Przedsiębiorca z ponad 20-letnim stażem w handlu kilkoma zdaniami masakruje pomysł zakazu handlu w niedzielę. – Dla własnego biznesu nie widzę zagrożeń. Jeśli sklepy zostaną zamknięte w niedziele, to i konkurencja je zamknie. Po buty ludzie i tak będą musieli przyjść. Klienci zrobią zakupy sobotę i w piątek. Dla spółki nie będzie groźnych skutków - komentuje w rozmowie z naTemat Dariusz Miłek, założyciel i prezes CCC, największej w regionie firmy sprzedającej buty.
I w tym momencie pojawia się ważne "ALE". Biznesmen i jeden z najbogatszych Polaków wątpi, że taki zakaz zostanie wprowadzony. Jego zdaniem jeśli eksperci rzetelnie policzyliby skutki, to raczej nie odważą się wysłać tysięcy pracowników na bezrobocie.
– To nie wiedzą ile osób pracuje w handlu? Kilkaset tysięcy. Jeśli to wejdzie w życie, to z mojej perspektywy oznacza to spore oszczędności. Odpadnie jeden dzień z handlu, zwolnię trochę osób w obsłudze sprzedaży. Zyskam 15 procent w kosztach - mówi prezes największej w Polsce firmy sprzedającej buty. Przeczytajcie historię Dariusza Miłka, od sprzedawcy na bazarze do wartego miliard dolarów majątku.
Zaraz oburzycie się, że bezwzględny kapitalista grozi pracownikom. Traktuje ich jak rubryki w arkuszu kalkulacyjnym. Jednak w przypadku Miłka, jak i reszty biznesu działającego w galeriach handlowych, wszystko podporządkowane jest rentowności. W dodatku CCC to firma notowana na giełdzie i cały czas musi udowadniać inwestorom, że jej biznes jest racjonalny, ma zysk i "dostarczy akcjonariuszom wynik", czyli roczną premię.
Kulisy handlowej niedzieli
W centrach handlowych każdy z przedsiębiorców patrzy, ile zarabia z metra kwadratowego sklepu. Te metry wynajęte od zagranicznych zarządów galerii handlowych (wiodące firmy to GTC, Unibail Rodamco) są bardzo kosztowne. Umowy podpisane na wiele lat, stawki liczone są w euro, a niekiedy przebijają ceny w innych europejski stolicach. Rekord pobiła kiedyś warszawska Arkadia ze stawką 140 euro za metr kwadratowy miesięcznie.
Drugi ważny koszt to właśnie pensje pracowników w sklepach. Nikt nie będzie zatrudniał więcej osób niż jest to niezbędne do prowadzenia biznesu. Przypomnijmy, że po ustalonych przez rząd podwyżkach pensji minimalnej, stawek godzinowych, ozusowania każdej z form pracy, koszty dla pracodawców wzrosły.
Trzeci składnik kosztów to towar, którym się handluje. Jeśli jest importowany z Dalekiego Wschodu, jego koszt ma mniejsze znaczenie - bo można znaleźć tańszego dostawcę. Z tego powodu koszulka Reserved kupowana w Bangladeszu za 3 dolary w firmowym sklepie finalnie musi kosztować 50 złotych. Marża musi pokryć sumę kosztów oraz zapewnić zysk przedsiębiorcy.
Teraz policzcie, ile trzeba sprzedać, aby zarobić na utrzymanie 100-metrowego sklepu, ulokowanego w popularnej galerii handlowej, a obsługiwanego przez trzech pracowników w godzinach 10-21 przez 7 dni w tygodniu. To prawie 70 tys. złotych miesięcznie. Tymczasem z tego prostego wzoru na biznes wypada ponad 40 zyskownych dni (przewiduje się pozostawienie około 10 handlowych niedziel).
– Niedziela jest jednym z najbardziej zyskownych dni w tygodniu, a to oznacza, że klienci chcą tego dnia wybrać się na zakupy. Działam także na rynku węgierskim. Tam również wprowadzono zakaz handlu w niedziele, a następnie rząd się z tego wycofał. Niestety nigdy nie udało się już podnieść obrotów z handlu w niedzielę do poprzednich poziomów - dodaje przedsiębiorca.
Miłek zastrzega, że nie ma głowy do komentowania polityki. – Są kraje, gdzie w niedzielę się nie handluje. Proporcjonalnie do Polski zatrudnia się tam mniej osób w całym biznesie handlowym - mówi dalej biznesmen.
Bez niedzieli słabo się opłaca
W centrach handlowych pracuje 400 tys. osób - wynika z raportu Polskiej Rady Centrów Handlowych. Pod względem zatrudnienia ta gałąź biznesu w Polsce jest na czwartym miejscu w Europie. Wyprzedzają nas jedynie duże kraje, jak Wielka Brytania (862 tys.pracowników) oraz Niemcy i Francja (odpowiednio: 680 tys., 515 tys.). Zakaz handlu w niedziele sprawi, że polskim przedsiębiorcom odpadnie problem dodatkowych pracowników obsługi sprzedaży. W Polsce trzeba ich więcej, bo cześć zespołów odbiera wolne za pracę w święta. Brak pracy w niedziele oznacza zwolnienia dla nawet 100 tys. osób w branży handlowej, szacuje Andrzej Maria Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Twórcy ustawy zamykającej sklepy w niedzielę namnożyli w niej sporo zaskakujących wyjątków. Dozwolony na przykład ma być handel dewocjonaliami - to, zdaje się, ukłon w stronę środowisk katolickich, które po mszy prowadzą biznes. Ciastkarnie i piekarnie będą mogły być otwarte, lecz do godziny 13.00. Ale na lody już nie pójdziesz (widocznie mieli słaby lobbing).
To właśnie zmartwienie właścicielki jednej z niedużych sieci lodziarni: – To właśnie w niedziele mamy najwięcej klientów, rodzin z dziećmi. Zamknięcie galerii to nie problem dla dużych firm z głębokimi kieszeniami, ale małych przedsiębiorców, franczyzobiorców ukrytych niekiedy za szyldami znanych marek - mówi bizneswoman.
Wtóruje jej właścicielka firmy, znanej marki produkującej galanterię skórzaną. – Zakupy to sposób na spędzanie czasu. Niedziela daje więcej niż każdy inny przeciętny dzień w tygodniu roboczym – dodaje.
W całym sporze jest już więcej emocji niż prawdziwych kalkulacji. A już Bartłomiej Stawiarski z PiS podczas sejmowej debaty odleciał w kosmos:
Sprawdziłem niedzielne paragony… i przypomniałem sobie bileterkę i pana od popcornu w Multikinie, panią z lodziarni Grycan, sprzedawcę z Komputronika, kasjerkę ze sklepu, gdzie kupiłem kiełbaski na ognisko. Fajnie, jeśli dałem wam pracę, przepraszam, jeśli reprezentowałem "Polskę oligarchów".
Najbardziej bronią handlu w niedzielę ci, którzy nie reprezentują Polski społecznej, Polski obywatelskiej, tylko ci, którzy reprezentują Polskę elit, Polskę oligarchii, Polskę klanową, Polskę kastową. Chcielibyście tych ludzi, z których chcielibyście zrobić pariasów, zagonić na kasy, żeby was w niedzielę obsługiwali. A wy z rękami w kieszeni będziecie w niedzielę kupować włoskie salami, podczas gdy ta kobieta na kasie będzie zarabiać na mortadelę dla dzieci, które zostały w domu i matki nie widziały.