Reklama.
Każdy ma swoje zdanie – mówią. Każdy ma konstytucyjne prawo do wypowiedzi – dodają inni. Jednak biada tym autorom wielkich dzieł, którzy popadną w niełaskę wybrednych recenzentów z lubimyczytać.pl. Oni nie boją się poprawności politycznej, nie wstrzymują się przed wytykaniem największych, dotąd niezauważonych, "wad" wielkich pisarzy. Bywają bardziej ostrzy niż jurorzy Masterchefa... I teraz robią karierę.
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl
To urocze czytać, jak bezkompromisowo anonimowy recenzent rozprawia się z największymi arcydziełami literatury (zwykle z kanonu lektur szkolnych, bo większość recenzji robi wrażenie pisanych przez licealistów). Czytaj więcej
każda z tych osób ma prawo do wyrażenia swojej opinii na temat przeczytanych książek – nawet jeśli jest to kanon polskiej literatury, który od lat obowiązuje w szkolnictwie i o którym większość z nas jest w stanie szczerze powiedzieć, że „szału nie robi”.
Nie dość, że sam mit o rodzinie Labdakidów jest dość dziwny, bo przez klątwę ojciec bohaterki jest zarazem jej bratem, to jeszcze mamy opis jednego dnia podczas którego dzieje się cała akcja i prawie wszyscy umierają.
Kolejna lektura do dupy. Bohaterka daje się skazać na śmierć po to, żeby jej brat miał godny pogrzeb? Serio?
"Niektórym powinno się zabronić pisania książek”. Aż przeraziłam się ilością wysokich ocen, jakie otrzymuje „Mistrz i Małgorzata” od czytelników. Ja uwielbiać jej nie będę. Nie wiem, może jestem przygłupia (czego nie wykluczam), ale ja tej ksiązki nie zrozumiałam. Długa, nudna, zagmatwana, momentami nie wiedziałam co czytam. Po sześciu długich tygodniach czytania, miałam ochotę się pociąć. Nic z niej nie wyniosłam. Nie mówiąc już o tym, że kąpiele we krwi, jedzenie tygrysiego mięsa i rzucanie się udkami z żywych kurczaków, mnie jako wegetariankę po prostu obrzydziło".
Ehhhh ze światowymi klasykami jak z drogim alkoholem – im bardziej wyszukany i drogi tym większy kac na drugi dzień więc trzymam się piwa. Nie wiem czego można się doszukać w tej książce. Ludzie piszą, że za każdym razem odkrywają ją na nowo. Pierwszy raz przeczytałem ją jako lekturę, teraz ponownie i nie mam pojęcia wtf?! Szatan, Piłat, gołe baby i ten kocur...Może kiedyś mój mózg zatrybi i zostanę oświecony niczym Budda chociaż nie planuję brać jej do rąk po raz trzeci. A może to po protu braki w moim wykształceniu?
Tak jak pierwszy lepszy Hiszpan (byle wytatuowany i zakolczykowany) wkręci (i przenicuje) najlepsza nawet polska dziewczynę, tak Marquez (i jemu podobni bajarze) snuje swoją historię wyssaną z odpadów po rzetelnym rozumowaniu. Autor operuje metafizyką dla samego efektu tajemniczości oraz poetyką naskórkową. Typowy południowiec.
Knot o miłości, o której trzeba umieć pisać. Niestety, Marquez to pierdoła. Ględzi okropnie, aż robi się niedobrze.
Trudno ją ocenić skoro każdy Polak ją zna i czytał jako lekturę. Nigdy jednak nie mogłam zrozumieć słów LITWO OJCZYZNO MOJA. Powinno brzmieć – POLSKO OJCZYZNO MOJA.
Można mówić, że się nie znam lub nie doceniam „epopei narodowej”. Można mnie hejtować. Ale naprawdę w życiu nie czytałam nudniejszej, tak bezsensownej książki. Jest napełniona archaizmami przez co jest trudno zrozumiała. Fabuła okropna, a bohaterowie kiepscy i słabo wykreowani. Gdyby chociaż książka nie była pisana wierszem, który brzmiał dla mnie jak bełkot, to może dałabym naciągane 3/10. a tak to nie ma się co oszukiwać: koszmarna i najbardziej przeze mnie znienawidzona. Tego gniotu chyba nic nie pobije.
Przyznaję, książka mnie nie zachwyciła. Po licznych pozytywnych recenzjach spodziewałam się czegoś zdecydowanie lepszego. Niektóre „erotyczne” opisy s ą po prostu śmieszne, a sam główny bohater jest słabym żałosnym pedofilem z niższej półki. Ale to oczywiście tylko moje obiektywne zdanie.
Miało to przerodzić się w jakiejś niby porównanie. Orwell napisał to w formie bajki, w której główną rolę odgrywają zwierzęta. Jest to przeciętna książka. Nie dość, że nie realna (zwierzęta budujące wiatrak) to jeszcze niepoważna.
Zupełna porażka. Jednym zdaniem napisze o fabule i samej treści: wcale nie tak rewelacyjna i zaskakująca jak się powszechnie o niej mówi – zlepek banałów i pretensjonalnych metafor. Jednak najgorszą cechą tej książki jest FORMA. Chyba nie czytałem nic napisanego w gorszy sposób. Przeklęta narracja zawadza podczas czytania przez cały czas: autor cała treść musi umieszczać w cudzysłowie co jest dosyć rażące (przynajmniej dla mnie), dialogi wplecione są w opisy w sposób strasznie chaotyczny – gdyż autor używa pauz i w opisach i w dialogach. Ostatecznie w książce robi się straszny burdel. Na domiar złego autor chyba nie potrafił udźwignąć tego sposobu narracji do końca, i na łamach ostatnich stron dialog prowadzony zostaje już w sposób klasyczny – haniebna niekonsekwencja. Ogólnie ostatnie strony są nierealnym pustosłowiem, fuszerka jakich mało. A interpunkcja! Leży! Nie wiem co ludzie widzą w tej książce, może sama treść nie jest najgorsza, ale forma? Dno. Gorąco nie polecam!