Misjonarze mormońscy to młodzi ludzie, którzy przyjechali do Polski mówić o Zbawicielu. Spędzają tu dwa lata, a nasz kraj staje się ich drugim domem.
Misjonarze mormońscy to młodzi ludzie, którzy przyjechali do Polski mówić o Zbawicielu. Spędzają tu dwa lata, a nasz kraj staje się ich drugim domem. Fot. materiały prywatne
Reklama.
Jak to się stało, że jesteście w Polsce?
Torres: Sami zadecydowaliśmy, że chcemy służyć na misji. Napisaliśmy list do naszych przywódców Kościoła i oni przekazywali według objawienia gdzie dana osoba ma służyć.
Winnie: Jako misjonarze, co dwa miesiące zmieniamy miasto. Ja już służyłem w Łodzi, we Wrocławiu i Krakowie.
Torres: Ja byłem w Kielcach, Łodzi, Katowicach i we Wrocławiu.
Czyli to nie jest wasza decyzja gdzie jedziecie? Zgodnie – jak mówicie – z objawieniem, decydują o tym przywódcy.
Torres: Tak, dokładnie.
Jak przygotowywaliście się do podróży do Polski? Słyszeliście "Polska" i co przychodziło wam na myśl? Wiedzieliście coś o naszym kraju?
Torres: Przed moją misją nie wiedziałem za dużo o Polsce. Wiedziałem tylko, że była tu II Wojna Światowa i tym podobne. Nie miałem jednak za wielu szczegółowych informacji.
To jakim cudem tak dobrze mówicie po polsku? Przecież to trudny język.
Winnie: Ja już tu jestem prawie dwa lata, kolega półtora roku. I to tutaj uczymy się języka.
Przed przyjazdem nie umieliście mówić po polsku?
Winnie: Nie za bardzo. Regułą jest dwumiesięczny kurs jeszcze w Stanach o języku polskim, o ewangelii. Po prostu o tym, jak być misjonarzem. Jednak jeśli chodzi o język, nie było to aż tak pomocne. Większość nauki opierała się na wyrażeniach typu: „Dzień dobry”, czy „Jak się masz”, było też trochę gramatyki. Będąc tu w kraju, zanurzeni w języku, w kulturze, to jest dopiero prawdziwa nauka.
Jak wyglądały początki? Przyjeżdżacie tutaj i macie już konkretne miejsce, ktoś się wami opiekuje, jak to wygląda?
Winnie: Wynajmujemy mieszkanie w Warszawie. Jest tu około 14 misjonarzy, ale są oni w różnych dzielnicach. My jesteśmy na Mokotowie, inni są na Woli, inni na Żoliborzu.
Wszyscy jesteście ze Stanów?
Torres: Nie wszyscy, mamy misjonarzy z Walii, Norwegii, Anglii, Austrii, Australii czy Kanady.
Jak to wygląda z punktu widzenia edukacji? Od początku wiecie, że pojedziecie na misję, to jest obowiązkowe?
Winnie: Nie jest obowiązkowe. Jak powiedział Starszy Torres, my wybieraliśmy, że chcemy służyć na misji. To był nasz wybór. Mam kuzyna, który nie służy na misji. Jeśli chodzi o edukację, jeszcze nie studiowałem na Uniwersytecie, ale już jestem na liście studentów.
Czyli te dwa lata są taką przerwą w edukacji?
Winnie: Tak można powiedzieć. Poświęcamy dwa lata naszego życia Bogu i jak jesteśmy tu w Polsce, nie otrzymujemy pieniędzy za naszą służbę – jesteśmy wolontariuszami.
Za co się w takim razie utrzymujecie i wynajmujecie mieszkanie? To jest po stronie Kościoła?
Torres: Nie, przed misją zarabialiśmy pieniądze. Żeby służyć na misji, powinieneś ją opłacić. Ja byłem szefem w Burger Kingu
Winnie: Ja pracowałem w sklepie. Byłem sprzedawcą farb.
logo
Fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta
A jak mieszkacie tutaj w Polsce?
Torres: W naszym mieszkaniu jestem tylko ja i kolega. W Polsce jest dwóch misjonarzy na jedno mieszkanie.
Wyobrażam sobie, że może wam jednak czasami zabraknąć pieniędzy. Co wtedy?
Winnie: Mam wtedy wysłać e-mail do domu: „Potrzebuję pieniędzy, proszę!” (śmiech).
Torres: E-mail do rodziców!
Czyli rozumiem, że rodzice też są zaangażowani i w razie czego będą pomagać?
Torres: Tak, ale jako misjonarze jesteśmy zachęcani do oszczędzania. Nie powinniśmy kupować na przykład za drogiego zegarka, tylko normalne rzeczy.
Ale macie 20 lat, pewnie zdarza się wam mieć ochotę na przykład na jakąś nadprogramową przyjemność
Winnie: Czasami chcielibyśmy kupić te rzeczy, ale jak powiedział kolega, musimy być zaradni. Na miesiąc mamy określoną pulę pieniędzy, więc ta część jest na bilet miesięczny, ta na jedzenie, ta będzie na nowe ubranie, jeżeli na przykład potrzebuję nowych butów czy nowego szalika.
Czyli musicie się cały czas kontrolować, to chyba jest trudne?
Torres: Chyba tak, ale wierzymy że nasze powołanie jest większe. Kiedy wrócimy do domu, będziemy mogli sobie kupić takie rzeczy, ale teraz na misji jesteśmy skupieni na Bogu.
Kiedy zmieniacie miasto, to sami wszystko organizujecie – mieszkanie, dojazdy? Czy macie jakiegoś opiekuna, do którego dzwonicie w konkretnym mieście?
Torres: Jako misja mamy już kilka mieszkań i kiedy zmieniamy miasto, jedna osoba wymienia się z drugą.
A czy informacje o tym idą ze Stanów?
Winnie: Nie, mamy biuro misji tu w Warszawie. Osoby te też są misjonarzami, tak jak my, ale to oni komunikują się z siedzibą. Kupują też przez internet nasze bilety, na przykład na pociąg.
Za te bilety też płacicie sami?
Winnie: Misja płaci za bilety międzymiastowe, za tak zwane nasze transfery.
A za samolot musieliście sami płacić?
Torres: To był po części koszt misji, po części nasz.
Polska i Stany to chyba jednak trochę inna kultura. Mieliście zderzenie z naszą tutejszą rzeczywistością?
Winnie: Nie za bardzo, ponieważ ludzie są ludźmi wszędzie. Wszyscy mamy te same potrzeby, wszyscy potrzebujemy przyjaciół, jedzenia, wiatru. Wszyscy też potrzebujemy karmienia duchowego, a my tu jesteśmy jako misjonarze.
Idziecie na ulicę, rozmawiacie z ludźmi i jak oni reagują? Polacy są chętni do rozmowy?
Torres: Zupełnie tak, jak w każdej innej rozmowie. Czasami są zainteresowani, czasami nie.
A mówicie, że jesteście Mormonami, czy że jesteście z Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich?
Winnie: Nie ma żadnego specyficznego zapisu, co mamy powiedzieć. Możemy powiedzieć: „Dzień dobry, jestem Starszy Winnie, to jest Starszy Torres i rozmawiam ze wszystkimi dzisiaj o Chrystusie, co ty na to?” – może być tak prosto, ale może też być: „Dzień dobry, jesteśmy mormońskimi misjonarzami i dzisiaj prowadzimy rozmowę o naszym Zbawicielu i kim jest Zbawiciel dla ciebie” – może też być coś takiego.
Jak zatem wygląda wasz dzień?
Torres: Jako misjonarze budzimy się o 6:30 rano i studiujemy ewangelię czy języki. Potem chodzimy na ulicach i staramy się rozmawiać z ludźmi o Chrystusie.
Pada śnieg, jest ulewa, a wy i tak idziecie pracować?
Winnie: Czemu nie? Jak jest śnieg,czy deszcz, to mamy kurtki.
W Polsce nie ma za dużo mormonów, a przeciętny człowiek na ulicy nie wie chyba za dużo o waszej religii?
Torres: Jest teraz około 400 wiernych członków Kościoła w Polsce. Myślę, że to jest jeden z powodów, dlaczego tu jesteśmy. Informujemy ludzi, kim naprawdę jesteśmy.
Spotykacie się z jakimiś stereotypami?
Winnie: Tak, czasami ludzie mówią, że jesteśmy amiszami. Ale nie – mamy normalnie komórki, przyjechaliśmy tu metrem, więc nie jesteśmy amiszami.
Torres: Ludzie czasami myślą też, że jesteśmy Świadkami Jehowy, ale nie jesteśmy. Jesteśmy Świętymi w Dniach Ostatnich, potocznie jesteśmy określani mormonami.
Skoro mówicie o jeżdżeniu metrem, o internecie, komórkach – jakie w takim razie macie ograniczenia?
Winnie: Nie pijemy alkoholu, nie palimy tytoniu, nie pijemy kawy. ani herbaty, nie używamy też narkotyków. Wierzymy, że nasze ciało jest darem od Boga i powinniśmy je szanować. Musimy być wolni od uzależnień. Znam ludzi, którzy zaczynają dzień od dwóch papierosów. To jest uzależnienie, oni nie są wolni.
Jak reagują na to wasi rówieśnicy, bo domyślam się, że w szkole to mogło nie być łatwe?
Winnie: W każdej kulturze można znaleźć ludzi, którzy mają swoje zasady. Wielu z moich przyjaciół piło alkohol, ale wiedzieli, że ja nie piję i mieli szacunek do tego. Starali się nie pić przy mnie, pomagali mi w tym.
Torres: Zupełnie nie czujemy się wyalienowanie z życia towarzyskiego.
A internet? Podobno macie jeden dzień w tygodniu na kontakt mailowy.
Torres: Dotyczy to nas jako misjonarzy. Kiedy wrócę do domu, normalnie mam Facebooka, korzystam z YouTube. Normalne życie, tylko jako misjonarze jesteśmy skupieni na Bogu. Nic nie powinno nas rozpraszać.
Zastanawiam się, jak w takim razie nad rozrywkami tutaj w Polsce. Macie czas na przykład na zwiedzanie?
Torres: Co dwa miesiące mamy jedną noc, która jest nazwana „nocą kulturalną” i możemy wtedy zwiedzić jakąś atrakcję turystyczną. Widziałem między innymi kopalnię soli, bardzo mi się podobała.
Winnie: Jak służyłem we Wrocławiu, spędziliśmy cały wieczór blisko grobów, bo było wtedy Wszystkich Świętych. Widzieliśmy mnóstwo ludzi ze światełkami, to był magiczny czas.
Ile czasu dziennie poświęcacie zatem na pracę?
Winnie: Jesteśmy na ulicy od 11 do 21.
Czyli cały dzień. I co później? Macie jakiś czas wolny?
Winnie: Mamy jeden dzień w tygodniu, kiedy robimy zakupy, mailujemy do naszych rodzin. Mamy jeden dzień w tygodniu, w którym możemy komunikować się z rodziną.
logo
Fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta
Nie tęsknicie?
Torres: Według mnie ewangelia błogosławi moją rodzinę i chcę, żeby każda osoba na ziemi miała to samo błogosławieństwo. Jeżeli więc moje bycie w Polsce daje rodzinie większe szczęście, to mi to daje większą satysfakcję, niż bycie z nimi w Stanach.
A ktoś z waszych rodzin też jeździł na misje, czy jesteście pierwsi?
Torres: Jestem pierwszy, ponieważ moja mama i tata są nawróconymi na Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Mój tato był katolikiem, a mama była zielonoświątkowcem.
I jak zareagowali na twoją misję?
Torres:
Rodzina bardzo mnie zachęcała. Nadal część z nich to zielonoświątkowcy, część z taty strony to nadal katolicy, ale bardzo zachęcają mnie do bycia misjonarzem.
Winnie: U mnie było inaczej. Mój ojciec służył w Japonii, mój brat na Dominikanie, a ja jestem tu w Polsce.
A jak zareagowali wasi znajomi na wieść, że jedziecie na dwa lata do Polski. Co oni na to?
Winnie: Tam, gdzie ja mieszkam, jestem z Georgii w Stanach, wielu ludzi nie jest z tego Kościoła, ale jednak większość moich przyjaciół jest wierzących. Wielu z nich było gdzieś na misjach, ale raczej na kilka tygodni, czy na miesiąc. Jak usłyszeli, że będę tu dwa lata powiedzieli: „Co?! Powtórz to jeszcze raz!”. Mają jednak do tego duży szacunek.
Torres: Moi przyjaciele nie są wierzącymi osobami, ale cieszą się, że ja mogę służyć Bogu.
Nie boicie się, że wrócicie po dwóch latach i będzie jakoś inaczej? Że nie będzie już się wam tak samo rozmawiało z ludźmi, z waszymi znajomymi?
Winnie: Wszyscy się zmieniamy. Jak zaczynałem moją misję, byłem inną osobą niż teraz. Uważam, że tak samo jest u wszystkich. Myślę jednak, że nadal będziemy przyjaciółmi.
A kiedy mówimy o różnicach kulturowych w Polsce i w Stanach, co się wam tak najbardziej rzuca w oczy?
Winnie: Ludzie tu są bardzo uczciwi i bardzo otwarci. Jeżeli komuś się nie podoba, to, co mówię i jak mówię, to mi to jasno komunikują. Polacy mówią to, co myślą. W Stanach, kiedy jesteśmy w sklepie, ludzie są mili. Ale kiedy wychodzimy z niego, to pracownik mówi: „On był głupkiem, był dla mnie niegrzeczny”, chociaż tak naprawdę pokazuje coś zupełnie innego.
Czyli wszystko jest na pokaz?
Winnie: Zdarza się, czasami jest tak w Stanach. W Polsce jeżeli ktoś jest niegrzeczny, to ludzie mówią ci to prosto w twarz.
Rozumiem też, że wychodzi to w rozmowach z wami?
Winnie: Tak, zdarzyło się, że ktoś krzyczał do nas: „Jesteście sługami szatana”. Mówiłem wtedy: „O, to nowość. Dziękuję, miłego dnia i wszystkiego dobrego”. Czasami się to zdarza, ale większość ludzi jest bardzo miła.
Jak długo jeszcze będziecie w Warszawie?
Torres: W Warszawie jesteśmy kilka miesięcy. Możemy tu zostać, ale możemy też zmienić miasto. To nie jest nasz wybór. Miejsce zależy naszego prezydenta misjonarzy tu w kraju. Ostatecznie wrócę już do domu w kwietniu.
Winnie: Ja w lutym.
Czyli już w sumie końcówka waszej misji. Cieszycie się, że już koniec?
Torres: Można powiedzieć, że jest aspekt słodki i gorzki. Słodki, bo zobaczę moją rodzinę. Będąc w Polsce nie widziałem się z nimi, ale kiedy wrócę będę się bardzo z tego cieszył. Ale jest mi też smutno, bo kocham Polskę. Kocham ludzi tutaj i jest to mój drugi dom.
A czy zdarza się, że ktoś rezygnuje z misji i w trakcie wraca do domu?
Winnie: Czasami to się zdarza, ale to jest bardzo rzadkie. Przeważnie, jak ktoś wraca z misji do domu, jest to związane ze zdrowiem. Na przykład był misjonarz, który miał problem z plecami, więc powrócił do domu na leczenie. Później może z powrotem wrócić na misję. Nawet wczoraj powrócił misjonarz, który miał problem z biodrem. Będzie tutaj jeszcze na rok.
Czy w każdym wieku można wyjechać na misję, czy są to raczej młodzi ludzie?
Torres: Jest zasada, że mężczyźni mogą służyć pomiędzy 18 a 25 rokiem życia. Siostry misjonarki mogą służyć całe życie.
Dlaczego mężczyźni mogą służyć tylko tyle? Później mają pracować, kształcić się, jaki jest tego powód?
Winnie: Po części tak. Ludzie zawsze mówią, że dobrze jest służyć na misji, ale powinieneś też uzyskać edukację. Kiedy jestem tu, jest dobrze i dużo mi to pomaga, ale jeżeli chcę być kiedyś ojcem i mężem... Jako misjonarze nie możemy chodzić na randki, nie możemy nic w tej kwestii robić.
Wrócicie do Stanów i co dalej z Kościołem? Czy macie tam jakąś funkcję?
Torres: W naszym Kościele nie ma hierarchii, działa się na zasadzie powołania. Ktoś, kto był biskupem, później może być nauczycielem dzieci. Kiedy powrócimy do domu, możemy być normalnym członkiem Kościoła, ale też możemy mieć powołanie do innej funkcji.
To też zależy od kogoś w Kościele?
Winnie: Tak. Wszystko jest dokonane przez objawienie. To znaczy, że ktoś otrzymuje objawienie i na przykład mówi: „Czuję od Boga, że ty powinien być nauczycielem młodych dorosłych”.
A ten ktoś może powiedzieć: „Nie, ja tego nie czuję”?
Winnie: Tak, może.
Torres: Zdarza się, że ktoś rezygnuje, ale bardzo rzadko. Jest to jednak wtedy jego osobista sprawa.
Jakie są konkretnie wasze plany po misji? Mówiłeś, że chcesz iść na uniwersytet.
Winnie: Tak, chciałbym studiować medycynę. Chciałbym być dermatologiem.
Torres: Ja mam dwie drogi, którymi chciałbym pójść. Z jedne strony chciałbym studiować nauki medyczne. Mój ojciec był chory na raka, chciałbym znaleźć lekarstwo. Z drugiej strony – i to jest moja pasja – chciałbym być aktorem filmowym. Mam dwie opcje, nie wiem jeszcze co chcę do końca robić.
A jak widzicie swoje życie prywatne?
Winnie: Jak powiedziałem, chciałbym być ojcem i mężem.
To jest ważne u Was w Kościele?
Torres: Tak, jest to właściwie najważniejsza część. W rodzinie możemy mieć prawdziwe szczęście. Myślę, że to jest cel ewangelii, że możemy widzieć męża, żonę i dzieci szczęśliwych. To jest dla nas bardzo ważna kwestia.
Winnie: W naszym Kościele wierzymy, że rodzina jest wieczna i to, że będziemy na zawsze razem w niebie, jeśli jesteśmy tego godni. I Bóg chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
logo
Fot. Tomasz Wiesz / Agencja Gazeta
Czyli jeżeli ktoś nie chce mieć dzieci, to nie jest dobrze, tak?
Torres: To nie jest „niedobrze”. To jest osobista sprawa. Decyzja w twojej rodzinie jest pomiędzy tobą, twoim mężem czy żoną i Bogiem.
A jak wy patrzycie na świat bez religii, na ludzi niewierzących? Jakoś was to porusza, jest to dla was istotne?
Torres: W naszym Kościele nie mówimy, że ktoś niewierzący jest zły. Ale ja widzę w swoim życiu, że kiedy mam wiarę, kiedy ufam w Boga, daje mi to większe szczęście.
Jeżeli któryś z waszych znajomych jest niewierzący, to macie z tym jakiś problem?
Winnie: Nie jest tak, że mam z tym problem. Chciałbym jednak dzielić się ze wszystkimi szczęściem, które przynosi mi wiara. Oczywiście nie możemy nikogo do tego zmusić, a ja też nie mogę mieć wiary za inne osoby.
Co się wam najmniej podoba w misji?
Winnie: Kiedy ludzie są niegrzeczni wobec nas. Kiedy byłem w Pruszkowie razem z innym misjonarzem, zdarzyły się trzy nieprzyjemne rzeczy w tym samym dniu, raz po raz. Najpierw byliśmy umówieni z ludźmi, którzy zanim się z nami spotkali wyszukali o nas jak najgorsze informacje. Był to czas wakacyjnych upałów, dlatego podczas kolejnej rozmowy ktoś zapytał nas, czy chcemy wody. Powiedziałem, że chętnie, a on wylał całą butelkę na moją i kolegi głowę. Powiedział przy tym: „Idźcie do piekła”. Później pukaliśmy do następnych drzwi i pojawił się mężczyzna z siekierą, był bardzo pijany… Ale tego samego dnia spotkaliśmy też kogoś, kto był zainteresowany rozmową. Za każdym razem, kiedy zdarzają się złe rzeczy, zdarzają się też dobre.
Torres: Ja nie miałem takich przygód. Mam taki charakter, że mogę być przyjacielem z każdym. Tak samo miałem, kiedy pracowałem w Burger Kingu. Miałem tam kontakt z wieloma osobowościami, wiem jak sobie z tym radzić. Chyba najtrudniejsza kwestia w mojej misji to to, że nie mogę być z moją rodziną.
Zdarza się tak, że któryś z was podchodzi do drugiego i mówi: „Słuchaj, mam doła, nie dam rady”, jesteście dla siebie wsparciem, czy raczej nie macie takich momentów?
Winnie: Czasami tak. Wszyscy jesteśmy ludźmi i kiedy doświadczymy odrzucenia, wszyscy czujemy smutek. Kiedy ludzie nie chcą ze mną rozmawiać i od razu mówią: „Jesteście od szatana”, to zawsze trochę boli i czasami jest mi smutno, ale mój kolega jest obok. Zawsze daje wsparcie, pomaga mi. Możemy polegać na sobie.
A które miasto podobało się wam w Polsce najbardziej?
Winnie: Z punktu widzenia samego miasta to był Kraków, ponieważ jest tam zamek, świetnie się tam bawiłem. Jeśli zaś chodzi o ludzi, to ulubiona jest Warszawa. Mam tu wielu znajomych, wielu przyjaciół, służyłem tu najdłużej – osiem miesięcy.
Torres: Jeżeli mam rozpatrywać te dwie kategorie, to według mnie najpiękniejsze miasto to Wrocław. W kwestii ludzi to także jest to Warszawa. Warszawa skupia najzabawniejsze osoby, ma też międzynarodowe środowisko, różne kultury.
Wolelibyście być w innym kraju?
Winnie: Przed moją misją przez 6 lat studiowałem język francuski. Miałem marzenie, że będę służył we Francji. A jestem oto tu, w Polsce, ale teraz jest to mój ulubiony kraj. Wiem, że Bóg powołał mnie właśnie tutaj.
Torres: Znam hiszpański, bo jestem Meksykaninem, więc rozmawiałem z moją rodziną w tym języku. Wszyscy mówili – będziesz służył w Meksyku, albo w Hiszpanii. Ale jestem tutaj i tak jak kolega powiedział, Polska jest krajem mojej misji i nie chciałbym być teraz w innym miejscu. Polska to mój drugi dom.

Napisz do autorki: katarzyna.milkowska@natemat.pl