Po latach niezwykle szybkiego rozwoju świata globalizacja – słowo klucz ostatnich 30 lat w światowej gospodarce – pokazała inne oblicze. Ostatnim mocnym, pozytywnym jej akordem było przyjęcie Chin do Światowej Organizacji Handlu w 2004 roku. Niedługo potem zaczęły się pokazywać pierwsze znamiona strukturalnego kryzysu, którego kolejne fale dotykają nas od pięciu już lat.
Początkowo na współpracy korzystali wszyscy. Lokowanie produkcji firm tam, gdzie jest tania siła robocza, pobudzało wzrost gospodarek wschodzących, a sprzedaż niedrogich produktów na rynkach krajów rozwiniętych powstrzymywała inflację. Kapitał był dostępny jak nigdy, co sprzyjało szybkiemu rozwojowi. Jednak gdy sieć globalizacji, tkana przez biznes w oparciu o decyzje regulatorów, oplotła i powiązała ze sobą całe kraje i regiony, zaczęły dawać o sobie znać nierównowagi globalne.
Okazało się, że w jednych krajach problemem jest za dużo kredytu i konsumpcji, a w innych - za dużo oszczędności i rezerw walutowych. Ponieważ przyczyny problemów wykraczały poza granice krajów, ich rozwiązanie wymagało międzynarodowej koordynacji polityk gospodarczych w skali globalnej, do czego rządy się jednak nie paliły.
Kryzys z całą brutalnością pokazał, że drugą nogą globalizacji musi być wprowadzenie rygoru w postaci międzynarodowej koordynacji polityk gospodarczych. Lekcja nie została jednak szybko odrobiona. Zanim lęk przed powtórką Wielkiej Depresji wymógł daleko idącą koordynację polityk pieniężnych i fiskalnych, międzynarodowa współpraca bardziej przypominała pierwszą lekcję nauki jazdy, gdy kierujący zamiast płynnej jazdy zalicza serię szarpnięć i skoków.
Przykład? Gdy w 2010 roku, dzięki działaniom blokującym szersze rozlanie się kryzysu związanego ze złymi aktywami pojawiły się pierwsze „zielone pędy” wzrostu, współpraca międzyrządowa zamieniła się w wojny walutowe – niektóre kraje, jak Brazylia, zaczęły kontrolować przepływy kapitałowe, żeby zapobiec aprecjacji, a Chiny były na regularnej ścieżce wojennej ze Stanami Zjednoczonymi, które usiłowały pobudzić swoją gospodarkę osłabianiem dolara.
Na kolejne ostrzeżenie nie trzeba było długo czekać. Brak skoordynowanej reakcji na problem greckiego długu przekształciło zadłużenie Grecji w najpoważniejszy kryzys Europy i – w konsekwencji – najpoważniejsze ryzyko dla globalnego wzrostu. Na szczęście ostatnie tygodnie dowodzą, że decydenci przestają uciekać od wprowadzania rozwiązań regionalnych czy wręcz globalnych, nawet gdy polityczna cena za takie decyzje może się okazać wysoka.
Swoją lekcję z kryzysu odebrał także biznes. Nerwowa pogoń za zyskiem, masowe lokowanie aktywów produkcyjnych w krajach odległych od siedzib spółek o tysiące kilometrów, sztuczne mnożenie dostępnego kapitału – to wszystko skończyło się dla wielu firm walką o przetrwanie. Ci, którzy wyszli z niej obronną ręką wiedzą, że w biznesie ważniejsze od „mieć dużo natychmiast” jest działanie na rzecz długofalowego, stabilnego rozwoju, a współpraca z szeroko definiowanym otoczeniem jest co najmniej tak samo ważna jak rywalizacja.
Niedawno na ekrany wszedł niezwykły film o niezwykłej kobiecie, polityku przez duże „P”, premierze Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć jak zmienił się świat i jak zmieniła się polityka od końca lat 80. ubiegłego wieku. Cierpiąca na ciężką chorobę Premier Thatcher, która nie tylko uzdrowiła brytyjską gospodarkę, ale przede wszystkim przywróciła Brytyjczykom poczucie dumy, w rzadkich chwilach świadomości wystawia niezwykle surową ocenę współczesności. Mówi gorzko, że kiedyś chodziło o to, żeby coś zrobić, a teraz tylko o to, żeby być kimś. Patrząc na dynamikę wydarzeń związanych z kryzysem, na widoczną w ostatnich tygodniach zmianę podejścia zarówno świata biznesu, jak i polityki do odpowiedzialności za podejmowane decyzje mam wrażenie, że kryzys stopniowo przywraca właściwy wymiar działaniom podejmowanym na najwyższych szczeblach władzy – rozumianej nie tylko jako polityka, bo kierowanie wielkimi firmami, dużymi gazetami, czy instytucjami takimi jak agencje ratingowe, w zglobalizowanej gospodarce też oznacza wielką, czasem praktycznie niekontrolowaną władzę.
Przez wiele lat na różnych konferencjach biznesowych słyszałem powtarzane do znudzenia stwierdzenie, że „kryzys to także początek drogi, szansa” - oczywiście zawsze w powołaniu się na znaczenie tego pojęcia w języku chińskim. Dziś Zachód przyswaja sobie tę prawdę jak własną. Świat po kryzysie będzie lepszy.