Z filmu, serialu, autobusu. Głos Tomasza Knapika zna każdy w naszym kraju. Bez niego "Świat według Bundych" nie śmieszyłby tak bardzo, a kopniak z półobrotu "Strażnika Teksasu" nie zapadłby nam w pamięć. O mandatach, czytaniu pirackich filmów i zarzutach o "wieśniactwo" opowiedział nam najdonośniejszy głos w Polsce – Tomasz Knapik.
Gdy mówiłem kolegom, że chciałbym zrobić zrobić wywiad z Tomaszem Knapikiem, większość początkowo nie wiedziała o kogo chodzi. "Nie znam"; "Nie słyszałem" – padało najczęściej. Tymczasem okazywało się, że wszyscy słyszeli i znają. Kto z nas nie oglądał bowiem "Terminatora II", "Pulp Fiction" czy "Z Archiwum X".
– Lektor powinien być niezauważalny, wręcz przeźroczysty – usłyszeliśmy od pana Tomasza. O tym, co jeszcze warto wiedzieć o jego pracy lektora, zachęca sam Tomasz Knapik.
Jak to się stało, że z wykształcenia dr inż. elektrotechnik został najbardziej znanym głosem w Polsce?
Tomasz Knapik: Ja bym powiedział odwrotnie, jak to się stało, że elektronik został lektorem. Już w czasach maturalnych, studenckich, pracowałem w rozgłośni harcerskiej. Nigdy nie byłem pracownikiem etatowym jako lektor, tylko jako pracownik naukowy. Trzeba jednak przyznać, ze żyłem z głosu, a nie z pracy na Uniwersytecie.
Kocha pan swoją pracę?
Nie jestem gościem, który szczególnie okazuje swoje uczucia. Jestem już na emeryturze - jeśli chodzi o pracę na uczelni, ale zawód lektora wykonuję nadal. Teraz chyba nawet częściej czytam, niż wcześniej. Tyle tylko, że teraz wybieram to, co ciekawsze, a kiedyś brałem wszystko jak leci. Odpowiadając na pytanie – tak. Kocham tę pracę.
A za co?
Za zastrzyk adrenaliny, którą mi daje. Staram się czytać zawsze coś nowego, innego. Lubię nowe wyzwania. Powinienem być już rutyniarzem, a ciągle szukam nowych rzeczy. Na przykład te słynne nazwy przystanków autobusowych, które odczytałem.
Jeździ pan czasem komunikacją miejską? Jak to jest słuchać swojego głosu w autobusie?
Jeżdżę bardzo rzadko. Te przystanki to było faktycznie coś dziwnego. Ale skoro książę lektorów Ksawery Jasieński przeczytał nazwy przystanków w metrze, Maciej Gudowski w SKM, to stwierdziłem że i ja mogę. Ktoś napisał na jednym z forów, że Tomasz Knapik jest ze wsi, bo na Placu Bankowym przeczytał, że to Kino Femina. Pewnie było akurat jakieś opóźnienie. Motorniczy ma guzik, który może przyspieszyć nazwy. Nie wiem dlaczego, ale czasem tego nie robią. Ja nie mam na to wpływu. A czy zwracam uwagę na swój głos? To tak jak z filmami, które czytałem. Przyjmuję to obojętnie, zwłaszcza że i tak wiem, jak się skończy.
A zdarzały się panu wpadki?
Oczywiście, setki razy. Ja tylko czytam to, co otrzymałem. Kiedyś oznajmiłem widzom kuriera, że był wypadek na rogu ul. Marszałkowskiej i Nowego Światu. Ulice te oczywiście się nie krzyżują. Znowu usłyszałem, że jestem ze wsi. A ja jestem warszawiakiem od trzech pokoleń. Teraz nie czyta się na żywo, wszystko nagrywamy, ale wpadek lektorskich było setki. Zawsze byłem po czymś takim przerażony, że mnie wyrzucą. Ale jakoś to przechodziło. Raz też przeczytałem, że talerz po śledziu spółkujemy zimną wodą...
A czy są produkcje, których pan nie czyta? Albo wstydzi się pan, że użyczył swojego głosu do jakiegoś filmu?
Nie, lektor raczej czyta wszystko. Jedyne czego unikam, to teksty polityczne, reklamówki itd. Ludzie potem mnie utożsamiają z jakąś opcją. Myślą, że jak przeczytam spot wyborczy "Kaczora", to jestem jakimś pisowcem, a to zupełna nieprawda. Lektor jest trochę jak aktor. Raz gra się matkę Teresę, a raz Hitlera.
Nie ma w Polsce osoby, która nie zna pana głosu. Czuje się pan gwiazdą?
Ja się zupełnie gwiazdą nie czuję. Ludzie nie znają mnie osobiście. Nie jestem celebrytą. Mogę się wszędzie pokazać i nikt nie wie, że to ja. Dopiero jak się odezwę, to jest nieco gorzej. Udzieliłem kilku wywiadów, ale obejrzało je pewnie z kilkanaście osób. Jestem raczej skromnym człowiekiem.
Ludzie pana rozpoznają? Zaczepiają?
Zdarza się, jest to bardzo sympatyczne. Ostatnio płaciłem kartą i kasjerka się powiedziała: "No tak. Bałam się zapytać, a to przecież pan." Jednak nie czerpię korzyści z tej rozpoznawalności. Zniżek w sklepie nie dostaję, od mandatów też nie udało mi się ustrzec [śmiech].
Czasem rzeczywiście czuję, że ktoś mi się przygląda, lub szepcze komuś do ucha i pokazuje na mnie palcem. Nie jestem aż taki gwiazdor, aby uciekać przed paparazzi. Nikogo nie interesuje moje życie prywatne. Współczuje celebrytom. Ludzie kojarzą mnie ostatnio z reklamą piwa. "Pełny smak, pełna satysfakcja" słyszę czasem za plecami. To się ludziom mocno utrwaliło podczas Euro 2012 r.
Jak to jest, że niektórych lektorów nie zauważamy, a gdy usłyszymy innych, to od razu zmieniamy kanał?
Trzeba znaleźć złoty środek. Lektor powinien być przeźroczysty. Nie powinno się w ogóle zwracać na niego uwagi. Najlepiej jest więc czytać płasko i nie przeżywać. I tak nie zagra się wszystkich aktorów. Nie ma sensu krzyczeć "KOCHAM CIĘ" albo "STÓJ, BO STRZELAM". Lektor ma w sposób nienachalny przemycić swój głos. Ciągle wznawia się dyskusja, że lektorzy to polska specjalność. Cały świat się z tego śmieje. Ale proszę mnie nie pytać, co o tym sądzę. To tak jakby zapytać kata, czy jest za karą śmierci. Tak się u nas przyjęło i już.
Na Wikipedii można przeczytać, że na początku lat dziewięćdziesiątych czytał pan pirackie filmy. To prawda?
Oczywiście. Tyle tylko, że nikt nie wiedział wówczas, że to piraty. To były filmy ogólnodostępne. W każdym kiosku były wypożyczalnie kaset. Każdy ściągał te filmy skąd się dało, z Berlina, Hong Kongu. Nikt nie myślał o żadnych prawach autorskich. Dopiero później się zaczęło, że " Warnera" się nie czyta, bo wszedł na rynek i nie można. Myśmy byli absolutnie nieświadomi. Później każdy zaczął się wreszcie zastanawiać, aby nie czytać piratów swoim głosem. Że później zapytają, stary dla kogo to czytałeś? A co ja powiem? Że nie pamiętam gdzie i kiedy?
Wielu ludzi zna pana głos ze "Świata według Bundych". Lubił pan ten serial?
Ja bardzo lubię seriale, ten też lubiłem. Teraz czytam taki fajny serial "Mad Men", to też jest dosyć znane. Ale pamiętam, że czytałem pierwszy sitcom w Polsce. Nazywało się to chyba "Pan wzywał milordzie?". Pamiętam, jak tłumaczyłem żonie, co to jest sitcom. Że to taki serial, tylko jak jest śmieszna sytuacja, to ludzie się śmieją.
Czy czytał pan coś, co szczególnie zapadło panu w pamięci?
Taką rzeczą była np. nawigacja do samochodu. Dużo się wtedy nauczyłem. To była taka rozszerzona wersja, a nie tylko skręć w lewo czy w prawo. Mówiłem np. "Mijasz Pułtusk. Warto się tu zatrzymać, aby zobaczyć najdłuższy rynek w Europie, tu jest Dom Polonii, a tam jest fantastyczne żarcie".
Generalnie staram się wybierać tylko to, co ciekawsze, jakieś nowe rzeczy. Zdarzają mi się festiwale studenckie, zapowiedzi w teatrze. Najmniej lubię filmy fabularne, bo to ciężka orka. Trzeba usiąść i przeczytać trzy filmy pod rząd. Już obejrzeć to problem, a co dopiero czytać. Zresztą nie oszukujmy się, nie są to zazwyczaj najlepsze filmy. Można sobie śmiało darować oglądania filmów klasy B.
Czy marzył pan kiedyś, by zająć się czymś innym?
Ze dwa razy wcieliłem się w rolę aktora, ale traktowałem to raczej jako przygodę. Zadebiutowałem w roli rzeźnika u w takiej etiudzie studenckiej u pana Podgórskiego. Zawsze lubiłem swoją pracę, również jako pracownik dydaktyczno naukowy. Wypromowałem masę magistrów. Parę razy zostałem nawet wykładowcą roku. To mi bardzo odpowiadało.
Teraz mniej pracuję, staram się oszczędzać. Kiedyś bez przerwy biegałem z Woronicza na Myśliwiecką [między telewizją, a radiem - przyp. red.]. Teraz mieszkam pod miastem, nie mam siły stać w korkach i dojeżdżać non stop do Warszawy. Jestem już trochę zmęczony.
Lektor powinien być przeźroczysty. Nie powinno się w ogóle zwracać na niego uwagi. Najlepiej jest więc czytać płasko i nie przeżywać. I tak nie zagra się wszystkich aktorów. Nie ma sensu krzyczeć "KOCHAM CIĘ" albo "STÓJ, BO STRZELAM". Lektor ma w sposób nienachalny przemycić swój głos.