Artur Sikorski
Artur Sikorski
Reklama.
W Polsce traktuje się prawnika jak...
… kogoś, kto ma wyciągnąć z opresji. Pokutuje u nas myślenie, że „ja wiem lepiej”. My Polacy potrafimy sami sobie wyleczyć zęby, naprawić samochód, wylądować telemarkiem oraz udzielić sobie porady prawnej. Plus wykonać jeszcze parę rzeczy, które w przypływie ułańskiej fantazji pchają nas często w kłopoty.
Kim, albo czym powinien być prawnik?
Prawnik to usługodawca. Prawo to element życia. Można je dzielić tak jak medycynę: na profilaktyczne i interwencyjne. Pewne elementy prawa należy łykać tak jak witaminy – zapobiegawczo. Prawnicy powinni być traktowani przez nas, niezależnie czy jesteśmy przedsiębiorcą czy obywatelem, jako stały element życia. Tak jest w kulturze anglosaskiej, gdzie prawnicy są często przyjaciółmi rodzin: mój dziadek był prawnikiem twojego dziadka, ja jestem twoim, nasi synowie teraz razem studiują – twój zarządzanie, mój prawo… Polsce jest niestety bliższy model francuski, a ten nie jest wolny od wad. Funkcjonują w nim na przykład różnego rodzaju ostrzejsze zakazy, choćby reklamowania się i ofertowania prawników. W różnych krajach mają one różny poziom, nasze rodzime samorządy i korporacje prawnicze w większości przyjęły ten restrykcyjny wzorzec. W Stanach Zjednoczonych zobaczy Pan billboard z bardzo skąpo ubraną dziewczyną i z napisem: „Jeżeli kiedyś będziesz chciał się dla niej rozwieść, zapamiętaj ten numer…” I numer prawnika rozwodowego. W USA taka forma reklamy jest normalną. Nie mówię, że chciałbym, aby takie billboardy były dozwolone prawnikom w Polsce. Mówię, że na innych rynkach prawnik to element życia. Normalny. Tak jest traktowany. Życie ma emocje, takie jak smutek i radość, które wynikają z określonych okoliczności, które z kolei wymagają często porady prawnej: wspomniany rozwód, narodziny, zakupu domu, inwestycja. Zachód jest pod tym względem bardziej świadomy. Przez to pozostawia mniej miejsca na takie przypadki jak Amber Gold. W codzienną kulturę i higienę prawną wpisane są profesjonalne porady za kilkadziesiąt dolarów i mniej autogooglania.
Akurat w przypadku Amber Gold mieliśmy wrażenie że prawo i instytucje nie dogoniły czyjejś pomysłowości.
To prawda. To też wady systemu, który jest po prostu w Polsce niewydolny. Nie mamy złych prawników – mamy złe podejście do prawa. I narzędzia, które są – hmm… - mało współczesne. W wielu dziedzinach przepisy nie uwzględniają choćby nowych modeli biznesowych, które powstały w ciągu ostatnich paru lat. Powstają zresztą każdego dnia, a przepisy które mają nimi zawiadywać - określać je – powstawały kilkanaście, często kilkadziesiąt lat temu.
Wiele przykładów pokazuje, że należy luzować gorset przepisu. Osobiście jestem tego zwolennikiem. Biznes i rynek są świetnymi samoregulatorami. Im więcej będzie można, tym powstaną ciekawsze produkty. Wymuszą bardziej rynkowe działanie. Część prawników jest jednak temu przeciwna. Nie dlatego, że jest to rynkowo optymalne, ale dlatego że nie potrafią inaczej. Są w taką stronę po prostu edukowani. Prawnik-ekspert tworzący w zaciszu gabinetu, w oderwaniu od rzeczywistości biznesowej tworzy rozwiązania i analizy bez świadomości biznesu. Nie czuje jego pulsu. Tworzy martwe prawo.
Akurat w Warszawie setki prawników żyją z biznesu, więc nie utrudniają mu działania.
Pytanie czy żyją z prewencji czy interwencji? Zapobiegają czy gaszą pożary? Życie jest prostsze niż się wielu wydaje, wymaga „jedynie” pragmatyzmu. Pierwszy przykład: twarde liczby mówią, że 30% małżeństw się rozwodzi. Gdyby potraktować spisanie intercyzy, jako oczywistą prewencję – coś co wynika ze zwykłego rachunku prawdopodobieństwa – i kosztującego średnio 200 złotych, być może oszczędziłoby to dalej kilkanaście, bądź kilkadziesiąt tysięcy na ratowanie połowy majątku. Mamy wiec zysk w postaci różnicy pomiędzy tymi kwotami. Nie wspominając o faktycznym bilansie i oszczędzonych emocjach. Gdyby traktować doradcę podatkowego jak witaminę – przed sprzedażą firmy, bądź wejściem w nowy biznes i sięgać po jego poradę w kwestii optymalizacji tego procesu, nie byłoby później części procesów właśnie. Wiem, że się powtarzam ale prawnik to wartość, nie koszt.
Opisał Pan przypadki osób fizycznych. W biznesie prawnik to witamina codzienna.
I tak i nie. Większe firmy świadomie sięgają po prawników, często mają własne działy prawne. Z nimi najwięcej pracuję. Większa część rynku – firmy MSP traktują prawnika incydentalnie. Incydentalnie to znaczy sięgają po niego w przypadku incydentu. Prawnik nie jest przez nich łykany jak witamina, prawnik którego sobie aplikują jest samowykonanym zastrzykiem z antybiotykiem. Nie dość że bolesnym to jeszcze kosztownym. Na co dzień takie firmy obsługuje Mecenas Google.
Przez MSP rozumie Pan polski „small business”?
Tak.
Oni uważają, że koszt prawnika jest zbyt wysoki.
Tak, ale głównie dlatego, że traktują go przez pryzmat kosztu, a nie wartości. Jeżeli myśli Pan o poradzie prawnej w kategoriach elementu, który ma kreować Pana biznes, tak jak robią to duże firmy, w których wewnętrzny dział prawny jest traktowany dokładnie tak samo, jak dystrybucja, marketing czy produkcja to ma Pan inną optykę. Tam z prawnikami rozmawia się zanim się ustawi określone procesy. Pozornie dalekie. Przykładem jest Kompania Piwowarska, gdzie prawnicy mają istotny wpływ na kwestie współpracy z zewnętrznymi partnerami biznesowymi. Mieli wpływ na szacowanie różnego rodzaju ryzyk i świetnie to zafunkcjonowało. Dzięki takiemu podejściu później nie ma kosztotwórczych pożarów. Mały przedsiębiorca kieruje się myśleniem, że jakoś to będzie, bo coś sobie wygooglał. A potem ma problem. A problem to koszty. Interwencja kosztuje i – też to należy zrozumieć - prawnik na tym korzysta. Pilna potrzeba winduje ceny. Czas kosztuje, w szczególności ten od którego zależą kolejne miesiące czyjegoś życia i widok z kratami lub bez w oknach.
Z czego najczęściej korzystają polscy przedsiębiorcy?
Z sieci oraz – tutaj fenomen – z pozycji „Wzory umów i pism”. To zbiór wzorów i dokumentów oraz aktualizowanych komentarzy, które zebrał i wydał kilka lat temu Mecenas Waldemar Podel. Prowadzi butikową kancelarię w Płocku. Jest jednym z nielicznych, którzy ukończyli dwie aplikacje - sędziowską oraz radcowską. Poprzez swoją pozycję stał obecny w co trzeciej firmie, z którą mam do czynienia. Często się zdarza podczas moich rozmów z zarządami mniejszych firm, że pan prezes prosi „panią Krystynkę z księgowości, żeby przyniosła tę książkę z umowami”. To dużo lepsze niż szukanie w sieci.
Uznane nazwisko i profesjonalnie aktualizowane treści to bezpieczniejsza metoda niż kopiowane z forum zdania studenta prawa, który dorabia w serwisie pseudoporad. Sięganie po książki to też symbol. Oznaka myślenia o prawie i traktowanie go w kategoriach stabilnego fundamentu. Niezmienialnej wartości. Ale to też zagrożenie. Żyjemy w dynamicznych czasach. Nie każdy przypadek jest taki sam, nie każda branża ma tę samą specyfikę.
Mecenas Podel kiedyś w rozmowie ze mną zażartował, że na kolejnym wydaniu swoich „Wzorów umów i pism” powinien umieścić napis: Przed użyciem zapoznaj się z treścią raz jeszcze, a najlepiej skonsultuj sie z radcą prawnym lub adwokatem gdyż każdy wzór niewłaściwie stosowany zagrażać może przynajmniej twojemu zdrowiu.
Artur Sikorski, Prezes Zarzadu Law&Partners Foundation – jedynej organizacji w Polsce, która specjalizuje się w rekomendowaniu kancelarii prawnych. Jego klientami są największe korporacje i instytucje, które bazujac na przygotowywanych przez niego specjalnych ratingach podejmują decyzje jakiemu specjaliście prawa powierzą swoją obsługę.