Nie ma większej zasługi, niż dać komuś nowe życie. Nie ma większej zbrodni, niż komuś życie odebrać – to stwierdzenia, pod którymi powinien podpisać się każdy człowiek. Co jednak w sytuacji, kiedy „dawca” życia jest więziony i torturowany, a w końcu zabijany w imię „darowania” organu do przeszczepu temu, kto więcej za niego zapłaci? To nie wstęp do ćwiczenia z podręcznika do etyki – to rzeczywistość, w której chińskie władze handlują organami więźniów sumienia.
O tym, że w Chinach rękami transplantologów dokonuje się masowe ludobójstwo pisaliśmy już wcześniej. Fakt, że organy pozyskane od więźniów sumienia trafiają do obcokrajowców lub są za granicę wywożone, jest tajemnicą poliszynela. O lukach w polskim prawodawstwie w tej dziedzinie właściwie w ogóle się nie mówi.
Sytuację można zmienić, wprowadzając odpowiednie przepisy, jednak ich implementacja przebiega stosunkowo opieszale. Polska do tej pory nie odpowiedziała na wezwanie Parlamentu Europejskiego zawarte w rezolucji z dnia 12 grudnia 2013 roku w sprawie pobierania narządów w Chinach. Skalę problemu starali się uświadomić polskim parlamentarzystom kanadyjscy aktywiści, którzy sprawę grabieży organów nagłaśniają od ponad dekady – David Kilgour – były Sekretarz Stanu ds. Azjii i Pacyfiku i David Matas – prawnik specjalizujący się w obronie praw człowieka. W rozmowie z na:Temat autorzy raportu „Krwawe żniwo” tłumaczą, jak międzynarodowa opinia publiczna może wpływać na chińskie władze.
Czy Chińczycy mogą dobrowolnie przekazywać organy do przeszczepów?
David Kilgour: Chińczycy na ogół są przeciwni przeszczepom – to kwestia kulturowa. Sam system, jako taki, istnieje właściwie tylko teoretycznie.
David Matas: Program dawstwa organów został wdrożony pilotażowo w 12 miastach. Sprawdzaliśmy, jak działa. Nierzadko nasi współpracownicy byli pierwszymi osobami, które kontaktowały się w celu przekazania organów. Zdarzało się, że telefonu nikt nigdy nie odbierał.
W chińskich mediach można czasem znaleźć historie ludzi, którzy dobrowolnie przekazali swoje organy, stąd wiemy, że system istnieje. Problem w tym, że według naszych danych liczba przeszczepów dokonywanych w Chinach waha się pomiędzy 60 a 100 tysiącami rocznie. Dobrowolni dawcy nie stanowią nawet ułamka tej liczby.
Wyrażenie „dawstwo narządów” ma w Chinach inny wydźwięk niż u nas. Dotyczy głównie pobierania organów od więźniów, co – jak wiemy – nie wynika z ich woli. Zdarza się też, że władze odkupują organy rodzin pacjentów leżących w szpitalach. Cena? Od 20-krotności rocznego dochodu przeciętnego Chińczyka w górę.
Kim są więźniowie, od których pobiera się narządy do przeszczepów?
D. Matas: W większości – od więźniów sumienia, spośród których największą grupę stanowią osoby praktykujące Falun Gong, czyli system ćwiczeń mających na celu doskonalenie ciała i umysłu. W latach 1992-1999 ruch bardzo szybko się rozwijał – liczba praktykujących sięgnęła 70 milionów. W samym Pekinie można było znaleźć blisko 3 tysiące miejsc do wspólnych ćwiczeń. O Falun Gong było głośno, co w myśl partyjnej logiki stanowiło zagrożenie.
Partia zaczęła prześladować praktykujących, szerzyć pod ich adresem kłamliwą propagandę. Organizowane w odpowiedzi pokojowe protesty stały się ostatecznym argumentem, aby członków Falun Gong niszczyć na wszelkie możliwe sposoby – finansowo, moralnie i fizycznie. Machina represji ruszyła więc pełną parą. Członkowie Falun Gong byli torturowani i jeśli nie wyrzekli się swoich przekonań – bezterminowo przetrzymywani w aresztach. Tam systematycznie poddawano ich badaniom medycznym. Oczywiście nie chodziło tu o monitorowanie ich stanu zdrowia – byli w końcu nieustannie torturowani. Sprawdzano, czy nadają się na dawców organów.
Falun Gong to nie jest jedyna grupa „dawców”.
D. Kilgour: Liczba udokumentowanych ofiar grabieży organów wśród Ujgurów, Tybetańczyków i chrześcijan to 2-4 tysiące, jednak należy mieć świadomość, że ofiarami padają w większości członkowie Falun Gong.
W Chinach rocznie wykonywanych jest 60 tysięcy przeszczepów. Dzieląc to przez liczbę dni w roku wyjdzie nam, że dziennie zabija się w Chinach 250 osób. David porównał kiedyś to, co dzieje się obecnie w Chinach, do Holokaustu. Oczywiście, dzisiejsza rzeczywistość jest zupełnie inna, co nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z ludobójstwem.
Organy pobierane są od więźniów bez ich zgody?
D. Matas: W myśl prawa z 1984 roku, jeśli więzień umiera podczas odbywania wyroku i nie da się nawiązać kontaktu z rodziną, jego organy mogą być wykorzystane. Nawet jeśli za życia nie wyraził takiej woli, lub jego rodzina się temu sprzeciwiała.
W przypadku więźniów sumienia i praktykujących Falun Gong w szczególności kontakt z rodziną jest utrudniony. Osoby te utrzymują dane swoich krewnych w tajemnicy, aby uniemożliwić władzom stosowanie wobec nich represji. W ten sposób ogromnej grupy więźniów nie da się zidentyfikować.
D. Kilgour: Jedna z przetrzymywanych w chińskim obozie osób powiedziała nam, że bezimiennym osadzonym tatuuje się na ramionach czterocyfrowe numery. Brzmi znajomo?
Kim są biorcy organów? To wyłącznie Chińczycy?
D. Kilgour: Nie. Część z nich trafia do tzw. medycznych turystów, choć skalę tego zjawiska określić jest niezwykle trudno.
D. Matas: Dysponujemy oficjalnymi statystykami chińskiego rządu na temat liczby wykonywanych przeszczepów, które na konferencji w Madrycie w 2010 roku przedstawił Huang Jiefu (dyrektor chińskiego komitetu transplantologii – Organ Donation and Transplantation Committee). Z liczb tych wynika, że około 20 proc. przeszczepów trafia do obcokrajowców.
Od tego czasu chińskie prawo zostało zmienione – pierwszeństwo w kolejce do przeszczepu mają miejscowi, więc dane te mogą być niższe. Jeśli jednak mówimy o 100 tysiącach operacji rocznie, to nadal około 20 tysięcy z nich wykonuje się na obcokrajowcach.
Z drugiej strony – dane z 2010 roku były, w najlepszym wypadku, niedoszacowane. Turystyka medyczna była w tamtym okresie niezwykle mocno reklamowana, bo i stawki dla obcokrajowców można było windować znacznie wyżej. Przeszczepy wykonywane u „turystów” były więc znacznie bardziej opłacalne.
D. Kilgour: Szacujemy, że zyski z turystyki medycznej sięgają około 8-9 miliardów dolarów rocznie.
Co dane państwo może zrobić, aby nie brać udziału w tym procederze?
D. Kilgour: Przede wszystkim wprowadzić przepisy, w myśl których żaden polski obywatel, ani osoba przebywająca na terenie Polski, nie będzie mógł poddawać się zabiegom transplantacyjnym w Chinach ani przyjmować organów pochodzących z zagranicy. Hiszpania, Tajwan, Izrael już wprowadziły takie obostrzenia. Właśnie w tym celu spotykamy się z polskimi parlamentarzystami.
Można też przestać szkolić chińskich chirurgów. Można nagłaśniać sprawę, pisać o tym, że ci, którzy decydują się na przeszczep w Chinach, prawdopodobnie otrzymają organ od „dawcy”, który został w tym celu zamordowany.
D. Matas: W marcu 2015 roku Polska podpisała Konwencję Rady Europy zakazującą tego typu praktyk, ale jej nie ratyfikowała, podobnie jak większość krajów europejskich. Z tego względu dyrektywa nie ma mocy prawnej. W tej chwili proces ratyfikacji doprowadziło do końca zaledwie pięć krajów. Zanim jednak dyrektywa ta zostanie wprowadzona, Polska powinna zmodyfikować przepisy wewnętrzne, czyli prowadzić publiczny rejestr wszystkich wwożonych i wywożonych organów.
Dlaczego przepisy regulujące tę kwestię tak trudno wprowadzić?
D. Kilgour: Wiele osób twierdzi, że dominują kwestie gospodarcze: chęć utrzymania poprawnych stosunków z Chinami. Ten medal ma jednak dwie strony. 24 miliony – tyle osób straciło pracę w USA z powodu przeniesienia produkcji do Chin. Z tego samego powodu zamknięto 54 tysiące fabryk.
Matas: Znaczenie ma też opieszałość urzędników. Ratyfikację międzynarodowych konwencji warunkuje dostosowanie przepisów wewnętrznych w taki sposób, aby nie stały one ze sobą w sprzeczności. To zawsze zajmuje dużo czasu. Poza tym regulacje, o których rozmawiamy, nie mają wysokiego priorytetu.
D. Kilgour: Osobiście uważam, że w przypadku Chin piętnowanie i nagłaśnianie zjawiska odnosi skutek. Robimy to już od 10 lat. Władze chińskie na zarzuty reagują dość szybko.
Jakie są ich reakcje?
D. Kilgour: Przede wszystkim zarzutami o antychińską propagandę. Nic takiego nie robimy. Jesteśmy za zachowaniem prawa do życia przysługującego każdej jednostce i tym samym przeciwko zabijaniu ludzi dla ich organów. Na świecie istnieje tylko jeden jedyny rząd, który jest w stanie usprawiedliwiać grabież organów, i jest to rząd chiński. Docierają do nas sygnały, że podobnego procederu dopuszcza się jeszcze jedna organizacja – ISIS, ale nie są to sprawdzone informacje. Tak czy inaczej, nie jest to dobre towarzystwo dla jakiegokolwiek rządu.
D. Matas: Rząd chiński twierdzi, że nasze raporty bazują na pomówieniach, plotkach. Zarzucają nam preparowanie danych. Za nic mają fakty, irytują ich nasze konkluzje, które stawiają ich w złym świetle. A my nie tworzymy tych raportów, aby podważyć status chińskiego rządu – po prostu podążamy za dowodami.
D. Kilgour: Jesteśmy wolontariuszami. Nikt nas nie przysłał, nie kazał tego robić.
D. Matas: My pracujemy na faktach, rząd chiński – na konkluzjach, które stara się przeinaczyć. Argumenty, którymi się posługują, są bzdurne.
D. Kilgour: Podam przykład: tworząc raporty, dzwoniliśmy do różnych placówek na terenie Chin: szpitali, posterunków policji – wszystkich miejsc, skąd dochodziły doniesienia o grabieży organów. Miejscowości zaznaczaliśmy na mapie. Kiedy raport się ukazał, jedyne zastrzeżenie, jakie zgłosiły Chiny, dotyczyło błędnej lokalizacji dwóch miejscowości. To była jedyna rzecz, która budziła ich zastrzeżenia.
Czy w związku z tym chiński rząd da się w jakikolwiek sposób powstrzymać?
D. Kilgour: Chiński rząd ma w tej chwili bardzo złą prasę. Słyszałaś o Anastasii Lin? To Kanadyjka chińskiego pochodzenia praktykująca Falun Gong, jednocześnie Miss Kanady i kandydatka do tytułu Miss World [w konkursie ostatecznie udziału nie wzięła – finał odbywał się w Pekinie; Lin odmówiono wstępu na terytorium Chin – red.]. Wpisując jej nazwisko w Google, otrzymasz siedem milionów wyników. Na początku roku CNN zrobiło o niej program. Jej obecność w mediach wysyła jednoznaczny sygnał: grabież organów to barbarzyństwo, nie możemy tego dalej tolerować.
D. Matas: Pamiętajmy, że sprawy na arenie międzynarodowej kreują ludzie. My jesteśmy ludźmi i to od nas zależy, co się wydarzy, a co nie. Jeśli będziemy tylko siedzieć i zastanawiać się, co robić, to oczywiście nie zrobimy nic. Działanie może podjąć każdy z nas, wyrażając sprzeciw wobec tego, co dzieje się obecnie w Chinach.
D. Kilgour: Jednym ze zwiastunów tego, że niebawem sytuacja na światowej scenie może zmienić się diametralnie, jest niedawna decyzja Donalda Trumpa, który na stanowisko przewodniczącego rady ds. stosunków gospodarczych USA powołał Petera Navarro. To autor książek: „Death by China” oraz „Crouching Tiger”, w których piętnuje zależności gospodarki amerykańskiej od Chin. Można się więc spodziewać, w którą stronę zmierzać będzie amerykańska administracja w tej kwestii.