W Szczecinie policjant śmiertelnie postrzelił 22-latka, który nie chciał zatrzymać się do kontroli.
W Szczecinie policjant śmiertelnie postrzelił 22-latka, który nie chciał zatrzymać się do kontroli. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Reklama.
Trudna decyzja
Zabicie człowieka nikomu nie przychodzi łatwo. Są jednak zawody, które w krytycznych sytuacjach do tego zmuszają. Tak jest z pracą w policji, gdzie sięgnąć po broń trzeba nie tylko podczas akcji oddziałów specjalnych, ale i czasem przy rutynowych działaniach, czy zatrzymaniach, które z założenia nie powinny nastręczać zbyt wielkich problemów.
Podobnie zdaje się być z piątkowymi wydarzeniami ze Szczecina. Funkcjonariusz z 13-letnim doświadczeniem śmiertelnie postrzelił 22-letniego kierowcę, który próbował uciec przed kontrolą. Akurat ta nie była tak bardzo rutynowa, bo policjanci czekali właśnie na to auto i tego kierowcę. Młody człowiek był bowiem w ich zainteresowaniu ze względu na podejrzenia o handel narkotykami.
Śmiertelną w skutkach decyzję o próbie ucieczki przed policją być może podjął także dlatego, iż nie miał najlepszych doświadczeń z drogówką. Poinformowano już, że mimo młodego wieku miał na koncie przestępstwa drogowe. Nie miał też prawa jazdy, które stracił za jazdę pod wpływem alkoholu.
Kolejnych problemów z prawem się bał i nie zatrzymał auta nawet, gdy policjanci oddali strzały ostrzegawcze. Jego znajomi w rozmowie z mediami twierdzą, że mógł też nie uwierzyć, iż zatrzymać chcą go policjanci. Wziął ich za znajomych z półświatka...? To dziwne, bo funkcjonariusze byli umundurowani.
Czas się tłumaczyć
Nie pytania o niego są już jednak najważniejsze. Zarówno media, jak i prokuratura przede wszystkim wzięły na celownik funkcjonariusza, który oddał śmiertelny strzał. Tabloidy już donoszą, że "policjant zabił 22-latka" i o "tragedii w Szczecinie". - Sprawdzamy, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień przez policjanta i czy prawidłowo użył broni - poinformowała Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Może to szczęście, że akurat w karierze tego szczecińskiego policjanta nie będzie to pierwsze takie dochodzenie. 6 lat temu również strzelał do kierowcy, który nie zatrzymał się na żądanie policji. Przetrwał dochodzenie i po jakimś czasie ustalono, iż nie przekroczył swoich uprawnień. To jednak nie jest normą, a dla wielu policjantów machina podejrzeń i oskarżeń rozkręcana po oddaniu śmiertelnego strzału okazuje się nie do wytrzymania.
Po takim zdarzeniu nie mogą być pewni, że nie usłyszą zarzutu przekroczenia uprawnień i spowodowania śmierci. W zależności od tego, czy prokurator dopatrzy się umyślności w ich działaniu czy też nie, wymiar kary może wahać się między grzywną a... wieloletnim pozbawieniem wolności.
Kiedy kilka lat temu pracowano nad korektą przepisów dotyczących użycia broni przez policjantów, jeden z ojców-założycieli polskich oddziałów antyterrorystycznych Jerzy Dziewulski opinii publicznej i swoim kolegom ze świata polityki w prostych słowach tłumaczył problem tak:
Jerzy Dziewulski
były dowódca jednostki antyterrorystycznej na lotnisku Okęcie w Warszawie i były poseł dla "Dziennika Zachodniego"

Winnym strzału jest przestępca, a nie policjant. Bowiem to, że mundurowy musiał użyć broni, spowodowało zachowanie osoby, która nie słuchała ostrzeżeń policji, tylko np. uciekała lub napierała, a wcześniej dopuściła się jakiegoś przestępstwa. To właśnie przestępca wymusił na policjancie określone działania. Czytaj więcej

Nie łatwo to wytrzymać
Jednak w Polsce policjanci prawo do użycia broni nadal mają często tylko teoretyczne. A gdy z niego skorzystają, w ułamku sekundy sami mogą stać się dla dotychczasowych "kolegów" z prokuratury i sądu przestępcami. Za kratki funkcjonariusze, którzy zastrzelili kogoś podczas prowadzonych czynności trafiają rzadko, ale wyroki skazujące ich za przekroczenie uprawnień i - zwykle nieumyślne - spowodowanie śmierci nie są w historii polskiej policji taką rzadkością.
- Pozostaje też kwestia kariery. Niektórzy chłopacy ją kończą nawet, jeśli wywiną się od problemów. Nie wytrzymują psychicznie, albo mają dość tej paranoi, że z automatu stali się podejrzanymi. Byłem kiedyś na szkoleniu w Wielkiej Brytanii i tam się pukali w czoło, gdy mówiliśmy, jak u nas może skończyć się zastrzelenie przestępcy - mówi Mirosław, policjant z Gdańska z 16-letnim stażem.
I dodaje, że nie przypomina sobie sprawy, w której prokuratura i policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych wyrobiłyby się szybciej niż w ciągu co najmniej kilku miesięcy. Jeśli sprawa otrze się o sąd, w stanie oskarżenia policjant może pozostawać nawet przez kilka lat. - I jak ma wtedy normalnie pracować... - pyta retorycznie nasz rozmówca.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl