Reklama.
Ćwierć wieku temu sprzedaliście pierwszą paczkę krajanki, która do dziś jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych makaronów na rynku. Jak to się zaczęło?
Joanna Dybał: Kiedy pięcioletni kontrakt naszego dziadka pracującego na Węgrzech dobiegał końca, zaczął się zastanawiać, czym mógłby się zajmować po powrocie do kraju. Wymyślił więc produkcję KRAJANKI, makaronu popularnego na Węgrzech. Przyszło mu to do głowy, kiedy poznał kobietę mającą do sprzedania maszyny wykorzystywane w jego produkcji. Brzmi jak zrządzenie losu, przypadek lub przeznaczenie. Moi rodzice - Lucyna i Zbigniew Dybał, na wieść o inicjatywie dziadka zdecydowali się ją wesprzeć i udostępnili pomieszczenie do produkcji makaronu. I właśnie w ten sposób nasza rodzina rozpoczęła swoją działalność jako spółka cywilna.
Co ciekawe, krajanka była w tamtym czasie popularna także w Polsce, ale przygotowywano ją tylko w warunkach domowych. Dzięki temu, że pojawiła się w sklepach, nasza firma stosunkowo szybko zyskała popularność. Początkowo ograniczaliśmy się do lokalnych sklepików i targowisk, jednak z czasem zapotrzebowanie na 8-jajeczną krajankę, jaką wtedy produkowaliśmy, było coraz większe. Produkcja w większości wykonywana była ręcznie, gdyż zakupione przez dziadka maszyny mogły zmechanizować tylko jej niewielki odcinek. Wszyscy pracowali więc ciężko od świtu do nocy, a hurtownicy, którzy sami przyjeżdżali odbierać paczki, potrafili czekać na towar nawet po kilka godzin.
Czyli trudne początki dobrego. Gdy okazało się, że Krajanka cieszy się taką popularnością, przyszedł czas na rozwój?
W 1993 r. rodzina zainwestowała w nową maszynę do produkcji makaronów tłoczonych, która pozwoliła na produkcję nowych form makaronu. Popyt nadal wzrastał i rodzice wiedzieli, że nie ma na co czekać. Nie chcieli przegapić dobrego momentu na rozwój, jednak dziadek nie chciał podejmować ryzyka na kredyt. Dlatego po 6 latach od rozpoczęcia sprzedaży powstała Wytwórnia Makaronu Lucyna i Zbigniew Dybał z siedzibą w Bujakowie, w którą zainwestowali rodzice, współpracując nadal z dziadkami w ramach spółki cywilnej.
Takie tempo rozwoju dało wszystkim do myślenia i w 1999 r. cała rodzina podjęła decyzję o rozbudowie fabryki w Czańcu. Powstała hala z suszarniami komorowymi do suszenia makaronu i dwie hale produkcyjne, a w 2000 r. z dwóch firm - wspomnianej spółki cywilnej i firmy rodziców, powstały Czanieckie Makarony Sp. z o. o. z siedzibą w Czańcu. W 2001 r. zakończyliśmy ostatni etap rozbudowy, który wymagał od nas największych nakładów finansowych, ale osiągnęliśmy zamierzony efekt. Powstała gigantyczna, zmechanizowana przestrzeń, w której poza produkcją pojawiły się również magazyny surowców, pomieszczenia socjalne, biura i własne laboratorium.
Taki sukces nie udałby się bez ludzi? Jak wygląda Wasz zespół?
Wielu pracowników pracuje u nas od samego początku, a wiele par i małżeństw poznało się właśnie tutaj. Takie relacje, jeżeli tylko są uczciwe i szczere, cementują współpracę. Tym bardziej, że wiele osób pracujących w firmie, to nasza rodzina.
No właśnie, jest takie powiedzenie, że z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu, a Wasza historia całkowicie temu zaprzecza. Jak Wam się to udało?
To chyba kwestia wspomnianej uczciwości, ale też zaangażowania, wychowania, poczucia odpowiedzialności i skoncentrowaniu na podobnych celach. Każdy z nas ma swoje życie, rodzinę, pasje, jednak przychodząc do pracy jest świadomy tego, po co tu jest i fakt, że łączą nas bliższe lub dalsze powiązania, schodzi na drugi plan. Szacunek do drugiej osoby nie wynika z więzów krwi, choć te mogą - i tak jest w naszym wypadku, tylko ułatwić kontakt i wzajemne relacje, czyniąc je bardziej otwartymi. To z kolei ułatwia komunikację, która w zarządzaniu firmą jest kluczowa.
Pracujesz z nieco starszym bratem i rodzicami. Jak układa się Wasz podział obowiązków?
Pracujesz z nieco starszym bratem i rodzicami. Jak układa się Wasz podział obowiązków?
Tak de facto to rodzice przy współpracy z babcią Emilią i dziadkiem Władysławem stworzyli tę firmę. Pełne zarządzanie nią przejęli po śmierci dziadka, w 2005 r. My, będąc dziećmi, obserwowaliśmy ich zaangażowanie, stresy i sukcesy, ale dzięki temu nabraliśmy wielkiego szacunku do ich pracy i wiedzy. I nawet jeżeli zarządzanie firmą, rynek i prawa nim rządzące mocno ewoluowały od lat 90., a my mamy już nieco inne zdanie w niektórych kwestiach związanych z działalnością firmy, to zawsze udaje nam się znaleźć kompromis.
Najważniejsze to słuchać wzajemnych racji, argumentów i logicznie myśleć. Tak się dobrze złożyło, że każdy z nas odnalazł swoje miejsce w firmie. Tato skupiony jest na produkcji, odpowiada za technologie i sprawne działanie parków maszynowych. Patryk, mój brat, zaangażował się w sprzedaż i eksport, mama natomiast nadzoruje administrację firmy. Ja odnajduję się w marketingu i jak na razie, chciałabym się skupić na tym dziale. Jednak wszelkie kluczowe decyzje podejmujemy wspólnie. Przegadujemy, dyskutujemy, dzielimy się wątpliwościami i dużo rozmawiamy.
Nasze "przypisanie" do konkretnych działów to też efekt wielu lat nauki i doświadczenia. Zarówno ja, jak i mój brat, zanim zdecydowaliśmy czym będziemy się zajmować, przeszliśmy wiele etapów. Patryk już jako nastolatek angażował się w firmę, m.in. rozwoził paczki i pomagał przy produkcji. Jednak takim najbardziej kluczowym dla niego momentem był ten, kiedy trafił do laboratorium.
Po ukończeniu liceum zdecydował, że jest gotowy na pracę w naszej firmie i podjął studia zaoczne (zarządzanie firmą) na ATH w Bielsku-Białej. Założył sobie, że będzie równolegle zdobywał wiedzę i doświadczenie, a rodzice wsparli go w tej decyzji - tym bardziej, że we wspomnianym laboratorium przybywało wtedy problemów. Jego obecność wniosła wiele dobrego i do dzisiaj rodzice są mu wdzięczni za to, co zrobił w tamtym czasie. Pomógł rozwiązać problemy personalne, poukładał wspólnie z zespołem relacje i zakres obowiązków, a co najważniejsze - wspólnie z działem wdrożył międzynarodowe certyfikaty jakości. Fakt, że jest synem właścicieli ułatwił mu forsowanie nowatorskich pomysłów i wdrażanie drogich, jednak kluczowych dla rozwoju firmy, inicjatyw i procedur.
Ja natomiast obrałam przeciwną drogę i zdecydowałam się na studia dzienne w Krakowie, poznając w międzyczasie specyfikę działania naszej firmy. Z pełnym zaangażowaniem wkroczyłam do niej w zeszłym roku. Zanim zdecydowałam się na pilotowanie marketingu, również zapoznałam się z pracą w różnych działach firmy, w tym sprzedażą i produkcją. Zarówno dla mnie, jak i dla Patryka poznanie struktury firmy i różnych stanowisk postawiło nas w bardziej komfortowej sytuacji. Podejmując ważne decyzje w zakresie zarządzania, już na wstępie oboje mamy szerszą perspektywę. Znamy od podszewki problemy i obowiązki poszczególnych pracowników i dokładniej możemy przewidzieć konsekwencje, określać potrzeby czy szacować ryzyko. Znając realia wykonywania różnych obowiązków, mamy jeszcze większy szacunek dla pracy.
Wspomniałaś, że każdy z Was ma swoje pasje, rodzinę, życie. Jak, mając na sobie tak wielką odpowiedzialność, odpoczywacie? co sprawia Wam największą przyjemność?
Umieć wypoczywać, prowadząc firmę, to wielka sztuka, dlatego znalezienie czegoś, co może Cię pochłonąć i sprawić wielką radość jest bardzo ważne. Dla rodziców są to podróże. I nie chodzi o wakacje w hotelu z basenem. Oni naprawdę ruszają z plecakiem na koniec świata, szukając przygód! Sami organizują wyjazdy na dziko z grupą znajomych, mieszkają w różnych warunkach i bez większych wygód poznają egzotyczne zakątki. Od kiedy ja i Patryk bardziej zaangażowaliśmy się w firmę, oni mogą częściej wyjeżdżać. Wiedzą, że zostawiają Czanieckich pod dobrą opieką.
Patryk i ja idziemy bardziej w kierunku różnych aktywności, dlatego tak ochoczo rozwijamy projekt "Czanieckie z pasją”, który łączy nasze wspólne pasje, odpowiedzialność społeczną firmy i jej promocję. Angażujemy się w biegi maratońskie, triathlony, sporty walki i rajdy samochodowe. Zachęcamy do uprawiania sportu, odnalezienia swoich pozazawodowych pasji i nakłaniamy do zdrowego stylu życia. Jest tyle alternatyw, że żal nie skorzystać! Wsparcie finansowe i produktowe, które przekazujemy na rzecz tych inicjatyw, uważamy za naprawdę słuszną inwestycję.
Teraz rozumiem, skąd w Waszej najnowszej komunikacji akcent podróży i inspirowania się każdą kuchnią. Czanieckie za kilka, kilkanaście lat - jak wyobrażacie sobie przyszłość firmy?
Rynek dynamicznie się zmienia - dzisiaj jesteś, a jutro cię nie ma. Na ile to możliwe, skanujemy konkurencję, odwiedzamy zagraniczne targi, analizujemy zachowania konsumenta i różne badania oraz prognozy, prowadzone w tym zakresie. Cały czas pracujemy nad zwiększeniem udziałów w Polskim rynku. Nie ukrywamy, że jest on dla nas najważniejszy, ponieważ właśnie tutaj pracujemy i mamy możliwość ciągłego rozwoju. Dzięki Polakom mieszkającym za granicą mamy szansę sprzedawać nasze produkty także w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii, USA czy Irlandii, docierając nie tylko do naszych rodaków, ale także do tamtejszych mieszkańców.
Dbacie o jakość produktu - jak to robicie, widząc rynek zalany produktami wypełnionymi konserwantami i ulepszaczami?
Posiadamy własne laboratorium, w którym cały czas badamy wyroby gotowe i surowce używane do produkcji. Przykładowo, mamy własne ujęcie wody, które badane jest zarówno przez nas jak i Inspektorat Sanitarny. Tak się składa, że do produkcji makaronu nie potrzebne są żadne konserwanty, a makaron jest produktem suchym, który można przechowywać przez ok. 18 miesięcy. Kontrolujemy wszystkich dostawców i dbamy m.in. o to, by nie trafiała do nas genetycznie modyfikowana pszenica.
W tym roku obchodzicie 25. lecie działalności, która od raczkującej lokalnej firmy rozwinęła się w jednego z największych producentów makaronu na Polskim rynku. Zachowaliście przy tym rodzinną tradycję i atmosferę, co w dzisiejszych czasach nie jest wcale łatwe. To unikatowe zjawisko i właśnie takich unikatowych sukcesów w imieniu redakcji życzę Wam na kolejne 25 lat Czanieckich Makaronów!