
Miesiąc temu dziennikarz "Dazed Digital", Trey Taylor dostał maila o mniej więcej takiej treści: Musisz poznać "SKAM". W pierwszej chwili stwierdził, że jego autorka, 24-latka z Norwegii o imieniu Selboe, to opłacona trendsetterka. Z kolejnej wiadomości dowiedział się, że wcale nią nie jest, a "jedynie lub aż" należy do oddanej grupy fanów serialu. Zaznaczmy – bardzo licznej grupy. I która, jak dowiadujemy się z artykułu, prowadzi swoistą krucjatę, by zwiększyć zainteresowanie produkcją.
Wydaje mi się, że "SKAM" uczy, że warto mieć swoje zdanie we wszystkich sprawach, nawet kiedy jest to komuś nie na rękę. Czego jeszcze? Sądzę, że akceptacji inności, choćby religijnej, jak i samego siebie. W 100 proc., bo właśnie tacy się urodziliśmy i tego nie zmienimy.
Każdy sezon, a jak dotąd powstały trzy, skupia się na jednej postaci i dotyka innych kwestii m.in. nękania, homoseksualizmu, seksu, narkotyków czy feminizmu. Brutalnie i do bólu szczerze. Inną cechą wyróżniającą "SKAM" jest to, że historia "żyje" 24 godziny na dobę. W czasie rzeczywistym odbiorcy mogą śledzić bohaterów – np. kiedy ci imprezują o 2 nad ranem, a także to, co publikują na Facebooku i Instagramie, jednocześnie czytając ich sms-y. Taki serialowy "Big Brother", dający poczucie więzi z obserwowanym.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl