Ach, jak ten Kurasiński mnie denerwował! Przez pierwsze tygodnie od założenia naTemat nieustannie się czepiał, prowokował, drażnił. Potem poszedł drażnić innych, choć nam też czasem się od Niego dostaje. Dlaczego poszedłem na rozmowę z nim? Nie by go ugłaskiwać. By się dowiedzieć dlaczego zawala mojego i tysięcy innych osób Facebooka -stoma wpisami dziennie. I czy zawsze wie, co pisze. Dowiedziałem się, że nie zawsze wie, co pisze, bo czasem po prostu pisze. Z Arturem Kurasińskim rozmawiam o prawdzie w internecie, o kreowaniu się w sieci. Kurasiński przekonuje, że w 12 miesięcy jest w stanie w sieci wykreować każdego. Tak jak wykreował siebie.
A jednocześnie nikt za bardzo nie wie, czym się zajmujesz.
Potwierdzam, nikt nie wie czym się zajmuję. Nawet nie wiedzą o tym moi najbliżsi. Zajmuję się dużą liczbą rzeczy. Organizuję spotkania dla technologicznych maniaków. Ale gdybym powiedział, że prowadzę fundację, to byłaby to bzdura. Interesuje się rzeczami technologicznymi, próbuję je robić. Czasem mi się udaje, czasem się nie udaje. Dużo się jeszcze uczę.
Dużo osób zarzuca mi, że mówię o rzeczach, o którym nie mam pojęcia. I w większości mają rację. Muszę tak robić, bo gdybym przyznawał ciągle, że nic nie wiem, to ludzie, którzy mi ufają, powiedzieliby: To z kim pracujemy, z panem Arturem, czy z kimś innym? Muszę stwarzać pozory.
Czy Facebook płaci ci od liczby statusów, komentarzy, lajków i share-ów, które codziennie umieszczasz?
Oczywiście nie. Śmiałem się kiedyś, że Facebook zadzwonił do mnie i powiedział, że sam robię 6% polskiego internetu. Facebooka traktuję czysto wizerunkowo. Ludzie wchodzą na profil i mówią: Jezu, Kurasiński zajmuje się takimi rzeczami.
Kurasiński jest po prostu tajfunem aktywności w mediach społecznościowych. Po co to robisz?
Z prostego powodu. Wielokrotnie zdarzało mi się, że poznawałem się z ludźmi, którzy mówili: Nie znamy się osobiście, ale...znamy się z Facebooka, albo czytamy Twojego bloga, albo znamy Cię z serwisów. W biznesie jest wiele przypadków, w których ktoś mówi: Słuchajcie jest problem, czy znacie kogoś, kto by go rozwiązał. I wtedy pada czasem odpowiedź: Wiecie, jest taki gość, on ciągle napier....głodne kawałki, on się tym interesuje, zwróćmy się do niego. Tak to działa. Ludzie do mnie przychodzą i mówią: Artur, Ty się na tym znasz. Obecność na Facebooku jest budowaniem mojej tożsamości i marki. Jeżeli ktoś powie mi potem, że pieprzę głupoty, to ja powiem: pokaż mi, w którym wątku.
Przed chwilą powiedziałeś, że czasami mówisz o rzeczach, o których nie masz pojęcia.
Internet pozwala, oczywiście z zachowaniem pewnego umiaru, wypowiadać się w stylu: nie znam się, ale wypowiem się. Jeżeli ktoś się nie zgadza, to może mieć kontrargument. Jak wchodzę do knajpy, to czy muszę być szefem kuchni, żeby je ocenić?
Jeśli jesteś szefem kuchni naprawdę żenującej knajpy i wymądrzasz się oceniając naprawdę super lokale, to chyba coś jest nie w porządku.
W paru momentach pewnie można powiedzieć, że jestem kretynem, widać, że się na czymś nie znam. Natomiast ciężko zarzucić mi, że się nie znam w ogóle. Paroma tematami interesuję się od lat i to nie na poziomie przeczytania jakiegoś amerykańskiego bloga. Problemem całego internetu jest, że nagle pojawiają się jakieś osoby i na niczym się nie znają. Tymczasem z dużą pewnością głoszą na przykład: Fiat ma do dupy zarządzanie; Polski rząd nurkuje; Europa za chwilę zginie. Ciężko jest takie osoby weryfikować. Nie chcę by mi była przypisana taka łatka. Natomiast muszę być wyrazisty. Czasami nawet kosztem błądzenia, kosztem robienia z siebie idioty. Taką opcję wybrałem.
Ile procent Twoich publicznych wypowiedzi to takie, za którymi nie stoi żadna głębsza wiedza?
80 procent moich informacji, to rzeczy na których się znam i które jestem w stanie udowodnić. 20 procent nie.
Co robisz w sytuacji, w której mocno jedziesz w jakiś temat z tych nieznanych 20%, a potem jakiś prawdziwy ekspert cię punktuje: Panie Arturze, myli się Pan po pierwsze, po drugie, po trzecie. Nie masz z tym problemu?
Mam. Wtedy zazwyczaj się denerwuję i przyjmuję bardzo złą pozę: brnę w to do momentu, aż ktoś czarno na białym nie udowodni mi, że się mylę.
Jakim cudem takie wpadki nie rujnują Twojej wiarygodności na zawsze?
To jest cudowność internetu. Uwielbiam dyskutować z ludźmi nawet jeśli na czymś się nie znam. Lubię być otwarty do momentu, aż nie będzie ataków personalnych. Niektóre osoby niebezpiecznie zbliżały się do tego momentu. To też cecha internetu. Za dużo chcemy ludzi udupić. Biorą sobie na cel mnie, Maćka Budzicha, Grześka Marczaka - osoby znane z tego, że są znane. I ktoś mówi: To są debile, Grzesiek robi literówki, a Maciek jest gruby.
Gdybym ja w swojej branży zachowywał się tak jak ty w internecie, to po 3 dniach byłbym skończony, moja wiarygodność na wieki wieków skończona.
Zgadzam się. Z drugiej strony potrafię palcem wskazać wielu dziennikarzy którzy nie mają pojęcia o temacie o którym mówią. Dla kogoś, kto nie jest w temacie, to robi dobre wrażenie, bo oni wyglądają, mówią w odpowiedni sposób. To jest ta różnica między mną a Tobą, osobą popularną w internecie, poruszającej się na fali, a dziennikarzu ze swoim kodeksem wartości. Ale dziennikarstwo wymiera.
Nie pasuje mi to kompletnie. Ja zawsze wiem, że jak wezmę gazety, to tam powinienem znaleźć prawdę. Powinienem mieć pewność, że ktoś zadzwonił do kilku rozmówców, sprawdził fakty i podał mi je. Prasa od tego odchodzi, bo jest kopana przez internet. Ale w internecie zaczynają się pojawiać takie osoby, które mogą zająć pozycję dziennikarzy. Choć wątpię, by ktoś miał czas, by przez 2 tygodnie zgłębiać jakiś temat.
Nie chodzi nawet o czas. Chodzi o monetyzację. To się nie opłaca.
Dlatego ten ktoś musi walnąć bardzo mocnego newsa typu: Facebook tonie. Budowanie treści a la Onet jest bardzo kuszące. Boli mnie straszliwie kondycja prasy, ale nie ma dzśi na nią odpowiedzi. Nawet zasłużone tytuły są warte tylko tyle ile osób je kupuje. Ja płacę za kontent w internecie.
Płacisz za Piano?
Tak, bo czasami są artykuły, które mnie interesują. Za muzykę też płacę. Za filmy raczej nie.
A ilu Twoich znajomości płaci za Piano?
Niewiele. Ja plus moi koledzy z Agory. Piano nie cieszy się powodzeniem, bo ma niewiele naprawdę fajnych informacji.
Jak odróżnić prawdę w internecie?
Pytanie co to są prawdziwe informacje. Weźmy sprawę Anny Walentynowicz. Sięgam po prasę prawicową. Smoleńsk, brzoza, tak dalej...Biorę gazetę środka: Nie wiemy, poczekajmy. Biorę prasę po drugiej stronie: Bzdura, polityka.
Są tematy bardziej zobiektywizowane: technologie, ekonomia. Jak w internecie odróżnić, która wiadomość jest prawdziwa, która nie.
Weź jako przykład premierę Iphone 5. U Grześka Marczaka będzie wypośrodkowany tekst. Na blogu Apple, gdzie ludzie są zafascynowani będzie strasznie czołobitnie. Jedni napiszą, że Iphone jest odkryciem stulecia, inni, że Iphone to syf i dupa. Co jest prawdą? Informacje ekonomiczne? No i znowu. Profesor doktor Krzysztof Rybiński, który ma jakiś problem z rzeczywistością. Z drugiej strony jest Leszek Balcerowicz. Który mówi prawdę?
Czy uważasz, że prawda jest wartością w internecie?
Wartością poznawczą tak. Fajnie byłoby obedrzeć wszystkie skórki i zobaczyć, jak naprawdę wygląda świat.
Czy prawda jest warta pieniędzy?
W wielu wypadkach tak. Ludzie są gotowi zapłacić za obiektywną prawdę. Pytanie co dla tej osoby jest prawdziwe. Czy zapłaciłbyś za diagnozę: Panie Tomku ma Pan 3 dni życia. A ktoś inny: Nie, napije się Pan soku z jarzębiny, pół roku Panu daję.
Ilu w polskim internecie jest liderów opinii?
Mało. Takich sprawdzonych instytucji, opok mogę polecić paru. Takich ludzi, o których mogę stwierdzić: Ten facet nigdy nie nawalił, jest kontrowersyjny, ale ja go szanuję. Na palcac jednej ręki mogę policzyć takie osoby. To będzie Rafał Agnieszczak – nie zgadzam się z nim w wielu kwestiach, ale uważam, że facet ma kręgosłup moralny i podziwiam go za to. Wiem, że jego prawdy nie są przeczytane na trzech blogach technologicznych z USA, tylko że on to naprawdę przeżył. Doceniam go i podziwiam, mimo że to nie jest moja bajka. Druga osoba to Michał Brański z o2.pl. On czasem bardzo się zapędza. Mam wrażenie, że mamy podobne charaktery. Nawet jak kwestie padają, to my się puszymy, a ego jest silne.
Odwróce pytanie. Wymień osoby, których 100% komunikacji jest zmyślona
Bałem się tego pytania. Nie z powodu konsekwencji towarzyskich. Mam je w dupie. Chodzi o co innego. Nie chciałbym, żeby przeczytały o sobie w naTemat: Jestem debilem, ale...Był taki film „Głupi i głupszy”. Laska próbuje w nim powiedzieć facetowi, że nigdy z nim nie będzie. Ten chłopak przed nią stoi i ona mówi: Stary, nie ma szans. On pyta: Ale w ogóle nie ma szans. Ona: Jak jeden do 20 miliardów. A on na to: Czyli jest szansa. Nie chcę, by ludzie o których mógłbym powiedzieć tak to odbierały. Są więc takie osoby, nie wymienię nazwisk, ale mam wrażenie, że dla wielu z nich to jest świadomie wybrana droga. Wiedzą, że im więcej gromów, tym więcej osób się o nich dowie.
To tak jak ty.
Moja kariera w blogosferze polegała na tym, że nie byłem kontrowersyjny na tyle, by nie pojawiać się na ważnych spotkaniach. Mam kontrowersyjne poglądy, ale mogę pójść na spotkanie z prezydentem, czy premierem. Nikt nie powie, że ten gość przyjdzie w sandałach, czy zdejmie koszulę. Nikt by ze mną nie zrobił interesu. Każdy by się ode mnie odsuwał.
Na ile inspirująca, dojrzała, mądra jest branża internetowa w Polsce.
W dużej części to są pozory. To są ludzie, którzy muszą tworzyć wizerunek osoby o niezwykle ogromnych horyzontach poznawczych. A jak powiem: Sprawdzam, to oni się wyłożą. Czy oni są mądrzy? Większość tych osób jest totalnie popieprzona, mają dziwne charaktery. Ja szybko wyłapuję ludzi niewiarygodnych. To są zazwyczaj ludzie mądrzy życiowo.
Nie znam się na branży technologicznej w internecie...
Nie znasz się na technologiach, Tomek!
A tak, masz rację. Oczywiście. Świetnie się znam. Ale chcę cię zapytać o tę część wydawniczą internetu.
Często jest tak, że nawet jak ktoś jest szefem portalu, to guzik się zna na produkcie. On ma ludzi od tego. To jest przypadłość polskiego kapitalizmu. Są dobrzy organizatorzy, którzy wiedzą, jak pójść do urzędu skarbowego, jak załatwić zwrot VAT-u. Ja nienawidzę polskiego małego biznesu. To są firmy, którymi zarządza wąsaty 50-latek. Ten facet kontroluje wszystko. Od decyzji, jakie gazety mają być kupione, po podpis faktury sprzątaczki. Wierzę, że dzięki internetowi będzie powstawało więcej małych firm. Takich które będą miały 2-3 aplikacje w App Storze. Te malutkie firemki będą w stanie szybko się rozbijać. Dlatego doceniam Agnieszczaka i Brańskiego, bo potrafią na każdym etapie powiedzieć, czy ich produkt jest fajny, czy nie. Tej cechy brakuje większości polskich przywódców, którzy bawią się w technologie.
Jest młody, niegłupi, pyskany gość. Ile on czasu potrzebuje, żeby zaistnieć w sieci używając Twojej metody?
Jeżeli jestem takim Tymochowiczem. W ciągu maksymalnie roku czasu jestem w stanie zrobić z niego takiego Jakubiaka, czyli facetem, który ma kamerę i kręci sobie filmiki. Warunek jest jeden: to musi być inteligentna osoba, musi mieć coś do powiedzenia. Jeżeli jesteś Kubą Wojewódzkim - to dasz radę. Jak jego kopią, to nie masz szans. To co w internecie jest piękne, to że jeśli jesteś nieautentyczny, to szybko pojawi się zjebujący cię na maksa tekst. Fałszerstwem nie da się wszystkiego załatwić. Chyba że ktoś ma mega talent. Ale takich osób jest bardzo mało. Będzie więcej. Jest masa młodych osób, które mają internet wrośnięty w głowę, ludzi którzy urodzili się przed kamerą. Wideoblogowanie jest przeszłością, mobile jest przeszłością. Ja czy Maciej Budzich będziemy odchodzili w niebyt. Ja robię trochę przed kamerą. Ale nie potrafię się otworzyć, mam już swoje lata, mam rodzinę. Nie mogę być taki ekstrawertyczny, jak parę lat temu. Ale są ludzie, którzy wszystko zrobią dla kariery w sieci. Rozbiorą się, wytatuują, będą bekali. To jest internet. Sprzedają się emocje. Więc trzeba być cholernie emocjonującym w odbiorze, być gorącym tematem.
To się słabo monetyzuje. Masz dużo lajków, dużo klików. I co z nimi zrobisz?
To jest problem przed którym stoi duża grupa osób. Jestem popularny, mam na blogu 50000 userów miesięcznie i teraz trzeba na tym zrobić kasę. No właśnie – nie tak prosto. To co ja zrobiłem jest optymalną drogą. Budujesz swoją tożsamość, swoją markę. Po czym mówisz – ja się na tym znam, ja o tym piszę, więc mam firmę, która to obsługuje. Jesteś więc recenzentem swojego poletka.
Monetyzowanie w realu jest niezbędne.
Nie wyobrażam sobie życia z YouTube. Ludzi którzy naprawdę z tego żyją w Polsce są może 2-3 osoby. Może Niekryty krytyk. Ale już na przykład Lekko stronniczy, pomimo że są rozpoznawalni, nie przeżyliby na reklamie internetowej. Ale zobacz co oni robią – występują w TVN, dla Orange robią jakieś spoty, występują w reklamówkach. Żadną drogą nie jest reklama na blogu. Jakbym policzył ile kasy dostałem za reklamę banerową na blogu, to nie wiem, czy kupiłbym za nią benzynę do samochodu. To nie jest ta droga.