeszcze. Choć film rozprawia o śmiertelnej chorobie i walce z nią, w odbiorze jest bardzo delikatny i subtelny. - Subtelny to bardzo dobre słowo - mówi Kopacz. I jak przyznaje, nie miała zamiaru przekraczać granic, ani niczego udowadniać. Chciała pokazać, kim była Joanna, a nie szokować. Jest absolutnie wyważony. Być może dlatego, że reżyserka skupiła się w opowiedzeniu przede wszystkim o relacji między matką a synem.
Nie chciałam przekraczać granic i ja ich nie przekroczyłam. Ja to mogę robić w swoim życiu i na sobie takie rzeczy eksperymentować. Ale gdy wchodzę w czyjeś życie, to trzeba mieć ogromną pokorę w sobie i szacunek dla tej osoby Nie chce też opowiadać o rzeczach trudnych i dramatycznych w sposób smutny. To nikomu nie służy.
Artykuł powstał we współpracy z Solopan