Aż 80 proc. firm nie może znaleźć pracowników – wynika z badań Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. Paradoksalnie, bo stopa bezrobocia w Polsce wynosi 12,4 proc. Czyżby pracodawcy byli aż tak wybredni?
Statystyki opublikowane przez GUS nie napawają optymizmem – bezrobocie jest wysokie. Ciekawsze wydaje się jednak, że według badań PARP-u, prawie 80 proc. pracodawców w Polsce nie może znaleźć odpowiedniego pracownika – pisze Forsal. Serwis przekonuje, że taki stan rzeczy wynika głównie z niedopasowania studiów do rynku pracy. Ale czy tylko?
Pracowniku, co potrafisz? Artur Florczak, szef firmy Human Garden zajmującej się doradztwem zawodowym, przyznaje, że problem kompetencji i ich rozbieżności faktycznie istnieje. –
Zestresowani pracownicy
Polacy należą do najbardziej zestresowanych pracowników na świecie – wynika z badań Międzynarodowej Organizacji Pracy i Pentor Research International. Według badań stres zjada 70 proc. polskich pracowników. "Przez umowy śmieciowe, kredyty i wyścig szczurów". CZYTAJ WIĘCEJ
W tej chwili pracodawcy oczekują konkretnych umiejętności, których kandydaci nie mają. Dlatego też, chociaż ludzie szukają pracy, to pracodawcy nie zatrudniają – wyjaśnia nasz bloger. Zaznacza przy tym, że nie da się tego łatwo uogólnić, bo wszystko zależy: od regionu, branży, rodzaju pracy.
– Im zawód bardziej techniczny i ogranicza się do posiadania pewnych technicznych umiejętności, tym łatwiej znaleźć pracownika. Bo jego kompetencje łatwo jest sprawdzić – wskazuje przykład takich zależności Florczak. – Przy zawodach, gdzie potrzebne są tzw. kompetencje miękkie, kryteria nie są ostre i dochodzi do wielu rozczarowań. Szczególnie, że jak ktoś ma pewne kluczowe kompetencje, to wcale nie znaczy, że zostanie zatrudniony – podkreśla szef Human Garden. – Często inne kompetencje są równie ważne, taka osoba musi przecież np. pasować do zespołu. A o konkretnej pracy decyduje czasem konkretny detal – przypomina Florczak.
Taka rozbieżność umiejętności, ale też oczekiwań – na przykład co do zarobków albo tego, jak wygląda dana praca – powoduje, że pracodawca i kandydat na pracownika się rozmijają.
(Nie)winne uczelnie
Zdają się to potwierdzać statystyki: według nich co czwarty młody człowiek w Polsce (do 25 roku życia) nie może znaleźć pracy. Tylko czy to wina uczelni? Wielu teoretyków rynku pracy uważa, że tak – przy okazji debat o szkolnictwie wyższym w Polsce często pojawiały się takie głosy.
Jak jednak zauważa dr Wojciech Nagel, ekspert ds. pracy z Business Centre Club,
Ciąża a nowa praca
"Czy planuje pani zajść w ciążę?" – takie pytanie może paść na rozmowie rekrutacyjnej. Bezprawnie, ale co zrobić w takiej sytuacji? CZYTAJ WIĘCEJ
dopasowanie studiów do rynku jest po prostu niemożliwe. – Rynek pracy jest zbyt elastyczny i nie da się dostosować programów uczelni do jego wymagań. Gdyby chcieć tak zrobić, to programy studiów musiałyby się zmieniać co 3 miesiące. Nawet Stanford nie byłby w stanie tego zrobić. Poza tym, to nie jest misja wyższej uczelni – ocenia takie pomysły dr Nagel.
Oczywiście, pracodawcy – tak jak sugeruje Forsal – mogą współpracować z uczelniami i w ten sposób podnosić kwalifikacje studentów. Dr Nagel zaznacza jednak, że nie można oczekiwać od studiów humanistycznych uczenia konkretnych umiejętności. – Nauka konkretnych kompetencji możliwa jest w przypadku kierunków technicznych. Na kierunkach humanistycznych uczelnie powinny umieć wypromować wykształconego absolwenta, o wysokim kapitale społecznym, samodzielnego i potrafiącego rozwiązywać problemy – przekonuje ekspert z BCC.
Rozwydrzeni pracodawcy
Niestety, nawet to, co proponuje dr Nagel, nie znajduje odzwierciedlenia w naszych uczelniach. Mówił o tym dr Wojciech Warski z BCC: "Na studiach w Polsce metody nauczania są skostniałe, belfrowskie, obowiązuje zasada: zakuć, zdać, zapomnieć. Nie stawia się na rozwiązywanie problemów, tzw. problem-solving".
I o ile te zarzuty wobec uczelni wyższych są uzasadnione, to nie można zrzucać na nie całej winy. Pracodawcy bowiem też mają coś na sumieniu. – Pracodawcy zachowują się czasem jak piękna panna, która nie może znaleźć męża. Mają tak wysokie wymagania, że nigdy nie znajdą swojego idealnego pracownika – wskazuje Artur
Przedsiębiorczość po polsku
Aż co trzeci z nas chciałby pracować "na swoim", a nie napychać kieszenie komuś innemu. Problem w tym, że wydaje się nam, że nie damy sobie rady. Przedsiębiorcy mówią zgodnie – nie każdy nadaje się do prowadzenia działalności. CZYTAJ WIĘCEJ
Florczak z Human Garden. W podobnym tonie o pracodawcach pisał niedawno James Surowiecki w tygodniku "New Yorker", przy okazji opisywania analogicznego paradoksu bezrobocia i braku pracowników.
W swoim felietonie z 9 lipca tego roku Surowiecki przekonywał, że "firmy coraz częściej chcą zatrudniać tylko idealnych pracowników, którzy już posiadają perfekcyjne kwalifikacje, a najlepiej wykonywali dokładnie tę samą pracę, do której firma teraz poszukuje pracownika". Publicysta ekonomiczny zaznaczał, że coraz rzadziej pracodawcy inwestują w pracowników, nawet jeśli ci dobrze rokują. Pracodawcy, zdaniem Surowieckiego, mają tak dużo kandydatów, że wolą po prostu czekać na tego idealnego, niż zainwestować w przyszłego pracownika.
I źle dopasowani kandydaci
Oczywiście, kandydaci też bywają różni: jedni mają zbyt duże wymagania, inni wręcz przeciwnie. Jak wskazuje Artur Florczak, wielu poszukujących pracy ocenia się zbyt nisko. – Są niepewni siebie i swoich umiejętności, często to wynika np. z tego, jak byli wychowywani. Każda osoba ma jakieś kompetencje, ale często o tym nie wie, ludzie w siebie nie wierzą – mówi nam Florczak.
Do tego kandydaci mają jakąś swoją wizję pracy, wyniesioną na przykład ze studiów. W efekcie wielu poszukujących pracy aplikuje do nieodpowiednich prac. – I te oczekiwania i potrzeby się rozmijają, obu stronom jest nie po drodze – komentuje szef Human Garden.
Prawdziwe bezrobocie
Jak jednak przekonuje dr Wojciech Nagel, takie tłumaczenia to tylko teoria, dotycząca bezrobocia ze statystyk. Jego zdaniem, wyjaśnienie sytuacji, w której stopa bezrobocia wynosi ponad 12 proc., a wiele firm nie może znaleźć pracownika, jest o wiele prostsze: – W dojrzałych gospodarkach, a za taką można uznać polską, istnieje coś takiego jak bezrobocie frykcyjne.
– To bezrobocie, które musi istnieć i zazwyczaj wynosi ok. 5 proc.. Są to ludzie bierni zawodowo, którzy nie podejmują pewnego typu prac, bo uważają, że są poniżej ich godności. Zamiast pracować, wolą korzystać z socjalu – wyjaśnia dr Nagel. I zaraz dodaje, że bezrobocie frykcyjne to tylko część z tych 12 proc.: – Do tego kolejne 3 proc. to ludzie, którzy rejestrują się w urzędach pracy tylko po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Bez nich bezrobocie plasowałoby się na poziomie 9 proc. – ocenia ekspert z BCC.
– Jeśli odejmiemy te dwie grupy z tych 12 proc., to zostanie na 4 proc. realnego bezrobocia – dowodzi dr Nagel. A wtedy problem firm ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników staje się zupełnie realny i łatwo wytłumaczalny: po prostu brakuje takich osób.