
Reklama.
Przypomnijmy, że 10 lutego 2017 roku rządowa limuzyna, w której podróżowała Beata Szydło, uległa wypadkowi w Oświęcimiu. Rządowa kolumna trzech samochodów wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca przepuścił pierwszy samochodów i następnie zaczął skręcać w lewo. I tak doszło do kolizji z autem szefowej rządu, które następnie trafiło w drzewo. Śledztwo w tej sprawie było kilkukrotnie przedłużane, a sprawę badało aż trzy zespoły prokuratorów. Do decydujących rozstrzygnięć nie doszło, postanowiono nawet warunkowo umorzyć śledztwo. Teraz jednak na jaw wychodzą kulisy śledztwa krakowskiej prokuratury.
Jak podaje "Rzeczpospolita", prokuratorzy badający sprawę od początku nie tak wyobrażali sobie zakończenie dochodzenia. Chcieli oni uniknąć stawiana zarzutów jedynie młodemu kierowcy seicento. Według nich do zdarzenia przyczynił się także kierowca rządowej limuzyny. Ponadto doszło do sprawdzenia wiarygodności pozostałych funkcjonariuszy BOR, którzy utrzymywali, że kolumna jechała z włączonymi sygnałami dźwiękowymi. Ich zeznania nie zgadzają się z tym, co prokuraturze zeznali obecni niedaleko miejsca zdarzenia świadkowie. Okazuje się też, że dokument o umorzeniu śledztwa podpisał tylko szef prokuratury. Nie ma na nim podpisów dwóch pozostałych kierowników zespołów.
Na dwa dni przed zamknięciem śledztwa, trzech członków zespołu złożyło wnioski o wyłączenie ich z postępowania. Według "Rz" oznacza to, że prokuratorzy, którzy badali wypadek, nie chcieli zgodzić się na postawienie zarzutów jedynie kierowcy seicento, ale zarzuty chcieli postawić także funkcjonariuszowi BOR-u. – Musiała nastąpić rozbieżność stanowisk nie do pogodzenia – mówił dziennikowi doświadczony prokurator.
źródło: "Rzeczpospolita"