81 miast, ponad 20 tysięcy uczestników, bieg na 5 i 10 kilometrów oraz na 1963 metry – to tylko kilka liczb, opisujących projekt Tropem Wilczym. Organizowany przez Fundację Wolność i Demokracja bieg poświęcony Żołnierzom Wyklętym to największy w Polsce bieg pamięci. Jasne, część fenomenu tego przedsięwzięcia wynika po prostu z mani biegania, jakiej od pewnego czasu ulegają Polacy, ale przecież nie tylko o ćwiczenie mięśni tu chodzi.
Tropem Wilczym to stosunkowo młoda, bo mająca trzy lata, inicjatywa. – Działacze fundacji zastanawiali się, jak wyjść z wiedzą na temat żołnierzy antykomunistycznego podziemia poza krąg historyków i pasjonatów. I tak powstał pomysł zorganizowania biegu. W pierwszej edycji w 2013 roku biegaczy było... 14 (mniej niż organizatorów). Po lekkiej reformie kolejna edycja cieszyła się już większym interesowaniem – i to nie tylko sam bieg, ale także imprezy towarzyszące – wystawy, koncerty, rekonstrukcje – wylicza w rozmowie z naTemat.pl Michał Dworczyk, prezes Fundacji Wolność i Demokracja.
Klęska urodzaju
Dworczyk przyznaje, że w tym roku zainteresowanie imprezą przerosło samą fundację, która z ponad 100 zgłoszonych miast ostatecznie do zorganizowania biegu zakwalifikowała 81. Co ciekawe, uczestnicy z „Inką”, „Lalkiem” czy „Łupaszką” na piersiach pobiegli także w Wilnie i Grodnie.
Tropem Wilczym to jednak nie tylko bieg, ale przede wszystkim edukacja. Każdy uczestnik, poza wspomnianymi koszulkami z wizerunkiem Niezłomnych, otrzymał materiały opracowanie przez Instytut Pamięci Narodowej. W całej Polsce biegom towarzyszyły rekonstrukcje, inscenizacje, wystawy, gry rodzinne. – W tym roku spotkała nas klęska urodzaju (śmiech), z czego bardzo się cieszymy – podsumowuje Dworczyk.
– Zamierzenie organizatorów było takie, by w sposób nowoczesny i atrakcyjny dla młodzieży (ale nie tylko), przekazać informacje na temat antykomunistycznego podziemia zbrojnego. Duże pole do edukacji otwiera temat Żołnierzy Wyklętych z Kresów. O ile pseudonimy takie, jak „Rój” czy „Inka” są w Polsce coraz bardziej znane, o tyle o żołnierzach, którzy do początku lat '50 walczyli na terenach ówczesnego związku sowieckiego, broniąc miejscowych Polaków i mając nadzieję, na powrót tych terenów w granice ojczyzny, wiemy wciąż stosunkowo niewiele. Dlatego w tym roku pojawiły się materiały z „Ragnerem”, „Olechem” czy „Krysią” – wylicza prezes Fundacji Wolność i Demokracja.
Trzeba przyznać, że Tropem Wilczym to rzeczywiście jedna z najprofesjonalniej przygotowanych imprez patriotycznych. Atrakcyjna strona internetowa, ciekawe grafiki, koszulki, w których bez poczucia obciachu można wyjść na ulicę, a wśród ambasadorów biegu Przemysław Babiarz, gen. Roman Polko, prof. Jan Żaryn czy raper Tadeusz Polkowski.
Zabawa w wojnę? Bynajmniej!
W warszawskim Parku Skaryszewskim GH „Radosław” oraz GRH WiN odgrywały odbicie oddziału Niezłomnych z rąk milicji. Rekonstrukcje to kolejny bakcyl, na jaki łapią się młodzi ludzie, choć nie brak głosów krytycznych, że to „zabawa w wojnę”.
Dla Jana Dubiela, dowódcy Grupy Rekonstrukcji Historycznej Wolność i Niezawisłość oraz chłopaków z jego oddziału, bieganie z bronią i w mundurze jest na szarym końcu. Co jest na początku? – Żmudna praca nad źródłami historycznymi, zdjęciami i innymi materiałami, choćby po to, żeby wiedzieć, jak się ubrać i nie popełniać błędów – mówi rekonstruktor. Dla przeciętnego odbiorcy, rodzaj guzików czy koszuli może nie znaczyć wiele, ale celem odtwórstwa historycznego jest jak najwierniejsze oddanie epoki, jaką się odtwarza. – To jedna, wielka, niekończąca się lekcja historii, z której codziennie można dowiedzieć się czegoś nowego – zapewnia Dubiel.
– Rekonstrukcja to popularyzacja wiedzy o partyzantce antykomunistycznej, pokazanie, że to byli normalni ludzie, a nie bohaterowie ze spiżu – mieli rodziny, żony i narzeczone, potrafili żartować. Przecież oni nie urodzili się w mundurach, ale po wojnie, kiedy okazało się, że okupanta niemieckiego zastąpił sowiecki uznali, że nadal trzeba walczyć o niepodległość. Owszem, wtedy przegrali, ale teraz wygrywają. Nikt miał o nich nie wiedzieć, ale jeśli już ludzie ich poznawali, to wyłącznie jako bandytów czy podżegaczy. Teraz to się zmienia – mówi dowódca GRH WiN.
Podobnego zdania jest Dworczyk, który uważa, że biografie Wyklętych będą przyciągać jeszcze więcej osób. – Zainteresowanie jest naturalnym odreagowaniem tego, że przez pięćdziesiąt lat był to temat tabu, a Niezłomnych starano się jak najbardziej zohydzić. Relatywizm i nihilizm, którego wszędzie dziś pełno powoduje, że młodzi chcą mieć punkt odniesienia. Chcą wzorców, dzięki którym wierzą, że jest coś ważniejszego niż codzienność, konsumpcja. Wyklęci to ludzie, dla których idee i wartości były droższe nawet od życia – wyjaśnia mój rozmówca.
Żyć, a nie umierać dla ojczyzny...
Sęk w tym, że dziś dla ojczyzny trzeba przede wszystkim żyć, a nie umierać, czego chęć rekonstruktorom często zarzucają krytycy. – To nie jest tak, że bierzemy się za rekonstrukcję, bo chcemy umrzeć za ojczyznę. Przecież to jest odtwórstwo historyczne, a nie zabawa w wojsko. W dodatku, żywa lekcja historii, atrakcyjna dla odbiorców, w przeciwieństwie do tej szkolnej, która bywa po prostu nudna. To też nauka wartości. Słowo honoru kiedyś załatwiało sprawę, niepotrzebne były kwity, a dziś? – zastanawia się Dubiel.
Imprezom Tropem Wilczym towarzyszyła także kwesta na rzecz budowy przedszkola i szkoły z polskim językiem na Ukrainie. – Miejscowość Łanowice jest o tyle szczególna, że praktycznie w całości zamieszkują ją Polacy. To dzięki ich wieloletnim staraniom władze zgodziły się na stworzenie placówek z polskim językiem nauczania, ale brak pieniędzy na budowę tych instytucji. Polskie państwo niestety nie wywiązało się z wielokrotnie składanych obietnic finansowego wsparcia inicjatyw –ubolewa Dworczyk.
Polacy chcą nadać szkole imię płk. Niepokólczyckiego, który zresztą urodził się w Żytomierzu, a do końca żył był inwigilowany przez bezpiekę. Trudno jednak powiedzieć, kiedy szkoła może powstać. Na razie fundacja podlicza środki, jakie udało się zebrać, a Dworczyk ma nadzieję, że starczy ich choćby na rozpoczęcie prac.