
Kilkudniowe szkolenie, egzamin, pożegnanie. Zaangażowanie kolejnej osoby na szkolenie, egzamin i pożegnanie... Tak według naszej czytelniczki wygląda praca w jednej z warszawskich restauracji. Właściciel znalazł sprytny sposób na to, by na dodatkowych pracownikach nie stracić ani grosza. – To patologia – mówi naTemat Piotr Rogowiecki z organizacji Pracodawcy RP.
REKLAMA
– Do "Zapiecka" trafiłam, bo od znajomych słyszałam, że dają tam duże napiwki. Większość osób, która tam trafia, nie ma jednak szans się tym nacieszyć. Bo przez pierwsze cztery dni trwa darmowe szkolenie, podczas którego trzeba być w pracy codziennie przez 12 godzin. Przez cały ten czas pracuje się za darmo, a potem jest egzamin. Przychodzi szef całej sieci i patrzy, jak kelnerce idzie obsługiwanie gości. I bardzo często zdarza się, że dziewczyny go oblewają. A jeszcze w dniu egzaminu trzeba pracować co najmniej kilka godzin za darmo – opowiada nam Marta (imię zmienione), warszawska studentka , która ma za sobą rekrutację w "Zapiecku".
Czytaj również: Bary grozy nie tylko nad morzem. Spleśniałą szarlotkę zjesz nawet w najlepszych klubokawiarniach
Według naszej rozmówczyni, rekrutacja w tej warszawskiej restauracji służy tylko temu, by właściciel nie ponosił kosztów zatrudnienia dodatkowych osób. Naiwni studenci wierzą w otrzymanie pracy, więc zgadzają się na kilka dni szkolenia i egzamin. Dzięki niekończącemu się naborowi i wyśrubowanym wymaganiom wobec nowych pracowników "Zapiecek" ma dodatkowych pracowników bez konieczności wydawania choćby grosza na ich pensję. Co więcej, w czasie szkolenia nie mają oni prawa ruszać nic z tego, co dostali w ramach napiwku.
Legendarne napiwki
– Z relacji innych pracujących tam dziewczyn wynika, że oni starają się wykorzystać jak najwięcej dni, by ktoś pracował za darmo. A jeśli komuś się uda wreszcie zdać egzamin i zacząć zarabiać, może liczyć na 4 zł za godzinę. Kwota jest niska, ale szefostwo mówi, że dostaje się wysokie napiwki. Problem w tym, że na koniec miesiąca 10 proc. napiwków trzeba się podzielić z tymi, którzy pracują na kuchni – dodaje Marta.
– Z relacji innych pracujących tam dziewczyn wynika, że oni starają się wykorzystać jak najwięcej dni, by ktoś pracował za darmo. A jeśli komuś się uda wreszcie zdać egzamin i zacząć zarabiać, może liczyć na 4 zł za godzinę. Kwota jest niska, ale szefostwo mówi, że dostaje się wysokie napiwki. Problem w tym, że na koniec miesiąca 10 proc. napiwków trzeba się podzielić z tymi, którzy pracują na kuchni – dodaje Marta.
Przez kilka dni tego specyficznego szkolenia nikt w restauracji nie przywiązuje większej wagi nie tylko do wynagradzania pracowników, ale również do higieny. – Książeczkę sanepidowską dałam dopiero ostatniego dnia, przed egzaminem. I zrobiłam to całkowicie z własnej inicjatywy. To ja im musiałam przypomnieć, że w tej pracy powinnam przecież mieć taki dokument – relacjonuje studentka.
Tymczasem jej koledzy i koleżanki, którzy również uczestniczyli w czterodniowym szkoleniu, w ogóle nie wiedzieli, że książeczka jest potrzebna, by zostać dopuszczonym do ostatecznego egzaminu.
Zobacz też: Urzędnicy odpowiadają: Gessler nie jest niewinną ofiarą. Nigdy nie dowiódł racji przed sądem
Ci, którym się nie udało, traktowani są jak śmiecie. – Wczoraj do tego ich egzaminu podchodziła i nie zdała go moja koleżanka, z którą się razem szkoliłyśmy. Gdy dyrektor "Zapiecka" podszedł i powiedział jej, że nie zdała, to uroniło jej się kilka łez. Od zastępczyni dyrektora usłyszała wtedy: "niech pani tylko samobójstwa nie popełni" – relacjonuje Marta.
"Proszę o telefon tego niedoszłego pracownika"
Szefostwo knajp zaprzecza, jakoby coś takiego odbywało się w ich lokalach.
– Nie wiem skąd macie państwo takie informacje. W te chwili nie mam też czasu o tym rozmawiać. Ale jeśli ktoś takie zarzuty zgłaszał, to ja proszę o telefon tego niedoszłego pracownika – usłyszeliśmy od menadżerki jednej z restauracji sieci "Zapiecek", działającej na warszawskim Starym Mieście. – Te informacje są nieprawdziwe. W ogóle nie będę ich komentowała – dodała kategorycznie kobieta i odmówiła dalszych informacji.
Szefostwo knajp zaprzecza, jakoby coś takiego odbywało się w ich lokalach.
– Nie wiem skąd macie państwo takie informacje. W te chwili nie mam też czasu o tym rozmawiać. Ale jeśli ktoś takie zarzuty zgłaszał, to ja proszę o telefon tego niedoszłego pracownika – usłyszeliśmy od menadżerki jednej z restauracji sieci "Zapiecek", działającej na warszawskim Starym Mieście. – Te informacje są nieprawdziwe. W ogóle nie będę ich komentowała – dodała kategorycznie kobieta i odmówiła dalszych informacji.
Opisane przez naszą rozmówczynię praktyki za całkowitą patologię uważa tymczasem Piotr Rogowiecki z organizacji Pracodawcy RP. – To na pewno nie jest jednak powszechna praktyka, bo o takich przypadkach słyszelibyśmy z pewnością częściej. Jest to natomiast praktyka niezwykle naganna – ocenia Rogowiecki.
Ciebie pracodawca też wykorzystał?
A co zrobić, gdy sami jesteśmy wykorzystywani przez pracodawców szukających oszczędności? Ekspert radzi wykorzystanie dwóch dróg. Z jednej strony, trzeba zgłosić sprawę do właściwego organu. Z drugiej zaś, warto otworzyć internet i sprawdzić, czy nie ma w nim ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. – Opinia o pracodawcy powinna być pierwszą rzeczą, jaką sprawdzamy przed zgłoszeniem się do niego o pracę. I coraz więcej osób właśnie tak robi – radzi ekspert.
A co zrobić, gdy sami jesteśmy wykorzystywani przez pracodawców szukających oszczędności? Ekspert radzi wykorzystanie dwóch dróg. Z jednej strony, trzeba zgłosić sprawę do właściwego organu. Z drugiej zaś, warto otworzyć internet i sprawdzić, czy nie ma w nim ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. – Opinia o pracodawcy powinna być pierwszą rzeczą, jaką sprawdzamy przed zgłoszeniem się do niego o pracę. I coraz więcej osób właśnie tak robi – radzi ekspert.
Zdaniem Piotra Rogowieckiego, takie zachowania wśród pracodawców to swego rodzaju strzał w stopę. – Świadomość swoich praw jest coraz większa i ludzie nie pozwolą sobie na takie traktowanie. Nawet teraz, przy rosnącym bezrobociu – podkreśla.
Dodaje też, że najlepszym sposobem na powstrzymanie takich zachowań jest ich nagłaśnianie. – Teraz temu pracodawcy grozi ostracyzm. I bardzo dobrze, że ta studentka do państwa się zwróciła, bo to skuteczniejsza droga eliminacji takich przypadków, niż wszelkie kary administracyjne – podsumowuje.
