Najnowsze wydanie książki "Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej w księgarni Empiku kosztuje 33,74 złote. W jednej z największych księgarni internetowych Bonito.pl tę samą książkę kupicie za 25,99 złotych. Sprzedawanie książek po niższych cenach jest według Polskiej Izby Książki i jej członków (m.in. dużych sieci księgarskich) tak złe, że postanowili wylobbować sobie ustawę o zakazie obniżania cen i promocji.
Jeśli ten projekt ustawy wejdzie w życie, to tę książkę przez rok moglibyście kupić tylko w cenie podstawowej, czyli z dnia premiery – za 44,99 zł, lub 39,99 (egzemplarz w miękkiej oprawie). Dzięki 20 złotym dodatkowo wyciągniętym od nas, konsumentów, świat książkowych bonzów będzie piękniejszy i łatwiej będzie się robiło interesy.
Według nich, książki to nie kiełbasa, aby sprzedawać ją w promocji, tylko dobro kultury. Haczyk z przynętą lobbystów właśnie połyka Piotr Gliński, wicepremier oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego. W czwartek spotkał się z przedstawicielami Polskiej Izby Książki wysłuchując biadolenia. Po pierwsze, na chytrych czytelników. Ci bowiem uparli się, by kupować książki tanio i przez internet (już 52 proc. kupuje książki w sieci). Co trzecia książka kupowana jest w ofercie rabatowej, czyli faktycznie klient płaci za nią mniej, niż pokazuje cena okładkowa. Ponad 80 proc. czytelników pozytywnie ocena fakt, że książki sprzedawane są w promocyjnych cenach – wynika z opracowania Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Po drugie, na rynku grasują książkowi zbóje. Tacy jak wspomniane już Bonito.pl. Ta internetowa księgarnia w tym roku planuje sprzedaż za 205 mln złotych. Ich magazyn pod Krakowem może przechować milion egzemplarzy książek. Są w stanie wysłać książkę nawet w ciągu 15 minut od złożenia zamówienia, a każdy z bestsellerów kupicie tam taniej o kilka czy kilkanaście złotych. Sieć dyskontów Biedronka chwali się tym, że w ciągu ostatnich 5 lat sprzedała 35 milionów książek.
Dla twórców ustawy to "apokaliptyczna wizja", a dla firm Empik i Matras (dwie największe sieci stacjonarnych księgarni, także wpływowi członkowie izby) powód do zgryzot. Członkowie PIK oczekują, że Gliński poprze ich ustawę, tak jak Konstanty Radziwiłł i jego ministerstwo poparli pomysł ustawy Apteka dla Aptekarza. Na podobnej zasadzie lobby aptekarzy stwierdziło, że aptek jest za dużo, a leki za tanie, trzeba więc ratować biznes. Ustawa była tak zła, że przez 20 lat lobbowania tylko PiS dał się nabrać na hasło, że apteki są dla aptekarzy, a nie dla pacjentów.
Zrzutka na lobbing
Projekt ustawy o książce ma ciekawą historię. Szefowie PIK już w 2013 roku ogłosili zbiórkę 90 tys. złotych na lobbing w sprawie ustawy, której skutkiem będzie podniesienie cen książek. Zobaczcie tylko ich "cennik" za ustawę.
Jak na złość, pożyteczni posłowie PSL nie wyrobili się z projektem na czas rządów poprzedniej ekipy. Teraz projekt wrócił i to udoskonalony.
Co to oznacza w praktyce? – Zarzuty wobec pomysłu na zakaz obniżania cen książek można mnożyć. Wprowadzenie takiego rozwiązania w Polsce radykalnie obniżyłoby konkurencyjność księgarni internetowych, które dzięki niższym kosztom funkcjonowania walczą o czytelnika przede wszystkim niższą ceną niż w tradycyjnych punktach sprzedaży. Ostatecznie więc podwyższy realne ceny książki, czyli to, ile czytelnicy faktycznie (a nie – wedle ceny okładkowej) płacą za książki – ostrzega Piotr Trudnowski, analityk z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Wbrew argumentom izby, mali wydawcy wcale nie są tacy zadowoleni. Już teraz narzekają na zaporowe warunki wejścia na półkę dużych księgarzy.
Dodaje, że ustawa zakazując promocji przez 12 miesięcy ma skierować ruch klientów do księgarni największych sieci. Z kolei Katarzyna Kozłowska, właścicielka Kurhaus Publishing wylicza inne patologie rynku nadające się do natychmiastowej regulacji. To dystrybutorzy narzucający terminy płatności powyżej 160 dni, unikanie rozliczeń, praktykowanie zamrażania wypłat wynagrodzeń z tytułu sprzedanych książek na rok i więcej, obciążanie wydawców kosztami promocji książek w sieciach księgarskich, marże powyżej 56 proc..
Całe zło
W stanowisku Polskiej Izby Książki (tu pełny tekst) autorzy kilkukrotnie sami sobie zaprzeczają. Raz twierdzą, że ceny książek nie wzrosną, by za chwilę przekonywać, że książka nie może być zbyt tania, bo... "walka ceną może sugerować konsumentom, że książki są albo niepełnowartościowe, albo ich ceny sztucznie zawyżone. Natychmiastowe przeceny nowości wydawniczych (o 20–30 proc. ceny wyjściowej) to obniżanie należnego honorarium autora i wpływów wydawcy czy księgarza". Ponadto ambitni pisarze nie mają z czego żyć, w przeciwieństwie do garstki autorów bestsellerów. To już chyba przytyk do Szczepana Twardocha, bodaj jedynego autora jeżdżącego Mercedesem i Katarzyny Bondy, polskiej królowej kryminałów.
Jeszcze zabawniej brzmi oskarżenie, że całe zło to wina internetu i złego Amazona, przez których upadają małe księgarnie, a wraz z nimi lecą na łeb wskaźniki czytelnictwa. Według ekspertów IAB, jest dokładnie odwrotnie – "internet jest kołem zamachowym rynku książek. Współczesny czytelnik jest jednocześnie aktywnym internautą. W naturalny sposób szuka w internecie informacji na temat nowości wydawniczych, spotkań autorskich czy atrakcyjnych ofert cenowych" – przekonują autorzy raportu, pokazując rosnące słupki sprzedaży internetowej.
Polska Izba Książki nie wyjaśnia w czym gorszy od analogowego księgarza jest Wojciech Mazia, który księgarnię Bonito.pl założył na pierwszym roku studiów. A biznes ten uruchomił "zniechęcony marnowaniem czasu na szukanie podręczników akademickich oraz innych książek po całym mieście". Być może jednak cała dalsza dyskusja jest tylko mąceniem w głowach, bo chodzi o to, aby książki były tylko po 39,99 zł. I ani grosza mniej.
Na wprowadzeniu ustawy zyskają wszystkie zainteresowane środowiska: księgarze, dystrybutorzy, wydawcy (kontrola nad ceną własnych publikacji, większa przewidywalność dochodów), autorzy (większa przewidywalność dochodów) i czytelnicy. Działania, które już podjęliśmy nastrajają optymistycznie. Mamy poparcie licznych i wpływowych gremiów, w tym polityków. Spotkania z wydawcami, hurtownikami i księgarzami ujawniły daleko idącą zbieżność interesów.
Tomasz Sommer
prezes 3SMedia wydawcy m.in książek o tematyce historycznej i publicystycznej
Jedyna droga wiedzie poprzez kogoś w rodzaju licencjonowanego pośrednika. W sumie z ceny na okładce np. 39,99 zł zabierają 50 czy 55 procent. Bez opłacenia dodatkowej promocji np. 8 tys. zł. książki lądują na dalekich półkach, z małymi szansami na sukces. Duże sieci słyną z opóźnień w płatnościach. Jeśli dla mnie wystarczająco dobrym biznesem jest sprzedaż książki za 25 zł w hurcie, to wolę sprzedawać za pośrednictwem internetu. Ci księgarze zarabiają na skali ogromnej sprzedaży. Doliczają do mojej ceny np. 5 zł. szybko płacą faktury. Dlatego książki w sieci kosztują 30-35 zł.
Katarzyna Kozłowska
właścicielka Kurhaus Publishing
Niezależnie od tego, w jaki sposób sformułowane zostaną zapisy o stałej cenie książki, ich skutek będzie wyłącznie jeden: przytłoczą one i tak już pogubionych w ekstremalnie trudnym otoczeniu rynkowym wydawców. Płynące z każdej strony słowa troski o rozwój ambitnej oferty książkowej i gęstej sieci księgarskiej nijak się mają do praktyki. Panuje powszechne przyzwolenie na konsolidacje. Ich efekt jest taki, że dystrybutorzy, którzy w ramach swoich grup kapitałowych mają wydawnictwo, lub kilka wydawnictw i drukarnie, miesiącami finansują swoje własne premiery z funduszy pochodzących ze sprzedaży książek innych wydawców.