Jeszcze niedawno gen. Kiszczak był kojarzony jako jeden z architektów stanu wojennego. Teraz ma szansę zostać zapamiętany, jako ten, kto ujawniał prawdę...
Jeszcze niedawno gen. Kiszczak był kojarzony jako jeden z architektów stanu wojennego. Teraz ma szansę zostać zapamiętany, jako ten, kto ujawniał prawdę... Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Takie gry były jego życiem
Tuż po zakończeniu II wojny światowej 20-letni wówczas Czesław Kiszczak, absolwent Centralnej Szkoły Partyjnej PPR w Łodzi trafił do Polskiej Misji Wojskowej w Londynie, gdzie od razu dostał zadanie, którym mógł potwierdzić oddanie komunistycznemu reżimowi. Rozpracowywał środowisko byłych żołnierzy gen. Andersa, oskarżając o szpiegostwo tych, którzy za wszelką cenę starali się wrócić do ojczyzny.
W tej pierwszej poważnej pracy dla reżimu był tak zawzięty, że szybko dorobił się pierwszego kierowniczego stanowiska. I tak przez kolejne 40 lat jego kariera opierała się na inwigilowaniu, donoszeniu, a w razie konieczności manipulowaniu faktami i prowadzeniu propagandy. Nie licząc pracy przymusowej w nazistowskich obozach, Czesław Kiszczak nigdy w życiu nie zajmował się niczym innym. Dzięki temu, że w PRL-u był na coraz wyższych stanowiskach, działalność opozycyjna stawała się w ówczesnej Polsce trudniejsza i bardziej niebezpieczna.
To ludzie podlegli Czesławowi Kiszczakowi mordowali strajkujących górników w kopalniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy" w grudniu 1981 roku. To jemu podlegały służby, które zamordowały ponad 100 osób w stanie wojennym i które prawie 10 tys. opozycjonistów więziły, oraz znęcały się nad nimi fizycznie i psychicznie. To funkcjonariusze kierowanego przez niego resortu spraw wewnętrznych w październiku 1984 roku zamordowali kapelana "Solidarności" bł. ks. Jerzego Popiełuszkę.
Pomimo takiego życiorysu, w lutym 2016 roku gen. Czesław Kiszczak staje się coraz jaśniejszym punktem w polskiej historii. Zamiast o zbrodniach jego resortu, mówi się dziś więcej o prawdzie, którą postanowił wyjawić społeczeństwu w swego rodzaju spadku i o dowody której skrupulatnie dbał do ostatnich chwil. I zapewne o to chodziło gen. Kiszczakowi w ostatniej operacyjnej grze, którą podjął. Bo tak naprawdę, właśnie na taki charakter tego wszystkiego wiele wskazuje. Na to, że PRL-owski dygnitarz po prostu pośmiertnie postanowił zemścić się na tych, którzy odebrali mu władzę i spróbować zostać zapamiętanym lepiej od nich.
Manipulacją do chwały
Na to, że generał przygotowując swoje małe i nielegalne, ale jakże pikantne archiwum i planując jego ujawnienie bardziej myślał o sobie niż o prawdzie, czy ojczyźnie wskazują nie tylko najbardziej kontrowersyjne dokumenty mające potwierdzać, że Lech Wałęsa to TW "Bolek". W tym kontekście znacznie bardziej interesujące są kolejne materiały, które ujawnia IPN, gdzie czytamy m.in. o tym, że Czesław Kiszczak miał ubolewać nad śmiercią ks. Popiełuszki, a przed obarczeniem go odpowiedzialnością protestowali pomagali intelektualiści tacy, jak Daniel Passent.
Z "szafy Kiszczaka" dowiadujemy się więc nie tyle o (rzekomej) małości Lecha Wałęsy, co o (również rzekomej) wielkości generała. To z jego strony prawie majstersztyk, bo materiały do swojego archiwum dobrał tak, by ich najlepszymi dystrybutorami zostali ci, których nikt o sympatie do PRL posądzać nie będzie.
I tak listy ukazujące jego dobre serce od Agnieszki Osieckiej i Beaty Tyszkiewicz, czy wsparcie "w trudnych chwilach" po morderstwie ks. Popiełuszki od Daniela Passenta, oraz podziękowania za obalanie komunizmu od Andrzeja Celińskiego pierwsi ujawniają na dziś na prawicy. Robią to szybko i zapewne dość bezrefleksyjnie, by skompromitować te osoby. Jednocześnie wyświadczają Kiszczakowi przysługę w tworzeniu wrażenia, że tylko dzięki niemu się o tym wszystkim dowiadujemy. A skoro tak, to wystarczy tylko powtórzyć to wystarczająco wiele razy, by potwierdziło się, że był człowiekiem honoru.
Nikt nie pyta o motywację
W mediach, a przede wszystkim w Instytucie Pamięci Narodowej absolutnie nikt nie poświęca uwagi na refleksję nad tym, dlaczego gen. Czesław Kiszczak to wszystko skrupulatnie ukrywał i dlaczego chciał, by kiedyś jego odpowiednio dobrane zbiory ujrzały światło dzienne. Wśród zabezpieczonych w jego domu materiałów jest list, w którym prosi, by stało się to 5 lat po śmierci Lecha Wałęsy, ale dla całego obrazu jego działań ma to niewielkie znacznie.
A odpowiedź zdaje się prosta, gdy przypomnimy sobie, jak wielkie było generalskie ego. I że do ostatnich chwil życia sam Kiszczak twierdził, że "stan wojenny był sukcesem", a jego żona zapowiadała, że kiedyś spojrzą na niego inaczej. – Jest bohaterem Polski. I myślę, że historia kiedyś go doceni – zapowiedziała w książce "Kiszczakowa. Tajemnice generałowej". Teraz ten plan się realizuje.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl