Obraz "Uczta u Radziwiłłów", Aleksander Orłowski, pierwsza połowa XIX wieku.
Obraz "Uczta u Radziwiłłów", Aleksander Orłowski, pierwsza połowa XIX wieku. Cyfrowe Muzuem Narodowe w Warszawie
Reklama.
Autor, antropolog kultury i etnolog, śledzi narodowe mity i rozprawia się z tendencjami do mitologizacji własnych dziejów. Jak tłumaczy, "wychowanie mityczne przybiera u nas specyficznie natrętne i nieraz karykaturalne formy budujące najczęściej podwaliny dla samozadowolenia zbiorowego". Polemika z mitami jest w jego przekonaniu czymś naturalnym, nie zaś przejawem masochizmu, albo nawet antypolonizmu.

Polska w ruinie

Dawna Rzeczpospolita wielu zachwycała, ale nie wszyscy przyjezdni, co naturalne, mieli o niej dobre zdanie. Rozczarowanie wzbudzał m.in. widok ulic polskich miast, także stolicy. Ponoć było na warszawskiej ulicy więcej błota niż w Krakowie - tak przynajmniej notował w 1596 roku jeden z włoskich kardynałów. Szczególnie niewygodne było przemieszczanie się po częściowo wykładanych kamieniami czy cegłami uliczkach staromiejskich. Tłoczno, bo mnóstwo ludzi, brudno - bo mieszkańcy musieli gdzieś pozbywać się fekaliów.
Paul Harro Harring

Wśród tysiąca obrazów, utrwalonych w mojej pamięci, najwyraźniej wyłania się przede mną obraz, który można by wiernie odtworzyć za pomocą piasku, bagna, gliny, słomy i wielu stert gnoju. Przede wszystkim jednak w mojej wyobraźni unosi się obraz pewnej wsi - nazwa dla tej najnędzniejszej z osad jest bezsprzecznie obraźliwa, niemniej zowią ją wsią.

Myli się ten, kto uzna relację Niemca, który odwiedził ziemie polskie (wówczas pod zaborami) w latach 20. XIX stulecia, za odosobnioną. Już dwa i pół wieku wcześniej, zimą 1573 roku, do podobnych wniosków doszedł Francuz Filip Desportes. Gdy wyjeżdżał z kraju nad Wisłą, nie krył radości. Trudno się dziwić, bo Polski i jej "opustoszałych równin", a także (a może przede wszystkim) Polaków nie zapamiętał dobrze.
Jego rodak Piotr Matthieu, który przebywał na dworze Henryka Walezego, musiał mieć podobne przykre doświadczenia. Inaczej nie stwierdziłby, że wolność w Polsce jest gorsza od... francuskiej niewoli. A i Walezjuszowi musiało się nad Wisłą niezbyt podobać, skoro kilku miesiącach rządów - to jednak za dużo powiedziane - zrejterował nad Sekwanę. Inna sprawa, że się na polskiego króla zwyczajnie nie nadawał.

Polak-pijak

Filip Desportes

Lud barbarzyński, arogancki i niestały
Pyszałkowaty, umiejący tylko pleść trzy po trzy
Który dzień i noc w dusznej izbie
Całą przyjemność życia czerpie z pijaństwa
Potem chrapie przy stole lub zasypia na ziemi.

Dziś nazwalibyśmy relację Desportes'a ewidentnie czarnym PR-em. Ale podobnie twierdził 100 lat później choćby Fryzyjczyk Ulryk von Werdum, który nie wzbraniał się przed krytyką rządów Michała Korybuta Wiśniowieckiego.
Jako że cudzoziemiec był bacznym obserwatorem, poczuł się w obowiązku także poinformować czytelnika o wyglądzie Polaków. Lekkomyślność to jedno - podkreślił von Werdum - ale okrągłe kształty sugerowały, że na ogół Polacy, przynajmniej jeśli chodzi o jedzenie, sobie nie folgowali. Lubili ucztować, bez wątpienia.
Szlacheckie wielogodzinne spotkania przy uginających się pod naporem potraw i trunków stołach, nierzadko przeradzające się w zwykłe pijatyki, były wówczas powszechne, ale i, co istotne, akceptowalne. To element obyczajowości ówczesnej elity narodu, który - co także zrozumiałe - budził zdziwienie, albo nawet zażenowanie części przyjezdnych.

Polak-katolik

Dawna Rzeczpospolita, jak uczą w szkołach, uchodziła za kraj tolerancyjny - rzeczywiście, na rozległych terytoriach państwa polsko-litewskiego żyli obok siebie, pod wspólnym niebem, przedstawiciele różnych narodów i grup etnicznych. Konfederacja warszawska gwarantowała wolność wyznania, choć przypadłością katolików, także tych gorliwych, była m.in. wiara w zabobony. W opinii wspomnianego von Werdum, pod względem religijności nie ustępowaliśmy takim ortodoksom, jak Hiszpanie czy Irlandczycy. Nie dziwi więc określenie Polaków-katolików "papistami".
Ulryk von Werdum

Kiedy się modlą lub mszy słuchają, chrapią lub charkają, wzdychając tak, że z daleka już ich słychać, upadają na ziemię, biją głową o mur i ławki, uderzają sami siebie w twarz i wyprawiają inne w tym rodzaju dziwactwa, z których się papiści innych narodów naśmiewają.

Uwagi na temat przywiązania naszych rodaków do katolicyzmu poczynił też Fracois Dalerac, dworzanin Jana III Sobieskiego. We Francji nie spotkał się wcześniej z tak silną pozycją kleru, jak na ziemiach polskich. Ale nie tylko o wpływy chodziło, bo wierny kompan pogromcy Turków spod Wiednia piętnował też luksusy duchowieństwa. A przykład - jak pisał - szedł z góry...
Francois Dalerac

Cała Polska jest katolicka, aż do przesady; wyraża się to w ilości fundacji zakonnych, w których mnisi są dobrze opłacani, wygodnie mieszkają i cieszą się szacunkiem, gdyż dzierżą wraz z jezuitami czwartą część dóbr Królestwa. Niektórzy testatorzy przedkładają często w testamencie klasztor nad legalnych spadkobierców, pozostawiając tychże w nędzy, aby wzbogacić gromadę wałkoni, żeby nie rzec opilców. Trzeba bowiem zauważyć, że kler i mnisi wśród tej rzekomo wielkiej pobożności żyją w rozpasaniu i niewybaczalnym nieładzie, dotyczącym tak obyczajów, jak i przyzwoitości ubrań...

Polak-leń

Polski naród - pisał cytowany już gość z Fryzji - jest na ogół "niedbały i leniwy", bo "tylko najniezbędniejsze grunta uprawia, a resztę odłogiem zostawia. Stąd wynika, że większa część ich domów i kościołów zbudowana jest z drzewa, choć posiadają obficie tak łamane kamienie, jako i dobrą glinę z cegły".
Ulryk von Werdum

Ponieważ Polacy niechętnie pracują, wynika z tego, że chętnie słyszą co nowego, a gdzie spotykają podróżnego, zaczepiają go pytaniami albo zmuszają go z sobą do karczmy.

Polak-awanturnik

Ulryk von Werdum

Przy hojnej napitce przychodzi u nich często do bójki, przy czym szabla musi walnie błaskać. Szablą tą tną i rąbią się wzajemnie po pięściach, twarzy i gdzie tylko mogą, a uchodzi u nich za rzecz zaszczytną być naznaczonym tu i tam, zwłaszcza zaś na twarzy, pięknymi bliznami i szramami, jak to już u Gotów, Sarmatów, czyli Polaków najbliższych sąsiadów, przed więcej jak 1000 laty uważano za chwalebne...

Czyżby Fryzyjczyk miał na punkcie Polaków jakąś fobię, skoro co rusz ich krytykował? Być może. Choć wypada dodać, że o tym, do czego prowadziły pijatyki, wspominał też m.in. ks. Jędrzej Kitowicz.
– To było największym zamiarem owego traktamentu i ukontentowaniem gospodarza, kiedy słyszał nazajutrz od służących, jako żaden z gości trzeźwo nie odszedł, jako jeden, potoczywszy się, wszystkie schody tocząc się kłębem przemierzył; jako drugiego zaniesiono do stancji jak nieżywego; jak ów zbił sobie róg głowy o ścianę; jak tamci dwaj, skłóciwszy się, pyski sobie powycinali; jako nareszcie ten jegomość, chybiwszy krokiem, upadł w błoto, a do tego ząb sobie o kamień wybił - pisał autor "Opisu obyczajów za panowania Augusta III".
***
Tak kiedyś niektórzy cudzoziemcy (i nie tylko) widzieli naszych przodków, choć w podręcznikach szkolnych - podkreśla Stomma - możemy co najwyżej przeczytać o zagranicznych zachwytach nad tym, co polskie. O pochwałach Polski i Polaków. Tymczasem kraj nad Wisłą nie tylko fascynował (i słusznie), ale też drażnił tych, których dzisiejszy internet zapewne obwołałby "polakożercami". Rozpisywali się o wadach kraju (którego nie dość znali) bez kompleksów.
– Na szczęście nic podobnego się dzisiaj nie zdarza. Brak takich enuncjacji w szanującej się zagranicznej prasie. Nie pocieszajmy się tym jednak zbytnio. Świadczy to bowiem li tylko o zmianie standardów poprawności, a nie spojrzenia na nas. Czytając między wierszami, odnaleźlibyśmy codziennie Harringów na kopy. Nie wspominając już o Daleracach. Dlatego też do owego czytania między wierszami nie zachęcamy. Jest to narodowy sposób na zachowanie dziewictwa – puentuje autor "Polskich złudzeń narodowych".
logo
Wydawnictwo Iskry

Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl