Magdalena Prokopowicz w 2010 roku
Magdalena Prokopowicz w 2010 roku Fot. Anna Bedyńska / Agencja Gazeta
Reklama.
Ciężko pogodzić mi się z myślą, że teraz należy pisać o Magdzie Prokopowicz w czasie przeszłym. Bo ona kojarzy mi się z życiem, z wolą życia oraz walki. Gdy o niej myślę, widzę aktywną, mądrą i dumną kobietę, która każdym kolejnym dniem udowadniała, że choroba nowotworowa, to nie wyrok. Bo walcząc z rakiem można urodzić dziecko oraz zbudować ważną społeczną organizację. Można cieszyć się z małych i wielkich przyjemności.
Magda Prokopowicz pokazała nam wszystkim, że choroba nie zabija uczuć i kobiecości. To między innymi dzięki niej dotknięte nowotworem panie zbuntowały się przeciw pokutującemu w społeczeństwie wizerunkowi "chorej". Łysej, smutnej, odartej z godności istoty. Magda Prokopowicz przywróciła chorującym godność i udzieliła Polakom ważnej lekcji. Obaliła tabu, mówiąc głośno o tym, o czym inni woleli milczeć.
Miałam okazję poznać Magdę Prokopowicz osobiście. Przyjęła moje zaproszenie do audycji, którą prowadzę w radiu Chilli ZET. Do studia przy Żurawiej w Warszawie przyszła ubrana bardzo kolorowo. Powiedziała, że kolory dają jej siłę. Bez skrępowania mówiła o chorobie, o tym, że następnego dnia wybiera się do szpitala. Emanowała dobrą energią i cały czas się uśmiechała. Ja za to płakałam. W przerwach między kolejnymi "wejściami". Po nagraniu udało nam się porozmawiać prywatnie. Namówiłam też Magdę, żeby założyła bloga w naTemat i dzieliła się z ludźmi swoją wiarą i entuzjazmem. Żegnając się ze mną, Magda Prokopowicz powiedziała: "Trzeba doceniać to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę".
Miała i ma rację. Była tutaj przez chwilę i zrobiła mnóstwo dla innych. Dla nas. Powinniśmy być jej za to zawsze wdzięczni. W hołdzie dla Magdy, cieszmy się życiem.