Reklama.
W rodzinie Melów doszło do odwrócenia ról - tym razem to syn mówił swojemu ojcu co i jak ma zrobić. Bo to on jest doświadczonym podróżnikiem, a dla Bogdana Meli to pierwsza taka wyprawa. Podróż przez zamarznięty Bajkał, którą opisuje “Nwesweek”, była ogromnym wyzwaniem dla ich obydwu.
To był dom duchów. Każdy snuł się po swoim kącie i przeżywał swój smutek, bo przez tragedię tak naprawdę trzeba przejść samemu. W takich momentach dziecko potrzebuje zrozumieć, co się dzieje. Nie rozumiałem, kto i czym zawinił? Rodzice ciągnęli nas do kościoła, a ja myślałem: gdzie ten Bóg, skoro najpierw spłonął dom, a teraz nie żyje mój brat.
Pomagał mi facet, którego wtedy nienawidziłem. Sprawiał mi ból i jeszcze tłumaczył, że to dla mojego dobra. (...) Tata się nie litował, uczył, że muszę sobie sam poradzić. Stawiał wyzwania, kazał ćwiczyć, nic nie tłumaczył. Czasami jak to dzieciak, potrzebowałem wsparcia, zwykłego: „spoko, dasz radę”. Tata wychodził z założenia, że głaskanie po głowie niczego nie da, trzeba zapierdzielać