
Reklama.
Historia zaklęta jest nie tylko w murach, ale i całych ulicach. Nie sposób przejść obojętnie wobec zmian, jakie zaszły w miejskiej architekturze w ciągu ostatnich lat lub dziesięcioleci. Na przykładzie Warszawy widać je doskonale. Miasta, które jak mało które nosi szczególne piętno czasu. Jak to? Ktoś zapyta: jak niegdysiejszy "Paryż Północy", z którego niewiele po wojnie zostało, może wciąż fascynować pasjonatów historii? Właśnie przez fakt, o którym mowa.
To, że w 1945 roku Warszawa była jednym wielkim morzem ruin sprawia, że każdy namacalny zabytek, jaki w jej przestrzeni odnajdziemy, stwarza szukającemu podwójną radość. Kres najstraszliwszej z wojen sprawił, że skończyła się dla polskiej stolicy pewna epoka. Także w kontekście architektury. Zniszczeniu uległy takie symbole miasta jak choćby Pałac Saski. Dziś, odwiedzając warszawski Grób Nieznanego Żołnierza, mało kto ma przed oczami ten monumentalny gmach. Ale już odbudowany rękami narodu w latach 70. Zamek Królewski – owszem.
Zamiast XIX-wiecznych kamienic – część z nich po prostu wysadzono po wojnie, bo nie pasowały do "nowego" miasta – mamy dziś Pałac Kultury i Nauki. Górujący nad okolicą i budzący mieszane uczucia. Niektórzy ciągle widzą w nim, w ślad za poetą Broniewskim, "koszmarny sen pijanego cukiernika". Mamy też inne sztandarowe inwestycje władz Polski Ludowej. Na czele z Marszałkowską Dzielnicą Mieszkaniową, którą oficjalnie oddano do użytku... 22 lipca 1952 roku. W rocznicę Manifestu PKWN, a jakże inaczej.
Wiele reliktów tamtej epoki pozostało. Jedne wpisano do rejestru zabytków, jak chociażby sporny PKiN, inne są wyburzane. W ich miejsce powstają biurowce czy apartamentowce. Obok 100 czy 50-letniego budynku stawia się teraz nowe, okazałe gmachy.
Przykład? Stołeczny Muranów. Świeżo po wojnie ta była żydowska dzielnica świeciła pustką - i to dosłownie, bo nie pozostał tu kamień na kamieniu. Później stworzono z niej sztandarowy wręcz przykład socrealizmu. Dziś osiedla muranowskie jednych straszą, drugich ekscytują. niektórzy doświadczają w nich jakiegoś szczególnego ducha historii, mieszkają przecież na gruzach getta. W międzyczasie widzą, jak buduje się to, co nowe. Przeszklone gmachy, gdzie życie toczy się innym rytmem.
Tych ostatnich najwięcej widać na Służewcu, w stołecznym "zagłębiu biurowym". Na tysiące ludzi śpieszących codziennie do pracy, można spojrzeć chociażby z wysokich budynków z okazałymi szyldami. Gdzie indziej – bloki z wielkiej płyty.
Do tego billboardy reklamowe – kiedyś nie do pomyślenia. Można je spotkać na każdym kroku, najwięcej w ścisłym centrum. Jeden "przemawia" do mieszkańców i turystów z gmachu dawnych domów towarowych Wars i Sawa. W bezpośredniej bliskości mamy słynną Rotundę, czyli siedzibę PKO. Symbol PRL-u, jakich wiele. Nieopodal dawny gmach KC PZPR, jest też budynek – przy ul. Mysiej – gdzie mieściła się cenzura. Wokół nowe inwestycje, miejsca dla młodzieży.
Wśród tej ostatniej panuje od jakiegoś czasu moda na peerelowski styl, a raczej kiczowatość à la PRL. Brzmi znajomo, jak z filmów Barei, ale niektórzy widzą w tym jakiś sens. Inaczej nie otwierano by nowych lokali, stylizowanych na stare, gdzie można wrócić pamięcią do epoki, która bezpowrotnie minęła. Ale paradoks polega na tym, że głównymi bywalcami są młodzi, którzy nawet w czasach PRL-u nie żyli...
Warszawska architektura ma wiele do zaoferowania, skłania do myślenia, zajęcia stanowiska. Przez to, że na przestrzeni wieku "rodziła się" w różnych okolicznościach, często w bólach. Za cara, prezydenta czy marszałka, niemieckiego zarządcy bądź komunistycznego sekretarza. Niezależnie od naszego osądu historii, zabudowa jest często pomnikiem osobistych wspomnień.
Część mieszkańców warszawskiej Pragi np. nostalgicznie wzdycha na wieść o tym, że na cokół nie powróci już tzw. Pomnik Czterech Śpiących. Nie chcą mieszać się do polityki, ewidentnego zła tamtego systemu. Chcą za to pamiętać, że pod monumentem mieli pierwsze randki. Nikt im tego nie odbierze.
Czy więc, korzystając z tytułu cyklu reportaży Filipa Springera, można powiedzieć, że PRL-owskie gmachy, których dziś jednych straszą, a drugich fascynują, zostały po prostu "źle urodzone"? Z pewnością coś w tym jest, bo style architektoniczne służyły nie tylko zwykłym, szarym obywatelom, ale i ludziom, którzy decydowali o tym, co najważniejsze. Innymi słowy: architektura służyła ideologiom, choć była to służba przymuszona.
Dziś służy każdemu. Bo budynki "z duszą" są często naszym sąsiedztwem, jeśli nie... domem. Wiele z nich wykrusza się na naszych oczach. I po to właśnie, aby je zachować, przynajmniej symbolicznie – od niepamięci, powołano do życia projekt "Tu było, tu stało". Funkcjonuje specjalna mapa zabytków, działa facebookowy profil. A na nim sporo przykładów budynków, które zniknęły z miejskiego krajobrazu po 1989 roku.
Ostatnie ćwierćwiecze to czas dynamicznego rozwoju wolnej Polski, tak hucznie świętowany przed rokiem, z okazji 25-lecia upadku komunizmu. Od tego momentu wiele się zmieniło, także nasze najbliższe otoczenie.
Wszystkich, którzy byli świadkami takich zmian, żyją w okolicy, która albo nie przypomina tego samego miejsca sprzed lat, albo – przeciwnie – nie zmieniła się niemalże nic, zachęcamy do udziału w naszym naTematowym konkursie. Czekamy na zdjęcia – z całej Polski!
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl