Na Podlasiu dzik stał się wrogiem PiS numer jeden
Na Podlasiu dzik stał się wrogiem PiS numer jeden fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Reklama.
Myśliwi buntują się ze względu na skalę i czas planowanej masakry. Rozpoczęcie strzelania do dzików teraz, w kwietniu i maju, oznacza, że zabijane mają być ciężarne lochy, albo takie, które dopiero co się oprosiły i karmią młode. Warchlaki bez opieki matki umierają z głodu, pod kołami samochodów, albo są zjadane przez drapieżniki.
– Nie jesteśmy egzekutorami na zawołanie. Co innego odstrzał selekcyjny dzików, chorych, kalekich i starych osobników, albo zbyt licznych populacji. Apelowałem do kolegów, aby nie przystępowali do akcji. Myśliwi i tak nie mają dobrej opinii, a co powiedzą o nas ludzie na widok stu czy dwustu dzików leżących na pokocie? Prawdziwy myśliwy nie strzela do dziczych matek. Etyka nakazuje szacunek dla zwierzyny i wyzbycie się pazerności – mówi kolejny myśliwy. Dodaje, że po tzw. huczce, która odbywa się zazwyczaj w grudniu i styczniu, samice dzika są już zapłodnione. Na wiosnę przychodzą na świat małe dziki. Przed 2014 rokiem był to okres ochronny, kiedy zwierzynę pozostawiano w spokoju. Podobnych buntowników przybywa, a na forach myśliwskich wre.
Rozkaz padł
Krzysztof Jurgiel, minister rolnictwa wydał rozporządzenie o sanitarnym odstrzale 40 tys. dzików. W teorii ma to zapobiec ryzyku rozprzestrzenienia się wirusa afrykańskiego pomoru świń. Ogniska wirusa znajdują się na Białorusi i Ukrainie, a w Polsce stwierdzono niemal setkę pojedynczych przypadków. Wirus przenoszony przez dzikie zwierzęta zagraża hodowlom świń w gospodarstwach. Problem w tym, że powody to jedno, a metody to drugie.
Bo we wschodniej Polsce ma właśnie rozpocząć się wielkie safari. Populacja dzików ma być zredukowana do poziomu pół dzika na km2. Wbrew pozorom osiągnięcie takiego wyniku nie jest łatwe. Na otwarte tereny dziki wychodzą z legowisk wieczorem czy nocą. Każde zwierzę trzeba przecież wytropić, podejść na minimum 200 metrów, by oddać strzał. Wytrawny myśliwy przez cały rok ustrzeli góra kilkadziesiąt sztuk. To ile osób będzie musiało zaczaić się na ambonach i czatowniach? Jak twierdzą organizatorzy, liczy się każda strzelba.
Doskonale wie to Krzysztof Jurgiel, dlatego w pierwszej wersji rozporządzenia zaproponował, aby do odstrzału mógł przystąpić każdy „posiadacz broni palnej”, włączając w akcję: policjantów, wojskowych, ochroniarzy, a nawet strzelców z klubów sportowych. Takie zapisy oprotestował jednak Polski Związek Łowiecki, przekonując, że doszłoby do wielu wypadków z udziałem amatorów. Ponadto zwierzęta kaleczone z pistoletów umierałyby w męczarniach, gdzieś w zaroślach. Celny strzał gwarantuje sztucer z lunetą oraz pocisk z broni myśliwskiej, mający energię wystarczającą do humanitarnego i szybkiego uśmiercenia.
Jarosław Żukowski, Polski Związek Łowiecki, Białystok

Od trzech lat prowadzimy intensywny odstrzał. Rocznie pada 6 tys. dzików. Rozporządzenie ministerstwa wymaga od nas dodatkowo odstrzelenia 1,5 tys. dzików. Taki plan można zrealizować, ale myśliwi i tak już są bardzo zaangażowani.

Polski Związek Łowiecki nie komentuje zasadności pomysłu. Podobnie myśliwi z różnych kół, których prosiliśmy o opinię, odmawiali publicznej wypowiedzi w tej sprawie. Trudno się dziwić. Jurgiel już grozi im palcem. W wypowiedzi cytowanej przez Polskie Radio ostrzega, że być może trzeba będzie zamknąć koła łowieckie, które nie będą chciały wykonać planu. Odgraża się, że nadzór nad związkiem należy przekazać ministerstwu rolnictwa. „Bo to minister rolnictwa musi tłumaczyć się przed rolnikami za straty spowodowane przez zwierzęta”.
Myśliwy z Forum Łowiecki.pl

Szukają durniów, którzy dokonają rzezi na ciężarnych i prowadzących o tej porze roku lochach. Myślę, że mamy okazję żeby zaprzeczyć temu, jak postrzegani jesteśmy w społeczeństwie, zwłaszcza wśród ekologów, że nie jesteśmy "mordercami niewinnych zwierzątek". Jednego jestem pewny - na pewno nie wezmę udziału w tej farsie

Dlatego myśliwi coraz częściej mówią, że minister chce wytrzebić zwierzynę tylko po to, aby zadowolić lobbujących rolników i nie wyrządzić aż tylu szkód rolniczych. Chodzi o uprawy kukurydzy i rzepaku, których powierzchnie rosną ze względu na ceny tych produktów. Polubiły je też dziki, czując się bezpiecznie wśród wysokich roślin. Wyjadają nawet ledwo co zasiane ziarna, a potem kolby kukurydzy. Rolnicy liczą straty w milionach złotych i protestują. Podobnie i hodowcy świń, którzy mają problem ze sprzedażą mięsa z gospodarstw w regionach, gdzie odnotowano przypadki ASF. Stąd cała nagonka na te zwierzęta.
Nagroda za głowę dzika
Tymczasem wyszło na jaw, że na Podlasiu i Mazurach dziki właściwie już wystrzelano. Po ubiegłorocznej akcji liczenia zwierząt okazało się, że woj. warmińsko-mazurskim w 43 procentach tzw. obwodów łowieckich liczebność spadła poniżej progu 0,5 osobnika na km2. W woj. podlaskim 63 procent. Jedno z kół łowieckich odmówiło udziału w akcji, twierdząc, że na ich terenach w ogóle nie ma już dzików. To oczywiście nie przekonuje urzędników. Według ministra ochrony środowiska Jana Szyszki, dziki są i mnożą na potęgę rodząc warchlaki nawet trzy razy w roku.
Dariusz Karp, Wiedza i życie

Ministerialne plany wybicia wszystkich dzików w województwie podlaskim to niemoralny i bardzo szkodliwy dla środowiska naturalnego pomysł. Zwierzę to, chroniąc lasy przed wieloma szkodnikami, rozsiewając wiele gatunków roślin i spulchniając glebę, jest wielkim sprzymierzeńcem polskich lasów i leśników. Dzik jest jednym z ważniejszych ogniw wielkiego łańcucha współzależności międzygatunkowej. Uważam, że zniesienie czasu ochronnego dla ciężarnych i prowadzących młode loch to niemoralna rzeź na tych zwierzętach.

Ministerstwo chce osłabić wyrzuty sumienia pieniędzmi. Za każdego zastrzelonego dzika oferuje 316 złotych. Egzekutorzy będą mogli przyjeżdżać z całej Polski. Podpiszą umowę z powiatowym lekarzem weterynarii i… ognia! Dodatkowo myśliwy będzie mógł zabrać mięso na własny użytek. I ten pomysł jest wyśmiewany, bo na gulasz czy pieczoną szynkę należałoby zaczekać do wyników specjalistycznych badań wirusowych. Te trwają dłużej niż trwające dwa-trzy dni zbadanie mięsa pod kątem pasożytów np. włośnia. W sumie akcja pochłonie 18 mln złotych z kieszeni podatników. By rolnikom żyło się lepiej.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl