Fotografia i lotnictwo to dwie wielkie pasje Sławka Krajniewskiego. Obie udało mu się połączyć, a jego fotografie samolotów budzą wielkie emocje. Mało kto jest w stanie tak oddać piękno aeroplanów jak właśnie hesja, który swoją przygodę z fotografowaniem zaczynał pod koniec lat 70-tych, kiedy zrobił pierwsze zdjęcia aparatem Smiena.
Zbieg okoliczności. Dostałem w prezencie aparat od mojej ukochanej cioci, a poszukiwanie obrazów odziedziczyłem po mamusi, która jest malarką.
Pan nie malował?
Dawno temu, odrobinę w dzieciństwie, ale wolę fotografię. Staram się pokazać na zdjęciach świat takim, jakim ja go widzę. Pokazywać te wszystkie detale i szczególiki, które często nam umykają. Lubię to robić.
Pamięta pan swoje pierwsze zdjęcia?
To była fascynacja pierwszym aparatem. Dzięki niemu można było nauczyć się warsztatu fotograficznego. Kiedy się źle dobrało parametry czasu i przesłony to niestety, zdjęcia nie było.
Co pan wtedy najczęściej fotografował?
Fotografowałem wszystko co się dało. Na początku oddawało się klisze do wywołania do zakładu fotograficznego, ale dość szybko dorobiłem się własnej ciemni. Często robiło się zdjęcia właściwie tylko po to, żeby bawić się potem w ciemni.
A kiedy pojawiło się zainteresowanie lotnictwem?
Mniej więcej w tym samym czasie. Interesowałem się historią, dużo czytałem, moją ulubioną książką był "Dywizjon 303". Pamiętam, ze kupiłem taki zestaw modeli pięciu podstawowych samolotów z II wojny światowej. Zrobiłem sobie lotnisko i odgrywałem wszystkie sceny z książki. Z czasem czytałem coraz więcej, wkręciłem się w to lotnictwo równolegle z modelarstwem.
Nie chciał pan zostać pilotem?
A jakże! Startowałem do liceum lotniczego w Dęblinie, ale mnie nie przyjęli. Później po ogólniaku starałem się dostać do wyższej oficerskiej szkoły lotniczej. Znów się nie dostałem, odrzucono mnie z powodu problemów z błędnikiem.
Żal?
Z perspektywy czasu cieszę się, że się tam nie dostałem. Poszedłem na WAT, mam z uczelni wiele wspaniałych kontaktów i przyjaźni.
Ale nie siedzi pan za sterami.
Jakby mnie przyjęli do Dęblina byłbym tylko - i aż - pilotem. To pewnie też byłoby fascynujące. Tymczasem dzięki WAT, dzięki życiu w Warszawie, otworzyły mi się oczy na wiele innych aspektów. Zresztą do dziś prowadzę kilka różnych żyć równolegle. Wielu moich znajomych z innych działań nawet nie wie, że jestem fotografem.
A kiedy zaczął pan łączyć lotnictwo z fotografią?
Pamiętajmy, że kiedyś to nie było takie łatwe. Wstępu na wojskowe obiekty nie było, wszędzie było widać tabliczki z zakazem fotografowania. Fotografią lotnicza zainteresowałem się już na studiach, gdy miałem pierwsze kontakty z samolotami. Jak się jeździło na praktyki na lotniska wojskowe i można było kilka zdjęć zrobić.
Pamięta pan kadry których pan nie uwiecznił?
Po zakończeniu studiów pracowałem w Świdwinie i byłem częstym gościem u mojego przyjaciela na lotnisku w Słupsku. Miałem wtedy zepsuty aparat i jakoś nie kwapiłem się do tego, żeby go naprawić. Dziś koszmarnie tego żałuję, bo można było tam zrobić fotografie samolotów MiG-23. To była niepowtarzalna okazja.
A jak to dziś wygląda? Łatwiej jest fotografować samoloty wojskowe?
Zależy komu. Osoba z zewnątrz która by chciała ot tak wejść na teren jednostki i się pokręcić raczej nie zostanie wpuszczona. Ale są fajne opcje, których kiedyś nie było. Są różne stowarzyszenia, a także bazy organizują "dni otwarte". Na przykład baza lotnictwa w Malborku na swojej stronie na Faceboku ogłasza co jakiś czas „spotters day”. Może tam wejść dajmy na to 100 osób i fotografować starty, lądowania, czy zaparkowane samolotu. Bardzo fajna rzecz i należą się wielkie brawa dla ludzi, którzy takie wejścia organizują.
Łatwiej się fotografuje za granicą?
Niewielu fotografów lotniczych w Polsce zdaje sobie z tego sprawę, że jesteśmy jednym z nielicznych krajów, w których można wejść do bazy, stanąć 50 metrów od pasa i fotografować wojskowe samoloty.
Naprawdę?
W Szwecji wystarczy stanąć obok bazy i zaraz pojawia się żandarmeria. I nie jest tak, że każą kasować zdjęcia, tylko z miejsca zabierają karty pamięci. W innych krajach jest podobnie. Co więcej, mamy samoloty zarówno wschodnie jak i zachodnie. Fotografowie z innych krajów nam bardzo zazdroszczą!
Jak jest ładny, słoneczny dzień, to mamy ładnie oświetlony samolot na zdjęciu. Mnie jednak nie chodzi o to, żeby tylko pokazać samolot, żeby zdjęcie było jakąś dokumentacją. Chcę pokazać fajny klimat, ciekawe zjawiska. A to najłatwiej pokazać na przykład podczas potężnej ulewy.
Ulewa, samoloty i fotografia?
Mieliśmy kiedyś zajęcia Akademii Nikona, gdzie był jeden start i jedno lądowanie. Były genialne warunki. Było mokro, pas startowy wyglądał jak lustro, za samolotem podczas startu unosiły się kłęby pary wodnej. Każdy kto taki start zobaczy na żywo bądź na zdjęciu mówi "woow". Na tych zajęciach powstało o wiele więcej ciekawych zdjęć, niż podczas takich, na których było kilkadziesiąt startów i lądowań.
Jest jakieś zdjęcie, którego pan jeszcze nie zrobił?
Oj, cała masa. I mam nadzieję, ze takich zdjęć będzie coraz więcej. Jak mi zacznie brakować pomysłów to przestanę mieć ochotę robić te zdjęcia.
Jakiś samolot jeszcze został do obfotografowania?
To nie tak. Moim celem nie jest posiadanie zdjęć wszystkich konstrukcji lotniczych świata. Mogę robić fotografie tylko jednej maszyny przez cały czas, byle były to zdjęcia które dla mnie będą ok. Piękne tło, fajne sytuacje, klimat. Znam ludzi, którym zależy na sfotografowaniu kolejnych maszyn, jakich jeszcze nie mają w swoich zbiorach. I to jest też fajne, pełen szacunek, każdy z nas ma inne podejście do fotografii. Ale u mnie to tak nie działa, nie jest moim celem kolekcjonowanie konstrukcji uchwyconych na zdjęciach, tylko kolekcjonowanie dobrych ujęć.
Ile czasu potem spędza pan przy obróbce fotografii?
W moim odczuciu obróbka, to doprowadzenie tego co widzę na monitorze do tego, co widziałem na żywo lub do mojej wizji danego ujęcia. Wszyscy się bardzo dziwią na warsztatach, że obróbka jednego zdjęcia nie zajmuje więcej niż półtorej minuty, no czasem dwie.
Serio? Tak szybko?
No dobrze, czasem to trwa dłużej, jak jest jakieś fajne ujęcie, tylko w kadrze pojawiło się coś, co trzeba potem wyczyścić. Ważne jest, żeby z aparatu wyjąć jak najlepszy materiał. Jeżeli się zrobi dobrej jakości ostre zdjęcie, to wtedy z tym zdjęciem można zrobić wszystko. Jeżeli zdjęcie nie jest dobre, jest nieostre, to wtedy rzeczywiście trzeba się nad takim zdjęciem trochę namęczyć. O ile warto, bo jeśli jest średnio atrakcyjne to po prostu znika z dysku.
I już?
To nie jest fotografia modelkowa, gdzie jak mi pokazywali mistrzowie tego gatunku, pierwsze dwie godziny obróbki to „poprawianie rzeczywistości”. Moje" modelki" same z siebie już są piękne i idealnie pomalowane. Nic im nie trzeba dorabiać, ani niczego nie trzeba poprawiać.
Skąd się wzięło "hesja"?
Jako dzieci mieliśmy z kolegami swój własny język, jednym z jego słów było właśnie "hesja". Dopiero później dowiedziałem się, że jest taki land w Niemczech. Jakoś to słowo do mnie przylgnęło, od podstawówki przez liceum, na WAT też byłem "hesja" i jestem dumny, że tak jest nadal.
Nad czym pan teraz pracuje?
W tym momencie kończymy drukować nowy album i przygotowujemy nową wystawę: "Odloty hesji 4". Sporo czasu poświęcam też pewnemu projektowi.
Jakiemu?
Są w Europie firmy zajmujące się fotografią air-to-air, organizujące zdjęcia samolotów robione z pokładów innych samolotów. To kosztuje kosmiczne pieniądze, na przykład około 20 tysięcy złotych za dwa dni zdjęć. Pomyślałem, że skoro w Polsce mamy taki sam samolot jakim się lata za granicą, i mamy też świetnych pilotów i fajne samoloty do fotografowania, to czemu nie zorganizować sesji air-to-air w Polsce. Udało mi się zebrać pilotów, fotografów, samoloty. 12 maja na lotnisku w Piotrkowie Trybunalskim odbędzie się pierwszy „Air-to-air Meeting” – zapraszam. Ale miejsca na pokładzie już są wszystkie zajęte.
Będzie taniej niż za granicą?
Projekt nie jest komercyjny, cena takiego latania to suma kosztów podzielona przez liczbę fotografów na pokładzie. Wszystko już jest dopięte, brakuje mi tylko potwierdzenia pogody. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, jak będzie dobrze, to mam już plany na kolejne sesje.
Z tego co pan mówi wynika, że to bardzo drogie hobby.
Fotografia lotnicza jest droga. Sam sprzęt to tysiące złotych, do tego dochodzą wyjazdy. Najnowszy album to zdjęcia z ostatnich dwóch lat. Przez ten czas byłem na ponad 50 imprezach, pokonałem około 100 tys. km żeby dotrzeć do tych kadrów.
To chyba dorobił się pan zniżek u przewoźników lotniczych...
Niestety nie. Często też jeździ się samochodem. Prawda jest taka, że w pracy nie zarabiam takich pieniędzy, które starczyłyby na finansowanie wszystkiego. Cieszę się, że z tej mojej fotografii udaje się zarobić na kolejne wyjazdy.
Czyli fotografia lotnicza to tylko takie samofinansujące się hobby?
Nie chcę, żeby to był mój zawód. Bo jeżeli będę musiał zrobić jakieś zdjęcia to odbierze mi to połowę frajdy.
Jak wygląda taki wyjazd na lotniczą imprezę?
Nigdy nie jeżdżę samemu. Dla mnie zrobienie zdjęcia nie jest tak fajne, jak ta cała otoczka. Ważni są przyjaciele, z którymi jeżdżę, razem się w to bawimy. Czasem bywa tak, że przez tę naszą zabawę nie robimy ani jednego zdjęcia. Ale to nie jest ważne. Przyświeca nam idea, którą opisujemy tym zdaniem: "gdyby chodziło tylko o zdjęcia, to po co to wszystko?"
Serio nigdy pan nie fotografuje samemu? Nawet jak się trafi jakaś super okazja?
Przykład z życia. Dzwonią do mnie z dowództwa i mówią: lecisz do Hiszpanii na cały dzień zdjęć. Moje pytanie: ile osób mogę zabrać ze sobą. Bo samemu lecieć to bez sensu. Po godzinie słyszę, że mogę zabrać jedną osobą. Patrzę na listę kumpli i wiem, że będę miał dla jednego z nich mega informację. To są takie super momenty. Nie mam przyjemności w tym, żeby gdzieś polecieć w tajemnicy i samemu zdjęcia robić, by wszystkich później zaskoczyć.
A czy często panu ktoś daje takie okazje pod nos?
Nie zawsze. Ale zdarza się. Na przykład w zeszłym roku koledzy zrezygnowali z fotografowania z latającej cysterny. Brali już udział w czymś takim, a wiedzieli, że ja nie. Oddali mi jedyne miejsce. Super sprawa.
Przyjaźń i zabawa ponad wszystko?
Ważny jest luz. Inaczej zachowuje się fotograf zawodowy, który musi zrobić zdjęcie. Jest spięty, zdenerwowany, inaczej mu ręka chodzi. A inaczej, jak się fotografuje na luzie, kiedy nie ma przymusu.
Aparat z takim teleobiektywem lekki nie jest. Chodzi pan na siłownię?
Nie, nie mam czasu ani ochoty na siłownię. Po co mi chodzić na siłownię jak na pokazy jeżdżę? Rzeczywiście jest to ciężkie, czasem ręka drętwieje, ale jakoś daję radę.
Więcej zdjęć i relacji i porad dotyczących fotografowania samolotów można znaleźć na stronie hesja.pl