
W piątek polski kandydata na prezydenta Andrzej Duda z tłumem dziennikarzy przybył do przygranicznej miejscowości Skalité. Udał się do sklepu spożywczego, kupił chleb, jaja, mleko i pozował z rachunkiem. To samo powtórzył później w polskiej Milówce. Za słowackie zakupy zapłacił 13,29 euro, za polskie 9 euro...
W ten sposób kandydat PiS bardzo wyraźnie przypomniał Polakom, że czynny udział w wyborach prezydenckich to także decyzja w sprawie tego, jak wyglądają wizerunek i pozycja naszego kraju na świecie. Które to kształtować może w zasadzie każde prezydenckie słowo czy gest. Andrzej Duda albo postanowił zaryzykować przyszłe problemy dyplomatyczne, albo... zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki zadania czekają go po ewentualnym przejęciu władzy.
Tu celem było jednak zmobilizowanie twardego elektoratu, a cel uświęca w marketingu politycznym środki. Stosuje się rożne narzędzia, byle wygrać. Kandydat w kampanii jest trochę, jak oskarżony w procesie karnym i ma prawo kłamać. Duda z tego prawa do kłamstwa korzysta obficie. Gdy za pomocą tych środków uda mu się osiągnąć cel, te różne słowa o naszych sąsiadach będzie mógł odwołać.
Dobre relacje z najbliższymi dotąd sąsiadami być może nie będą jednak na liście priorytetów "prezydenta Dudy". Pod koniec lutego najpoważniejszy kandydat do zastąpienia Bronisława Komorowskiego na fotelu prezydenckim mocno zasugerował bowiem kierunek swojej polityki dyplomatycznej podczas spotkania z ambasadorami Niemiec i Francji. – Dyskusja sprowadziła się niemal w całości do sytuacji w Europie Środkowo-Wschodniej i wojny na Ukrainie – poinformował. Tylko podobne tematy miały go też interesować w późniejszej rozmowie z ambasadorem USA Stephenem Mullem.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl