
Policja chce zatrzymać auto do kontroli, ale jego kierowca nie zatrzymuje się. Funkcjonariusze próbują go do tego zmusić sięgając po broń, ale nie wystraszył się nawet strzału ostrzegawczego. Wygląda na to, że to niebezpieczny człowiek, więc decydują się na oddanie strzału, którym eliminują zagrożenie. I... natychmiast sami stają kandydatami na więźniów. Sprawa tragicznie zakończonego pościgu ze Szczecina dobitnie o tym problemie przypomina.
Zabicie człowieka nikomu nie przychodzi łatwo. Są jednak zawody, które w krytycznych sytuacjach do tego zmuszają. Tak jest z pracą w policji, gdzie sięgnąć po broń trzeba nie tylko podczas akcji oddziałów specjalnych, ale i czasem przy rutynowych działaniach, czy zatrzymaniach, które z założenia nie powinny nastręczać zbyt wielkich problemów.
Nie pytania o niego są już jednak najważniejsze. Zarówno media, jak i prokuratura przede wszystkim wzięły na celownik funkcjonariusza, który oddał śmiertelny strzał. Tabloidy już donoszą, że "policjant zabił 22-latka" i o "tragedii w Szczecinie". - Sprawdzamy, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień przez policjanta i czy prawidłowo użył broni - poinformowała Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Winnym strzału jest przestępca, a nie policjant. Bowiem to, że mundurowy musiał użyć broni, spowodowało zachowanie osoby, która nie słuchała ostrzeżeń policji, tylko np. uciekała lub napierała, a wcześniej dopuściła się jakiegoś przestępstwa. To właśnie przestępca wymusił na policjancie określone działania. Czytaj więcej
Jednak w Polsce policjanci prawo do użycia broni nadal mają często tylko teoretyczne. A gdy z niego skorzystają, w ułamku sekundy sami mogą stać się dla dotychczasowych "kolegów" z prokuratury i sądu przestępcami. Za kratki funkcjonariusze, którzy zastrzelili kogoś podczas prowadzonych czynności trafiają rzadko, ale wyroki skazujące ich za przekroczenie uprawnień i - zwykle nieumyślne - spowodowanie śmierci nie są w historii polskiej policji taką rzadkością.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
