– Z tej znanej, choć niedoinwestowanej polskiej firmy mieli zrobić perełkę handlu maszynami budowlanymi na świecie. Obiecywali, że roboty będą spawały konstrukcje koparek, że powstanie zrobotyzowana malarnia. A potem ruszą w świat z nowoczesnymi produktami. Na razie załatali dach i kupili komputery – tak chińskie inwestycje w dawnej Hucie Stalowa Wola podsumowuje były już pracownik.
W LiuGong Machinery trwają właśnie zwolnienia. Chińczycy pozbyli się wielu doświadczonych menedżerów: wieloletniego dyrektora, handlowców, specjalistów od budowy sieci sprzedaży oraz części zamiennych. Zbankrutował jeden z zagranicznych dealerów polskiej firmy. – To zmierza do wygaszenia przedsiębiorstwa, a nie rozkwitu, jak obiecywano podczas sprzedaży – mówi naTemat jeden ze zwolnionych niedawno menedżerów.
Kiedy w 2011 roku lata temu Chińczycy kupili za 300 mln zł producenta maszyn budowlanych ze Stalowej Woli pieniądze z transakcji pozwoliły rządowi PO uratować zbrojeniową część zakładów Huta Stalowa Wola (produkują. m.in podwozia do armatohaubic). Jednocześnie wydawało się wydawało się, że bogaty właściciel cywilnej części produkcji (koparek, ładowarek, i innego sprzętu budowlanego) tchnie nowe życie w niedoinwestowaną firmę.
– Stalowa Wola będzie wizytówką LiuGong w Europie, będzie też robić maszyny na najwyższym światowym poziomie – mówił prezes chińskiej korporacji Zeng Guangan obiecywał spektakularne inwestycje w technologie i rynki zbytu. Podczas podpisywania kontraktu prywatyzacyjnego zapewniał, że za pięć lat Stalowa Wola będzie produkować dziesięć razy więcej maszyn niż w 2011 roku, kiedy powstało ich 300. Dodatkowo w Stalowej Woli miało powstać centrum badawczo-rozwojowe technologii maszyn budowlanych i drogowych. „Wkraczających do biur Chińczyków witano chlebem i solą” – relacjonowało lokalne Echo Dnia.
Z relacji byłych menedżerów spółki wynika coś zupełnie innego innego. Owszem załatano dach w hali produkcyjnej, inżynierom kupiono nowe komputery i oprogramowanie. Nie powstały natomiast zrobotyzowana malarnia, ani zautomatyzowana montowania ram.
Od dżungli po Alaskę
– U naszych dilerów na całym świecie wymieniono flagi. Zamiast znanej polskiej marki Dressta, pojawiły się na nich LiuGong. Chińczycy zagrozili losowi sprzętów produkowanych w Polsce. Wielu klientów nie wiedziało, co dalej z serwisem, częściami zamiennymi. Tak zaczęliśmy tracić rynek na przykład w USA, gdzie budowa przedstawicielstw handlowych kosztowała najwięcej. W Meksyku przedstawiciel podziękował za dalszą współpracę – relacjonuje jeden z menedżerów odpowiedzialnych za zagraniczną dystrybucję. Opowiada jak przez dwa lata tracił rozczarowanych klientów. Nie chcieli LiuGonga, chcieli Dresstę – made in Poland. Wtedy przełożeni z Chin uznali, że menedżer sobie nie radzi. Zatrudniono brytyjskiego pracownika oraz firmę konsultingową. A ci zalecili Chińczykom, to o czym mówiono już wcześniej – powrót do renomowanej, polskiej marki Dressta.
Polskie maszyny są znane na całym świecie. Słynęły z niezawodności, a pracowały w ekstremalnych warunkach na Syberii, w Afryce i dżungli. Polskie gąsienice do koparek były synonimem jakości i trwałości. Niektóre modele możecie zobaczyć w programie Discovery o poszukiwaczach złota na Alasce. Konkurentami polskich produktów były Volvo, Caterpillar i Terex. Chińczycy kombinowali jakby tu wykorzystać ten sukces. Liczyli, że łącząc dystrybucję pod jedną marką, także ich maszyny znajdą nabywców w Europie.
Kupili aby zlikwidować?
Nowych właścicieli wydaje się przerażać rozmiar strat, jakie teraz generuje spółka LiuGong Dressta Machinery. W 2012 roku Chińczycy stracili ponad 20 mln zł. A za 2013 rok na minusie było ponad 46 mln złotych. W 2014 roku ze względy na globalny zastój w inwestycjach budowlanych oraz branży górniczej miało być jeszcze gorzej. Chińczycy ogłosili plan dobrowolnych odejść – oprotestowany przez Solidarność – bo zakładał mniejsze wypłaty niż kwoty jakie przypadały pracownikom ze względu na gwarancje zatrudnienia. Problem w tym , że dziś menedżerowie polskiej firmy przeczuwają, że wykupiono ich aby przy okazji pozbyć się konkurenta na światowych rynkach.
Szefowie LiuGong w Stalowej Woli nie odpowiadają na pytania z naTemat o ograniczanie skali działalności firmy. Jedynie na oficjalnych konferencjach Hou Yubo oraz Wu Yindeng wypowiadają się w uspokajającym tonie , że firma szkoli pracowników, opracowuje nową strategię rozwoju pięcioletniego. – Jesteśmy przekonani, że dzięki wsparciu naszego inwestora, dzięki wysiłkom wspólnym naszych wszystkim pracowników oraz dzięki wsparciu naszego społeczeństwa na pewno osiągniemy nasz oczekiwany cel – cytat z oficjalnej wypowiedzi Wu Yindeng, prezesa zarządu LiuGong Dressta Machinery.
– To tylko propaganda sukcesu. Jesteśmy inwigilowani. A wszystkie działania polskiej spółki, na nasza zgubę są podporządkowane wytycznym z Chin – odpowiada kolejny z pracowników. Informacje do naTemat przesyła wieczorem, a jego list jest dodatkowo zabezpieczony 18- znakowym kodem. Jego treść podaje dzwoniąc z prywatnego telefonu.
Inwestycja LiuGong jest największą jak dotąd zrealizowaną z udziałem chińskiego kapitału w Polsce. Chińczycy traktują ją jako sposób na otwarcie dostępu europejskich rynków zbytu. Czy także w Stalowej Woli zanosi się na podobny finał jak w przypadku spektakularnych inwestycji firmy Covec i jej słynnej ucieczki z placu budowy autostrady A2? Najlepszym morałem do chińskiej inwestycji jest wynik badań naukowych z 2013 roku o wpływie globalizacji na pracowników w Stalowej Woli. W kilku ankietach odpowiadają oni, że praca dla chińskiego właściciela jest: niepolecana, upadlająca i nie dostarcza godziwych zarobków.