Tegoroczny Marsz Niepodległości jak w soczewce pokazał problemy, z którymi od kilku lat boryka się polskie społeczeństwo. Podział na "nas" patriotów i tych "onych", którzy nie powinni mieć prawa do nazywania się Polakami, przybiera na sile. W zakopaniu tego rowu nie pomaga doradca prezydenta prof. Andrzej Zybertowicz. Jego "minimum patriotyczne" wygłoszone w debacie TVN24 zamiast łączyć, jeszcze mocniej podzieliło.
Do dyskusji nad podziałem Polaków zorganizowanej przez TVN24 w Europejskim Centrum Solidarności zaproszono wybitnych przedstawicieli w kilku dziedzinach naukowych: sędzię i profesora nauk prawnych Ewę Łętowską, językoznawcę prof. Jerzego Bralczyka, ks. Adama Bonieckiego oraz socjologa, polityka i doradcę obecnego prezydenta Andrzeja Zybertowicza. Dyskusja na temat podziału Polaków na dwa plemiona trwała grubo ponad godzinę i była miejscami gorąca, ale to kilka zdań prezydenckiego doradcy wywołało prawdziwe kontrowersje.
Żeby nie było wątpliwości, prezydencki doradca potwierdza podział polskiego narodu na dwa plemiona. Według niego, jednym z nich są właśnie ci, którzy akceptują owe minimum patriotyczne i "chcą, aby Polska w przyszłości nadal istniała", drudzy to "zdefiniowani kosmopolitycznie, dla których Polska jest jedynie fazą w rozpłynięciu się w jakimś amorficznym tworze". Na pytanie, jak mają się czuć Polacy, którzy nie podzielają powyższych kryteriów, odpowiedź była krótka: paskudnie. Jak nietrudno się domyślić, to ci pierwsi mają prawo do nazywania się "prawdziwymi" Polakami i patriotami dbającymi o interesy naszego kraju. Co prawda, minimum patriotyczne zostało przez Andrzeja Zybertowicza ogłoszone kilka lat temu, ale to wczorajsza debata i kontekst sobotniego Marszu Niepodległości wywołały nad nim gorące emocje.
Reakcje
Pierwsze reakcje na ten podział można było zobaczyć już w telewizyjnym studiu. Wypowiedź socjologa wyraźnie nie spodobała się publiczności zgromadzonej wokół dyskutantów, co dało się odczuć po głośnym buczeniu. Także wśród reszty zaproszonych gości i prowadzącej debatę Katarzyny Kolendy-Zalewskiej, wypowiedź ta wzbudziła oględnie mówiąc niemałe zdziwienie. Jednak prawdziwe emocje przeniosły się do mediów społecznościowych, gdzie wiele osób poczuło się przez profesora Zybertowicza wywołanych do tablicy. Natychmiast pojawiły się oskarżenia o dzielenie społeczeństwa na Polaków i nie-Polaków, wmontowywanie kościoła katolickiego w politykę i oblanie tego nacjonalistycznym sosem.
Trzy kryteria, trzy sprzeczności
Warto jednak dłużej zatrzymać się nad kryteriami autorstwa doradcy Andrzeja Dudy. Już wstępna analiza pokazuje, że chyba nie zostały one do końca przemyślane.
1.Potrzebujemy własnego – suwerennego, na ile to w cywilizacji globalnej możliwe – sprawnego państwa, które troszczy się o interes narodowy.
Na początku trzeba byłoby zadać pytanie o to, jak suwerenność rozumie sam autor. Powtarzającym się na ustach prawicy zagrożeniem dla suwerenności Polski jest Unia Europejska i rzekome federalizacyjne zapędy polityków z Europy Zachodniej. Patrząc na wypowiedzi profesora na temat UE, jego zdanie o niej jest zależne od chwilowych potrzeb. Raz, Unia jest zapewniającą bezpieczeństwo i ład społeczny instytucją międzynarodową, żeby zaraz potem była dryfującym tworem, rządzonym przez biurokratów wrogich Polsce, która chce być niezależna i walczyć o swoje narodowe interesy.
Patrząc jednak na to, że Andrzej Zybertowicz w 2014 roku startował z list Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Parlamentu Europejskiego można domniemywać, że zgadza się on z podstawowymi założeniami instytucji, w której struktury chciał wejść. A jakbyśmy nie patrzyli na rolę Unii Europejskiej i jej instytucji, sama do niej przynależność zakłada częściowe zrzeczenie się suwerenności w niektórych dziedzinach. Wniosek jest więc jeden: albo pan profesor wypadł z ram własnego podziału i powinien "czuć się paskudnie", albo zupełnie inaczej rozumie suwerenność, co nie przysporzy mu przyjaciół w środowisku politycznym, w którym się obraca.
2. Można być dobrym Polakiem nie będąc katolikiem, nie będąc osobą wierzącą; można być dobrym Polakiem mając poglądy lewicowe, prawicowe albo nie posiadając jasności w tej materii. Ale nie można być dobrym Polakiem nie doceniając cywilizacyjnej roli Kościoła katolickiego w dziejach Polski.
Ten punkt wywołał najwięcej kontrowersji. Co prawda zarzuty mówiące o tym, że tylko katolik może być prawdziwym Polakiem, są chybione. Autorowi "minimum patriotycznego" chodziło raczej o uznanie historycznej roli kościoła katolickiego w Polsce. Jednak tutaj także trafił na polityczno-historyczną minę. Bo jeżeli przyłożymy ten szablon do gloryfikowanego przez obecną władzę marszałka Józefa Piłsudskiego, wychodzi na to, że nie mógłby on być patriotą. Oczywiście ze względu na dosyć poważne zatargi z Kościołem Katolickim i niezbyt pochlebnym zdaniem naczelnika na jego temat.
Zasadnym pytaniem jest także to, co oznacza "uznanie historycznej roli kościoła". Bo jeżeli ktoś nie zgadza się z faktycznym brakiem rozdziału kościoła od państwa w Polsce, destrukcyjnym wpływem niektórych księży na wiernych, nie mówiąc o przypadkach nawoływania przez kapłanów do nienawiści, ksenofobii i rasizmu, musi odwołać się do historii. W praktyce więc krytyka kościoła także wyklucza z grona "lepszego" plemiona. – Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że owe "minimum patriotyczne" to nie tyle twór socjologiczny, co ideologiczny. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek doczekam czasów, gdy socjologia będzie używana do celów ideologii rządzącej partii – mówi w rozmowie z naTemat prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Nasz rozmówca zwraca przede wszystkim uwagę na karkołomną próbę udowodnienia, że Kościół Katolicki musi być uznany za nieodłączny czynnik narodowotwórczy w historii Polski. – Możemy wziąć pierwszego z brzegu naszego romantycznego wieszcza narodowego, Mickiewicza czy Słowackiego, na których teraz tak chętnie powołują się rządzący. Wszyscy oni mieli niezbyt pozytywny stosunek do kościoła. Ganili papieża, że wspiera zaborców, a nie Polskę. Profesor Krzemiński przypomina też o Polsce, która w największym rozkwicie (czego zresztą używa się do dziś) była w epoce Jagiellonów. Wtedy nasz kraj był dwunarodowym państwem, gdzie spotykało się wiele narodów i religii. Ówczesny katolicyzm był tolerancyjny, skoro też przyjmowano uciekających z Hiszpanii Żydów. Argument prof. Zybertowicza jest po prostu podwójnym kłamstwem.
3. Można być krytycznym wobec tradycji i historii naszego narodu, ale nie można się od nich odwracać ani ich fałszować.
I tu kamyczek do ogródka obecnie rządzącego obozu politycznego. Permanentne manipulowanie przy historii (szczególnie tej najnowszej) to chleb powszedni obecnie rządzących polityków, którzy w byciu patriotami ustawiają się w pierwszym rzędzie. I jak wiadomo, nie chodzi tu tylko o krytyczne spojrzenia na część historycznej "Solidarności", Okrągły Stół czy transformację ustrojowo-gospodarczą, ale o wprowadzanie całkiem nowej narracji historycznej. Niestety, w polskich realiach, granica między dozwoloną krytyką a fałszowaniem historii jest bardzo cienka. Czyżby Andrzej Zybertowicz chciał coś uświadomić swoim kolegom?
Prof. Krzemiński obala też trzeci punkt z propozycji prezydenckiego doradcy. – Co to znaczy, że nie można fałszować historii? Przecież to dzieje się właśnie teraz. Mitologizowanie choćby tzw. żołnierzy wyklętych czy kompletna zmiana bohaterów historii najnowszej zupełnie zaciera to, jak było naprawdę. Zresztą, w warstwie języka także obserwujemy zmianę, a przypomina ona dokładnie ideologiczny język partii z czasów PRL-u.
Kto ma decydować?
Na koniec pozostaje jeszcze pytanie: kto miałby decydować o tym, czy dana osoba spełnia to "minimum" czy nie? Jak mówi prof. Krzemiński – odpowiedź pana Andrzeja Zybertowicza jest prosta. To ma odbywać się spontanicznie, w luźnych rozmowach, w rodzinach, w gronie znajomych. I w wyniku tego miałby się kształtować "właściwy" pogląd. Lecz w tej sytuacji ci, którzy mieliby inne zdanie – albo musieliby je zmienić, albo stawaliby się osobami moralnie potępionym. A przecież na początku wywodów pan profesor dowodził, jak to straszne, że pozostawiono samej sobie prześladowaną "mniejszość wysiedlanych lokatorów".
Ale los mniejszości mającej inne zdanie, niż ustalona "norma" w społecznym dyskursie narodowym, jakoś już profesora Zybertowicza nie obchodzi. – Ta jego propozycja to kompletna bzdura i socjologiczne kłamstwo. Zresztą podobnie jak cały omawiamy przez nas twór – podsumowuje nasz rozmówca. Szkoda, że dziś tak łatwo zdecydować o tym, kto może być Polakiem, a komu tego prawa można odmówić.
Wypowiedź prof. Andrzeja Zybertowicza w programie "Arena Idei" w TVN24 z 12.11.2017
Ja proponuję bardzo otwarte minimum patriotyczne: Polakom potrzebne jest własne suwerenne państwo, uznanie historycznej roli narodowotwórczej kościoła katolickiego i historii, od której nie można się odwracać, manipulować nią i jej fałszować.