
Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące
Nie minął miesiąc, a wszyscy więźniowie Auschwitz - łącznie 1311 osób - przekonali się na własnej skórze, co znaczy niemiecki gniew. Bliską okupantom zasadę odpowiedzialności zbiorowej, zgodnie z którą mordowano "za jednego Niemca - stu Polaków", zastosowano także w obozie. Ten, któremu udało się ujść z życiem, nawet za cenę obelg czy dotkliwego poturbowania, mógł mówić o sporym szczęściu.
Po bliższym zapoznaniu się z więźniami postanowiliśmy dopomóc im w ucieczce, co było wówczas możliwe, ponieważ obóz nie był jeszcze ogrodzony i nie było dostatecznej ilości straży. Na propozycję tę zgodził się więzień Tadeusz Wiejowski rodem z tarnowskiego. W sobotę dnia 6-go lipca 1940 roku wszedł on do naszej izby na bloku 15-m, przebrał się w robocze ubranie pracującego ze mną Józefa Patka, założył sobie opaskę, jaką nosiliśmy jako robotnicy cywilni i około godziny 10-ej wyszedł wraz z nami bocznym wyjściem, od strony krematorium, w kierunku stacji kolejowej w Oświęcimiu.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl